autor: Krzysztof Gonciarz
Wii Play - recenzja gry
Zakup drugiego kontrolera do Wii to konieczność – a ten zestaw minigierek osłodzić ma nam ów wydatek.
Recenzja powstała na bazie wersji Wii.
Wiiplay! Wiiplay! Nooo, nie dali Wiiplaya. Ha, a jednak dali, można wręcz powiedzieć, że prawie darmo. Wii Play to zestaw dziewięciu sympatycznych minigier, który otrzymujemy przy zakupie dodatkowego Wiilota. Niegłupi pomysł zważywszy, że najnowsze Nintendo jest przecież zabawką wybitnie wieloosobową i większość gier na nie – już wydanych oraz zapowiadanych – dość wyraźnie akcentuje konieczność namówienia do wspólnych wygłupów co najmniej jednego towarzysza. Jako że razem z konsolą otrzymaliśmy już Wii Sports, po dorzuceniu jeszcze niespełna 200 złotych mamy w sumie aż 14 dyscyplin, w których możemy udowodnić kolegom swoją wyższość. Ha, dziewczęta i chłopięta, a Sylwester już tak niedaleczko.
Podobnie jak w przypadku Sports, tak i tutaj rolę bohaterów i zawodników przyjmują Miiludki. Niestety, multiplayer ograniczony jest do tylko dwóch graczy – a szkoda, bo przynajmniej część gier można było spokojnie rozszerzyć do czterech. Poszczególne zabawy są tak opracowane, by w przystępny i sprytny sposób zaznajamiały użytkowników z różnymi aspektami działania pilota. Dzięki Play nauczymy się nim skutecznie celować, machać, wykręcać i rzucać. No, może bez tego ostatniego, pamiętajcie o zabezpieczeniu (tasiemką, rzecz jasna). Za osiąganie satysfakcjonujących wyników przyznawane są nam medale, stanowiące zarazem jedyny czynnik wydłużający rozgrywkę z punktu widzenia graczy-samotników.
Shooting Range
Pierwsza gierka w dość klarowny sposób przypomina o klasycznych „pistolecikach”, które swą niszę w grach wideo wysiadują już od ponad dekady. Skierowując pilota w stronę telewizora (a dokładniej to Sensor Bara) operujemy niewielkim celowniczkiem, a wciskając przycisk B – strzelamy do przewijających się po ekranie baloników, kaczek, puszek i innych ustrojstw. Takie proste, a takie fajne. Zabawa jest tu co prawda nieco krótka (raptem kilka etapów), ale na tyle przy tym dobrze przemyślana, że aż chce się wracać na te 3-4 minutki relaksu. Mamy tu kilka możliwości zdobywania punktów bonusowych (liczba kolejnych trafień bez pudła, okazjonalnie wylatujące z chaszczy kaczory), przez co zbliżenie się do maksymalnej liczby punktów wymaga sporo treningu.