Recenzja gry Far Cry 5 – szalony sandbox - Strona 3
Far Cry 5 nie definiuje na nowo szaleństwa. To asekuracyjna kontynuacja znanych motywów przeznaczona dla fanów sandboksowej wolności, w której fabuła ustąpiła miejsca bardziej dopracowanym mechanizmom rozgrywki.
Paradise lost – raj nie do końca utracony
Far Cry 5 gubi się trochę w kreowaniu klimatu zagrożenia złowrogim kultem, ale przedstawianie wiejskich i dzikich rejonów Stanów Zjednoczonych wychodzi mu znakomicie – zresztą po tym, jak prezentował się Egipt w Assassin’s Creed Origins i Boliwia w Ghost Recon: Wildlands, nie mogło być inaczej. Zmiana widoku na pierwszoosobowy zaowocowała większą szczegółowością postaci, obiektów i wszelkich budynków, które teraz widzimy z bliska. Świat gry nie jest aż tak ładny jak różnorodna Boliwia, ale nadal może się podobać, zwłaszcza w południowym regionie, gdzie dominują farmy i kolorowe pola dyniowe, a góry stanowią imponujące tło. Wszystkie te widoki połączono z idealną wręcz muzyką, świetnie podkreślającą każdy moment na ekranie. Jedynie powierzchnia wody na PlayStation 4 z jakichś powodów wygląda zadziwiająco słabo w stosunku do całej reszty.
Preppersi na propsie
Dobrym pomysłem było umieszczenie na mapie tzw. kryjówek prepperskich – bunkrów z zapasami i ukrytymi fantami. Ich zawartość wprawdzie szybko przestaje mieć duże znaczenie, ale są one bardzo spójne ze światem gry i takie połączenie znajdziek z minimisjami okazało się również całkiem angażujące. Każda taka kryjówka to w pewnym sensie zagadka środowiskowa wymagająca odrobiny kombinowania, by dostać się w niedostępne miejsce, a rozwiązanie czasem okazuje się całkiem pomysłowe i wymaga np. skorzystania z wingsuita.
Gra błyszczy przede wszystkim w kwestii odczuć podczas strzelania. Spluwy wyglądają dobrze, świetnie brzmią, czuć różnicę pomiędzy poszczególnymi typami i głównie z tego powodu rzadko decydowałem się na opcję skradankową. Zestaw w postaci strzelby, kultowego dla Amerykanów AR-15 i noży do rzucania w połączeniu z szybkim poruszaniem się naszej postaci pozwalał na dokonywanie akcji w stylu Johna Wicka w każdym starciu z wrogami. Dodajmy do tego kompana z miotaczem ognia i helikopter prujący z działek oraz możliwość wcielenia się w każdą z tych ról do wyboru, a wyjdzie z tego wręcz upajające dzieło zniszczenia. Zdobywanie posterunków w Far Cryu może i jest schematyczne, ale schemat ten doprowadzono do perfekcji.
Joseph Seed nie dorównał charyzmą Vaasowi, ale kult Bramy edenu i tak przedstawiono lepiej, niż partyzantów z Montany.
TEST PECETOWEGO PORTU
Do tej pory spędziłem 10 godzin z pecetową wersją Far Crya 5. To oczywiście za mało, by wysmażyć pełnowartościową recenzję, ale taki czas wystarczył, bym wyrobił sobie opinię przynajmniej o jakości komputerowego wydania tej gry. Jaka jest ta opinia? Bardzo dobra.
W zasadzie to nie mam się do czego przyczepić. Stabilność programu, czasy wczytywania, bogactwo opcji konfiguracyjnych, wreszcie optymalizacja – choć starałem się, jak mogłem, nie zdołałem znaleźć powodu, by skrytykować którykolwiek z tych elementów. Interesuje Was pewnie zwłaszcza ostatni z nich. Spieszę donieść, że we wbudowanym w grę benchmarku wykręciłem średni wynik 65 klatek na sekundę, ustawiając wszystkie graficzne opcje na ultra, a rozdzielczość na 1080p.
Dysponuję sprzętem wyposażonym w procesor Core i5-4570 (3.2 GHz), 16 GB RAM-u i kartę grafiki GeForce GTX 1060 (6 GB) – więc sądzę, że to bardzo przyzwoity rezultat. Wprawdzie podczas rozgrywki zdarzały mi się spadki do 45–50 FPS-ów, gdy na ekranie dużo się działo, ale na ogół wartość pokazywana przez „płynnościomierz” nie zjeżdżała poniżej 60 FPS-ów. Ba, Far Cry 5 chodził mi wręcz ciut lepiej niż Far Cry Primal – a i lepiej też wyglądał. Podsumowując, pecetowa brać tym razem raczej nie będzie pomstować na Ubisoft. ;-)
A co mam do powiedzenia o samej grze w ramach pierwszych wrażeń po tych 10 godzinach? Ot, to stary, dobry Far Cry. Klimat, strzelaniny i misje (ze szczególnym uwzględnieniem cut-scenek i postaci towarzyszących tym ostatnim) są tak samo przyjemne jak w poprzedniej części, a przy tym wprowadzono trochę ciekawych nowinek w zakresie nieliniowej fabuły i bardziej „organicznej” eksploracji świata (Ubisoft znalazł eleganckie zastępstwo dla skakania po wyświechtanych wieżach). Obiecujący jest też tryb/edytor Far Cry Arcade – dzięki niemu gra ma szansę naprawdę długo żyć i prosperować.
Z drugiej strony – natężenie generowanej na poczekaniu akcji wokół gracza sięga absurdu, nie brakuje błędów w rozgrywce (często powodowanych właśnie przez te absurdy), a we wszystkie aktywności z czasem zaczyna wkradać się powtarzalność. Reasumując, to po prostu kolejny sandbox Ubisoftu. Fani poprzednich części Far Crya i gracze złaknieni rozwałki w kooperacji powinni być zadowoleni, reszta może spokojnie machnąć ręką na ten tytuł. Ja sam nie wiem jeszcze, czy wytrwam do finałowej konfrontacji z Josephem Seedem, czy też może dołączę ostatecznie do tych machających ręką.
Krzysztof „Draug” Mysiak
Benchmark odpalony na ustawieniach ultra i w rozdzielczości 1080p na: Core i5-4570 3.2 GHz, 16 GB RAM-u, GeForce GTX 1060 6 GB.