autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Forza Motorsport 5 - sztandarowe wyścigi rozmienione na drobne
Forza Motorsport 5 otwiera nową generację wyścigów w sposób co najmniej kontrowersyjny. Oto przypadek jak dobra gra zostaje zniszczona przez złą politykę wydawcy. Miejmy nadzieję, że ku przestrodze innym nadchodzącym produktom.
Recenzja powstała na bazie wersji XONE.
- świetny model jazdy;
- bardzo ładna grafika;
- rozbudowany tunning;
- drivatary.
- zawartościowy krok wstecz będący zapewne wynikiem pośpiechu;
- brak obsługi popularnych kierownic;
- wszechobecne mikrotransakcje i DLC;
- wrażenie skoku na kasę.
Rzadko się zdarza, aby start konsoli nowej generacji wspierała jedna z najważniejszych marek z nią kojarzonych. Forza Motorsport 5 miała być żywą reklamą Xboksa One, pokazem jego możliwości i niezaprzeczalnym atutem w walce z PlayStation 4, która to na premierę nie otrzymała żadnych wyścigów. Skoro Japończycy dali ciała, to zobacz drogi graczu, my mamy, specjalnie dla ciebie, błyszczące pudełeczko z dwustoma najlepszymi, najszybszymi i najbardziej lubianymi samochodami na tej planecie, wymodelowanymi w najdrobniejszych szczegółach. Skuś się i kup, a nie pożałujesz.
Nie lubię tego stanu, ale po wielu godzinach spędzonych z nową Forzą nie potrafię nazwać go inaczej niż ambiwalentny. Otrzymaliśmy śliczną, działającą w rozdzielczości 1080p i sześćdziesięciu klatkach na sekundę grę ze świetnym jak na konsolowe wyścigi modelem jazdy, a mimo to nie mogę jakoś wykrzesać z siebie entuzjazmu. Dlaczego? Bo „piątka” pod wieloma względami jest krokiem wstecz w stosunku do “czwórki”, a miejscami wręcz ordynarnym skokiem na kasę, na który jako gracze nie powinniśmy się godzić. Niniejsza recenzja nie ma ambicji być rewolucyjnym manifestem. Mamo broń. Jednak nawet zdając sobie sprawę z pełnej zależności Turn 10 od Microsoftu i faktu, że producent zwyczajnie musiał zdążyć na premierę nowej konsoli, nic nie tłumaczy decyzji firmy dotyczącej wykastrowania zawartości gry (obecnej na normalnych zasadach w części drugiej, trzeciej i czwartej) i oferowania jej jako dodatkowe, płatne DLC.
I tak kupując pudełko z grą, po jej zainstalowaniu okaże się, że nie możemy, ot tak, po prostu, grindując wirtualne kredyty na kolejnych wyścigach uzbierać ich tyle, żeby kupić sobie za nie, przykładowo, Bugatti Veyrona. Bo Forza Motorsport 5, w odróżnieniu od poprzednich części w swojej podstawowej wersji pozbawiona została wielu popularnych modeli aut, które dopiero trzeba sobie zakupić za prawdziwe pieniądze. Jeżeli się na to zdecydujemy, to i tak nie spowoduje, że dana bryka od razu stanie w naszym garażu. Musimy na nią jeszcze uzbierać kredyty w samej grze. W oferowaniu zestawów DLC nie ma niczego złego - kto zechce, to je sobie nabędzie. Ale dotychczas były one faktycznym rozszerzeniem samej gry. To co szalenie znane i popularne gracz dostawał na dzień dobry za swoje ciężko zarobione i wydane dwie i pół stówy. Wygrywając wyścig zostajemy nagrodzeni śmieszną kwotą kilku tysięcy kredytów (a czasem za złoto zarabia się oszałamiającą sumę 1200 kredytów!), podczas gdy kupno auta z wyższej półki to wydatek rzędu miliona - trzech milionów kredytów. Aby więc ulżyć niedoli gracza wprowadzono do gry tokeny oferowane za prawdziwe pieniądze. Przy czym zaimplementowano fatalną ekonomię związaną z ich zakupem, którą po protestach fanów trzeba będzie odkręcać. Na razie w ten sposób można wydać sześćdziesiąt pięć funtów co daje 20000 tokenów. Tymczasem Lotus E21 kosztuje 10000 tokenów, czyli w przeliczeniu daje to 32,5 funta. 163 złote! Za jeden, wirtualny samochód. Prawda, że atrakcyjna propozycja? A może sprawicie sobie możliwość czasowego zwiększenia zdobywanych punktów doświadczenia? Za trzydzieści minut jedyne 75 tokenów. Jakieś 2,50 zł.