Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Ruined King: A League of Legends Story Recenzja gry

Recenzja gry 29 listopada 2021, 16:03

autor: Karol Laska

Recenzja gry Ruined King - RPG nie dla wszystkich

Ruined King miał nie lada zadanie – musiał bowiem być grą, która udźwignie miano „RPG w uniwersum League of Legends”. Czy udało się podołać zadaniu? Po części tak. Uważam jednak, że duża marka zadziałała na niekorzyść produkcji.

Recenzja powstała na bazie wersji PS5. Dotyczy również wersji PC, XSX, PS4, XONE, Switch

Już niedługo minie 10 lat od mojego pierwszego starcia na Summoner’s Rift. Aż dziw bierze, gdy pomyślę, że z League of Legends spędziłem większość swojego nastoletniego życia, ale takie są fakty. Co prawda do sztandarowej gry Riotu powracam nieczęsto, niemniej ostatnio znów nabrałem nieco ochoty, by spróbować sił w tej przeklętej i przepięknej zarazem MOB-ie. Winę za taki stan rzeczy ponoszą dwa nowe projekty twórców LoL-a – netflixowy serial Arcane oraz niedawno wydany growy Ruined King.

O tym pierwszym już pisaliśmy (tutaj link), z kolei tak rychła premiera „Zrujnowanego Króla” wszystkich zaskoczyła, stąd też na recenzję musieliście trochę poczekać. Bo to rzeczywiście pełnoprawne RPG, do tego dość spore jak na fakt, że odpowiada za nie studio niezależne, działające na zlecenie Riotu (zabawy wystarcza na ponad 20 godzin). I choć nie ukrywam, że od dawna marzyłem o tego typu grze w świecie LoL-a (no bo wiecie, potencjał drzemiący w jego lorze jest nieograniczony), tak ostatecznie Ruined King to tytuł problematyczny. Choć nie mogę odmówić mu sporych ambicji, nie raz i nie dwa czułem, że mam do czynienia z tworem indie, który pewnych rzeczy nie przeskoczy. Czy pomimo licznych niedoskonałości da się jednak przy tym tytule dobrze bawić? Jeszcze jak!

RUINED KING A BATTLE CHASERS: NIGHTWAR

W kuluarach dość głośno mówi się, że Ruined King to niemal kalka Battle Chasers: Nightwar (należy jednak pamiętać, że za obydwie gry odpowiada to samo studio – Airship Syndicate). Tej wcześniej wydanej pozycji okazji przetestować nie miałem, ale obejrzałem trochę materiałów w sieci i rzeczywiście mowa o produkcjach dość podobnych w niektórych aspektach (choć z pewnością nie identycznych). W recenzji zamierzam jednak oceniać i analizować Ruined Kinga jako dzieło w pełni autonomiczne i porównań do Battle Chasers tu nie znajdziecie.

Hej! Ha! Kolejkę nalej!

PLUSY:
  1. angażująca, epicka historia, którą wzbogacają interesujący bohaterowie i relacje między nimi;
  2. bardzo przemyślany system walki – łatwy do przyswojenia, trudny do wymasterowania;
  3. tętniące życiem miasteczko Bilgewater wręcz stworzone dla fanów pirackich klimatów;
  4. iście erpegowy system rozwoju postaci – drzewek umiejętności i perków tu nie brakuje;
  5. sporo ciekawych zagadek logicznych upchniętych tu i ówdzie;
  6. zapadająca w pamięć muzyka ułatwiająca wczucie się w przygodę;
  7. niemało mrugnięć okiem do fanów League of Legends;
  8. świetny angielski voice acting (polski dubbing też daje radę).
MINUSY:
  1. zbyt duża częstotliwość walk sprawia, że rozgrywka po jakimś czasie zaczyna nużyć;
  2. niektóre modele postaci i obiektów niedomagają graficznie – obraz robi wrażenie lekko rozmytego;
  3. przeciętny stan techniczny gry na PS5 – niestabilne 30 klatek na sekundę i garść irytujących bugów;
  4. skromna liczba i kiepska jakość zadań pobocznych;
  5. mało angażująca eksploracja tylko pozornie otwartych lokacji;
  6. sztampowość i nadmierna patetyczność części kwestii dialogowych.

