Recenzja gry Rambo - żenująca strzelanina w kosmicznej cenie
Krakowianie nie wykorzystali szansy w zwojowaniu świata grą o całkiem sympatycznym bohaterze wojennym. Rambo to pierwszej próby gniot, krótki, brzydki i śmiesznie drogi.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- oryginalne dialogi z filmów;
- są momenty, że zapewnia frajdę;
- można grać we dwóch.
- nierówny poziom trudności;
- monotonia;
- niebywale krótka;
- zmarnowany potencjał;
- bardzo słaba grafika.
Jeśli któregoś dnia w krakowskim studiu Teyon ktoś odbierze telefon i usłyszy po drugiej stronie bełkotliwe, nosowe „I'm coming for you”, od razu będzie wiedział, o co chodzi. John Rambo dowiedział się, jak wygląda nowa gra z nim w roli głównej i nie jest z tego faktu zadowolony. A pamiętajcie, że Rambo to facet, który przeżył piekło w Wietnamie, mocno zdenerwował się po powrocie do domu, trafił do więzienia, zamieszkał w Tajlandii, wrócił do Wietnamu, zdziesiątkował zastępy azjatyckich łobuzów, a na końcu w pojedynkę niemal wyzwolił Afganistan. I nadal twierdzę, że po zagraniu w Rambo: The Video Game, John co najmniej wbiłby pięść w najbliższą ścianę.
John Rambo to pierwowzór wielu bohaterów filmów akcji, bez wątpienia więc nadaje się na główną postać w soczystej strzelaninie. Gdy pojawiły się pierwsze informacje o Rambo: The Video Game, twórcy sprytnie przemilczeli fakt, że ich dzieło będzie tzw. celowniczkiem (rail-shooterem), w którym postać porusza się sama po z góry ustalonej ścieżce, zaś do graczy należy strzelanie, przeładowywanie i chowanie się za osłonami. Wszyscy wyobrażali sobie FPS-a i mieli nadzieję na solidną, nieźle wyreżyserowaną demolkę. Baza w postaci trzech filmów z Sylvestrem Stallone'em dawała idealny punkt wyjścia - nie trzeba myśleć nad światem i fabułą, wystarczy skupić się na mechanice i grywalności. Być może w którymś momencie procesu produkcyjnego to wszystko rozważano, ale najwyraźniej do zespołu deweloperskiego wkradł się sabotażysta z Wietkongu i całość dokumentnie popsuł.
W sieci można trafić na zestawienie, które porównuje krwawość czterech filmów z serii Rambo. Najbrutalniejszym jest najnowszy odcinek, w którym trup ściele się z szybkością ponad 3 śmierci na minutę. Rambo: The Video Game podsumowuje każdy poziom kilkoma prostymi statystykami - gra jest dużo krwawsza od ostatniego filmu. W pewnym momencie osiągnąłem poziom ponad 15 śmierci na minutę. Sukces?
Rozgrywka podąża zgodnie z historią pokazaną w trzech pierwszych filmach o Johnie Rambo i skupia się na najważniejszych scenach. Zaczynamy od krótkiego prologu – samouczka dziejącego się w Wietnamie (tutaj tylko strzelamy, poznajemy mechanikę chowania się za osłonami i trafiania w idealny punkt podczas przeładowywania, co zapewnia dwa razy więcej amunicji), by szybko przeskoczyć do miasteczka Hope, w którym Rambo będzie miał zatarg z lokalnym szeryfem. Do akcji wkraczają sekwencje QTE - cała ucieczka z aresztu to „naciśnij A w odpowiednim momencie”. Później trafiamy do lasu i - zgodnie z duchem pierwszego filmu - nie powinniśmy likwidować policjantów, a jedynie ich ogłuszać lub ranić. Niestety, z racji dziwnego rozpoznawania trafień, czasami strzał prosto w korpus jest zaliczany jako rozbrojenie, innym razem zostajemy mianowani „zabójcą glin” i dostajemy punkty ujemne.