autor: Emil Ronda
Spartan: Total Warrior - recenzja gry
Rzymskie Imperium pod rządami okrutnego Tiberiusa podbija kolejne tereny. Na ich drodze ku całkowitej dominacji stoją już tylko Spartanie. W takich okolicznościach weźmiemy pod swoje skrzydła jednego żołnierzy, by poprowadzić go przez przygodę jego życia.
Panowie z Creative Assembly stworzyli jedną z lepszych strategii czasu rzeczywistego ostatnichlat – Rome: Total War. Stworzyli ją wyłącznie na PC. Ciężko powiedzieć, czy późniejszy pomysł gry konsolowej rodził się w ich głowach miarowo, czy też wystrzelił niczym strzała z naprężonego łuku spartańskiego wojownika. Jednak stało się. Spece od strategii stworzyli grę, która jest tzw. „button masherem”, czyli pozycją, w której każdy ukończony poziom nieodzownie łączy się z dotkliwym bólem nadwyrężonych paluchów obsługujących joypada. I ta gra – jak można się domyślać – powstała tylko na konsole. Jak sądzicie? Wyszło im?
Ewolucja, czyli od Golden Axe, przez Dynasty Warriors, po Spartana
Nie inaczej. Dawnym przodkiem Spartan: Total Warrior jest niewątpliwie leciwy Golden Axe (zagrywałem się weń na Commodore 64). Biała broń w dłoń i łupiemy równo kolejnych przeciwników na naszej wielce skomplikowanej trasie prowadzącej jedynie w prawo. Standardy się zmieniły, znacie te motywy – era grafiki 3D i tak dalej i tak dalej...
W końcu moc obliczeniowa konsol pozwoliła na wyświetlenie na ekranie dziesiątek ładnie animowanych postaci. Skoro tak, czemu znowu bohaterowi nie dać w łapę potężnej broni i nie pozwolić mu wykosić wszystkich dookoła? Gracz będzie miał radochę! Tak nastały czasy Dynasty Warriors, w której to iście tasiemcowej serii, przyszło nam ukatrupić setki, jeśli nie tysiące wojowników w wielu bitwach, osadzonych w czasach chińskich dynastii. Tak jak owa seria zebrała sobie liczne grono fanatycznych wielbicieli (także w Polsce), tak ja za nic w świecie nie mogłem się do tej bezmyślnej młócki przekonać. A wybredny nie jestem, wcale nie muszę zaprzątać szarych komórek do zabawy przed konsolą, bo przy bijatykach i przy licznych strzelaninach z przyjemnością poszaleję. A tu nic. Leje gości na lewo i prawo, ale ani jakiegoś ciekawego systemu walki, ani krzty fabuły, ani sensu wielkich bitew specjalnie nie widzę. Efektownością też Dynasty Warriors wcale mnie nie poraziło. Wytężałem wzrok niczym spartański strażnik na czatach, ale godnego następcy – spadkobiercy tronu, nie szło wypatrzeć.
Nowa nadzieja
Za gatunek musieli wziąć się dopiero pecetowi deweloperzy, aby nadać mu odpowiedni kształt. Nie jest to jednak wcale takie przypadkowe zjawisko. Jak już wcześniej wspomniałem, twórcy Spartana mają doświadczenie w strategiach czasu rzeczywistego. Gdzie na to znaczenie na konsolach w dodatku w soczystej grze akcji, jaką jest Total Warrior? Otóż w elemencie przedstawienia na ekranie dziesiątek jednostek/żołnierzy! Gracz w tej grze często jest tylko częścią ogółu wydarzeń rozgrywających na ekranie. Owszem, to on zabija największą liczbę wrogów i od razu widać, kto „rządzi w terenie”, ale daje się od początku w zachowaniu pozostałych żołnierzy zauważyć, że ich poruszanie się jest dyktowane pewnymi regułami; łucznicy trzymają się razem, oddziały wspólnie atakują lub bronią się – sprawia to wrażenie autentycznych bitew, zupełnie jak w strategiach czasu rzeczywistego właśnie, ale z ogromną dawką akcji dokładanej kilogramami przez samego gracza!