autor: Paweł Surowiec
Age of Pirates: Opowieści z Karaibów - recenzja gry
„Opowieści z...” to zagrywka poniżej pasa. Jakie opowieści!? Gdyby ktoś wyskoczył z takimi „historyjkami” w towarzystwie, natychmiast okrzyknięto by go największym nudziarzem!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zamiast pisać kolejny sztywny i smętny wstęp o korzeniach danej produkcji, jakich pełno w recenzjach ;-P, ja z innej beczki: nie wiem, czy orientujecie się, jak wygląda życie recenzenta gier komputerowych? Trochę mogę wam zdradzić – piękne kobiety (albo faceci – jak to woli), luksusowe samochody, armia ochroniarzy, z którymi spokojnie można by podbić jakieś małe państewko, wycieczki sponsorowane. Co tu dużo przynudzać – high life. A jak ci mało, to możesz jeszcze liczyć na spore kieszonkowe, które co bardziej łebscy wydawcy gier zafundują ci, bylebyś tylko spojrzał łaskawszym okiem na ich tytuły. Jedyny minus – człowiek nie ma marzeń bo... wszystkie są natychmiast przez pracodawcę spełniane.
A skoro wspomniałem już o wycieczkach - zorganizowanie podróży w czasie, w przyszłość czy przeszłość, to mały pikuś dla twojego chlebodawcy. Taaak, GOL dysponuje technologiami, o jakich NASA się nie śniło (potrafi nawet sprawić, że człowiek znika, ale o tym wolałbym się nigdy nie przekonać). Trzeba tylko czytać to, co na takim wycieczkowym bilecie jest napisane drobnym druczkiem. Wiecie – że „warunki pobytu i przewidziane atrakcje mogą różnić się od tych opisanych w katalogu”, czy jakoś tak. No właśnie, a ja ostatnio nie miałem okularów... Gdyby było inaczej, w życiu nie skusiłaby mnie wojaż na XVII-wieczne Karaiby w tej marnej łupinie zwącej się Age of Pirates: Caribbean Tales, tak nieumiejętnie starającej się podążać kilwaterem wydanego onegdaj rewelacyjnego Sea Dogs!
W grze (anglojęzyczna wersja 1.4 programu) kierujemy jedną z dwóch postaci, potomków Nicholasa Sharpa, bohatera Sea Dogs. Niestety, nie możemy nawet zmienić imienia podopiecznego/podopiecznej, a co dopiero jego/jej wyglądu, czy ingerować w początkowe wskaźniki, którymi opisana jest nasza postać. Także płeć protagonisty nie ma większego wpływu na charakter zabawy – tak samo gra się aryjsko blondynowatym Blazem czy jego przyrodnią siostrą, rudowłosą Beatrice. Rzecz jasna w trakcie gry nasz heros/heroina rozwija się, zdobywa doświadczenie i możemy poprawiać jego/jej umiejętności i zdolności (tych jest po kilkanaście – m.in. nawigacja, fechtunek, handel, szczęście, etc.). Podobnie sprawa wygląda z oficerami, których rekrutujemy w tawernach – ich developing odbywa się na dokładnie takiej samej zasadzie jak w przypadku bohatera i dysponują oni identyczną pulą skillów co ten ostatni.
Co ciekawe (i co jest jednocześnie IMHO największą tragedią gry), rozgrywka nie koncentruje się na uczestniczeniu w jakiejś historii zbudowanej wokół bohatera. Ta, owszem, jest, ale niejako w tle – i nie ma przymusu by ją odkrywać. Ba, początkowo nie dostajemy żadnych wskazówek dotyczących głównego wątku i sami wręcz musimy znaleźć miejsce, w którym fabuła się rozpoczyna. Niewprawny gracz może więc nawet zwątpić, czy w programie zawarto jakąś opowieść. A właściwie opowiastkę – bo tak jest ona krótka i mało ciekawa. Boję się nawet cokolwiek więcej o niej napisać, aby nie zepsuć „zabawy” potencjalnym śmiałkom, którzy mogliby się zdecydować na zmierzenie się z grą. Krótko – ta banalna historyjka wygląda, jakby w ostatniej chwili i na siłę wstawiono ją do programu (i jest to całkiem prawdopodobne, bo z tego co mi wiadomo jeszcze w czasie prezentacji na targach E3 2005 w grze nie było żadnego storyline’u).