Z pewnością w swojej paczce kumpli macie tego jednego typa, który może nie jest najwybitniejszym graczem w League of Legends, ale bawi się tą grą na zupełnie innym poziomie – zna bowiem historie stojące za każdym bohaterem, opowie o każdej krainie przynależącej do tego świata i wytłumaczy, dlaczego Teemo to ktoś więcej niż strzelający grzybkami „chomik” (spokojnie – wiem, że to yordl). Jeżeli więc stroniliście od LoL-a, a informacje na temat wspaniałości jego lore’u przyjmowaliście z chłodnym dystansem, teraz wszelkie fanowskie zachwyty znalazły swoje potwierdzenie – najpierw w Arcane, a potem w Ruined Kingu.

Tym razem jednak nie mamy do czynienia z brudnym, stosunkowo mrocznym i odrobinę politycznym science fiction, tylko z iście epicką historią fantasy w pirackich klimatach. Dostajemy aż sześć grywalnych postaci, które nawiązują ze sobą współpracę w celu ocalenia nadmorskiego miasteczka Bilgewater przed niechybnym terrorem, a w dalszej perspektywie również zagładą. Ruined King wykorzystuje więc poniekąd klasyczny motyw ratowania świata i robi to doskonale – tak jak przystało na izometryczne RPG. Może nie jest to nowe Baldur’s Gate, ale z pewnością równie bezpretensjonalna, karczemna przygoda.

Dumny byłby również Hideo Kojima – fabuła w Ruined Kingu odgrywa bowiem na tyle dużą rolę, że czasem gracza czeka nawet kilkanaście minut ciągłego przysłuchiwania się dialogom. Niektóre z nich brzmią może dość tanio i zbyt patetycznie, szczególnie pod koniec zabawy, kiedy każda postać ma chwilę autorefleksji i próbuje zrozumieć, czego nauczyła się o życiu w trakcie tej wyprawy. To jednak drobiazg – szczególnie że scenariusz stoi na naprawdę dobrym poziomie i poza oklepanym schematem walki z tymi złymi znalazło się tu miejsce na parę interesujących wątków związanych głównie z pogłębianiem charakteru każdej grywalnej postaci.

Witajcie w Bilgewater!

Sporo mówię o tychże dzielnych śmiałkach, a jak dotąd nie podałem ich imion. Są to pałająca niepohamowaną żądzą zemsty Miss Fortune, samotny samuraj z trudną przeszłością Yasuo, seryjny morderca okolicznych piratów Pyke, przechodząca próbę wiary kapłanka Illaoi, kilkusetletnia lisica Ahri, a także wygłaszający humanitarne hasła mięśniak Braum. Starałem się choć trochę odzwierciedlić naturę i osobowość tych postaci wyszukanymi epitetami, jednak trudno w pełni oddać, jak świetnie i zaskakująco kompleksowo zostały one nakreślone w grze. Ponadto wchodzą ze sobą w liczne interakcje, na bazie których krystalizują się naprawdę szczere i angażujące relacje. W Ruined Kingu znajdują się nawet punkty kontrolne, które poza odnawianiem życia i many pozwalają na wysłuchanie luźnych konwersacji pomiędzy wybranymi członkami drużyny – aż się przypomina pierwszy Dragon Age, co?

Miłośnikom League of Legends powyższe imiona powinni być raczej znajome. Od razu mogę powiedzieć, że w trakcie zabawy poznają oni więcej postaci i wątków z gry – czy to bezpośrednio, czy też za sprawą zapisków porozrzucanych we wszystkich lokacjach. Uspokajam jednak tych, którzy z LoL-em nie mają nic wspólnego – jeżeli chcecie zagłębić się w ciekawy świat fantasy z sympatycznymi bohaterami i niezłą historią, to Ruined King jest również dla Was. Znajomość lore’u co prawda pomaga, ale liczne retrospekcje, dialogi i opisy dość klarownie tłumaczą, o co w tym wszystkim chodzi.

Ekipa (prawie) w komplecie.

Nie odmawiając atrakcyjności przygotowanej przez twórców historii, mam jednak mały problem z formą jej podania. Tutaj bowiem po raz pierwszy we znaki daje się budżetowość całego projektu. Większość kwestii wypowiadanych przez bohaterów obrazowana jest podobnie jak w powieściach wizualnych – widzimy więc komiksowe ilustracje każdej postaci (tylko po jednej na głowę i to na przestrzeni całej gry) wraz z dymkami dialogowymi. Ponadto nie możemy w ogóle ingerować w rozmowy pomiędzy kompanami. Nie tak powinno to wyglądać w RPG.

Poszczególne kwestie wybieramy tylko podczas konwersacji z ograniczoną liczbą NPC i najczęściej jest to wybór pomiędzy „Kim jesteś?” a „Pokaż mi swoje towary”. Nie oczekujcie więc, że będziecie mieć coś do powiedzenia w tej grze – raczej wszystko zostanie tu powiedziane za Was. Fabułę poznacie więc bardziej z pozycji obserwatora, trudno tu o utożsamienie się z jakąś postacią czy wejście w rolę. Mnie to nie przeszkadzało, ale „rolplejowi” wyjadacze mogą być mocno zawiedzeni.

Tak prezentowana jest niemal każda rozmowa pomiędzy postaciami.

Ciągła bitka

Wcześniej wspomniałem o Ruined Kingu w kontekście „Baldura” – zaznaczam jednak, że to gry kompletnie różne pod względem gameplayowym. Co prawda akcję w tytule Riotu śledzimy z lotu ptaka, w podobnej formie przebiega zresztą eksploracja. Jeżeli jednak chodzi o system walki, to ten jest odseparowany od reszty rozgrywki i silnie inspirowany tym, co występuje w najróżniejszych jRPG. Jeśli więc podczas zwiedzania którejś lokacji natrafimy na oponenta, perspektywa nieco się zmienia, wszystkie postacie zostają pokazane z boku i rozpoczynamy turową potyczkę. Aspekt ten jest w mojej opinii najlepszym i najgorszym elementem gry – zależy jak na to spojrzeć.

Nie da się ukryć, że walka została zaprojektowana w sposób skrupulatny i pomysłowy. Każdy z herosów dysponuje zgoła odmiennymi umiejętnościami – Braum potrafi przyjąć na siebie multum obrażeń, Ahri wspiera sojuszników leczeniem, a Pyke odpowiada za szybkie zabójstwa, sam pozostając niewidoczny dla przeciwników. A przynajmniej ja uczyniłem z nich wojowników o takowej charakterystyce. Nie ma jednak jednego dobrego przepisu na przygotowanie taktyki starcia i na rozwój danej postaci. Pod tym względem Ruined King oferuje naprawdę sporą swobodę.

Walka wciąga, choć nie należy do najłatwiejszych.

Drzewka umiejętności są kilkutorowe, dość rozbudowane i podzielone na umiejętności aktywne i bierne. Ponadto wzmocnień dokonywać można również za sprawą zaklinania broni czy elementów opancerzenia. Potrafiłem spędzić w menu ekwipunku naprawdę sporo czasu, porównując statystyki i efekty przedmiotów, które zebrałem. Testowanie oręża i skilli sprawiało mi mnóstwo frajdy, a pragnę podkreślić, że w żadnym momencie rozgrywki nie odczułem, iż mój „wirtualny plecak” jest zaśmiecony, poza tym handel wymienny zawsze przebiega tu płynnie i ekspresowo.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Jaki typ gier RPG lubisz najbardziej?

Klasyczne, takie jak za dawnych czasów
28,1%
Action-RPG
45,2%
RPG w stylu Dark Souls
6,2%
Hack'n'slashe
4,5%
Taktyczne RPG
7,6%
jRPG
4,2%
Roguelike'i
1,1%
MMORPG
2%
Inne
0,9%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem

Recenzja gry

The Thaumaturge ma niespecjalnie zajmujący gameplay, a wyglądem momentami przypomina pierwszego Wiedźmina, jednak pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna gra, oferująca wiele smaczków i wyróżniająca się ciekawą fabułą.

Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa
Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa

Recenzja gry

Reguły zawsze były oczywiste – gry są albo krótkie i intensywne, albo długie i powtarzalne. Prosta zasada. Jednak Final Fantasy VII Rebirth przy całym swoim ogromie potrafi jakimś cudem zaskakiwać, angażować i ani myśli zwalniać przez dziesiątki godzin.

Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych
Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych

Recenzja gry

Sześć lat po wydaniu średniego Vampyra twórcy Life Is Strange znów celują w gatunek RPG. Tym razem poszło im znacznie lepiej. Banishers: Ghosts of New Eden udanie łączy rozgrywkę a la God of War z klimatem, jakiego nie powstydziłby się Wiedźmin.