Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Sine Mora Recenzja gry

Recenzja gry 26 marca 2012, 11:48

autor: Przemysław Zamęcki

Klasyczna strzelanina w najlepszym wydaniu - recenzja gry Sine Mora

Shoot'em-up to najstarszy znany ludzkości gatunek gier wideo. Po ponad czterdziestu latach od czasu powstania jego prekursora, Sine Mora redefiniuje jego ramy stając się przykładem dla kolejnych naśladowców.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

PLUSY:
  • piękna oprawa graficzna w stylu diesel punk;
  • nietypowa mechanika rozgrywki umożliwiająca zabawę czasem;
  • przystępność oraz zbalansowanie poziomów trudności pozwalające hardkorowcom śrubować wyniki;
  • poważna i rozbudowana fabuła.
MINUSY:
  • przydałby się tryb kooperacji;
  • brak możliwości wyboru broni specjalnej przed misją w trybie kampanii;
  • węgierski dubbing (dla niektórych to będzie plus).

O Sine Mora usłyszałem jakiś rok temu i już wtedy, wraz z ujawnieniem pierwszych informacji i screenów, tytuł ten wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Moda na steampunk wydaje się nie przemijać, co mnie cieszy, ale od razu przyznam, że z diesel punkiem, choć znanym mi z nazwy, jak do tej pory osobiście chyba się nie zetknąłem. A właśnie mianem dieselpunkowego tworu artyści z Węgier i Japonii określają swoje dzieło. By być precyzyjnym, gra powstała dzięki współpracy madziarskiego Digital Reality i znacznie bardziej znanej firmy Grasshopper Manufacture, której szefem jest Goichi Suda, lubiący posługiwać się pseudonimem Suda51. Jeżeli w swojej karierze gracza namierzyliście takie wynalazki jak Killer7, No More Heroes czy ostatnio Shadow of the Damned, to macie świadomość, jaki typ wrażliwości preferuje Goichi-san.

Na szczęście Sine Mora w dużej mierze wolna jest od aż tak nieskrępowanej wyobraźni tego projektanta, choć to właśnie Japończycy byli odpowiedzialni za jej koncept artystyczny. Jego wykonanie zaś jawi się imponująco, w czym już zasługa Węgrów.

Gra jest przykładem klasycznego horyzontalnego shumpa – strzelaniny, w której akcję oglądamy z boku. Mamy więc samolocik, którym zmierzamy w prawo i rozstrzeliwujemy nadlatujące z przeciwnej strony towarzystwo, od czasu do czasu natykając się na potężniejszą maszynę reprezentującą bossa. Środowisko gry zostało wykonane w pełnym trójwymiarze, dzięki czemu momentami jesteśmy świadkami widowiskowych obrotów kamery pokazujących Sine Mora w pełnej krasie, podczas gdy sama rozgrywka ma charakter dwuwymiarowego shootera. Tu koniecznie muszę wyrazić zachwyt i uznanie dla autorów, ponieważ zarówno oprawa graficzna, jak i artystyczna tej produkcji są wyśmienite. Bez kozery przyznam, że to chyba najładniejszy tytuł dostępny w usłudze Xbox Live Arcade, a już z pewnością najładniej wyglądający shump.

Jest to jednak shump niezwykły nie tylko pod względem mistrzowskiej oprawy wizualnej. Pozycja ta wprowadza również nowe elementy do mechaniki rozgrywki w postaci możliwości manipulowania czasem i bardzo rozbudowanej części fabularnej w trybie kampanii. Co prawda głównie w formie całych ekranów tekstu, niemniej jednak historia opowiadana w grze okazuje się na tyle skomplikowana i wielowątkowa, że nie zamierzam podejmować się jej opisywania poza stwierdzeniem, że zaangażowanych w nią jest kilku różnych bohaterów przedstawionych w formie antropomorficznej oraz że dotyczy ona zemsty i możliwości podróżowania w czasie.

Głównym trybem jest kampania składająca się z kilkunastu misji rozgrywanych w różnych lokacjach. W Sine Mora nie ma czegoś takiego jak wskaźnik uszkodzeń. Cała zabawa opiera się na zmieszczeniu się w odgórnie ustalonym przedziale czasowym, który drastycznie maleje, gdy zostajemy trafieni. Analogicznie z każdym zniszczonym przeciwnikiem otrzymujemy bonusowo kilka cennych sekund. Dzięki takiemu postawieniu sprawy wymaga się od nas większego zaangażowania w likwidowanie wszystkich wrogów, a nie bumelowania w oczekiwaniu na dotarcie do najbliższego bossa. Zgodnie z klasycznymi zasadami sztuki zbieramy różnego rodzaju bonusy, od takich, które wydłużają czas, poprzez tarcze, aż po takie, które o jeden poziom podnoszą siłę i szybkostrzelność podstawowego narzędzia zagłady.

Tu pojawia się kolejne ciekawe rozwiązanie. W przypadku trafienia z naszego samolociku wypada jeden lub więcej power-upów poprawiających skuteczność broni, ale jeżeli jesteśmy wystarczająco szybcy, zdążymy pozbierać je z powrotem. Możemy także spowolnić czas (a właściwie tak przyśpieszyć ruchy pilotowanej maszyny, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie), co oczywiście ma swoje uzasadnienie w fabule i nieraz pomaga w osiągnięciu celu, np. podczas wyjątkowo zmasowanego ostrzału. Każdy z latających pojazdów wyposażony jest także w drugie, potężniejsze działko, ale zasoby szybko się wyczerpują. Szkoda, że w trybie kampanii program nie pozwala na jego dowolny wybór, tylko wszystko zostaje narzucone z góry.

To, czego nie umożliwia kampania, można dowolnie zmieniać w trybie arcade. Zarówno wybór etapu, pilota i maszyny, jak i nieobecnej w fabule możliwości cofania czasu jest w pełni otwarty. O ile został uprzednio odblokowany. Ponadto udostępniono oddzielny tryb pozwalający przećwiczyć walki z wszystkimi napotkanymi wcześniej bossami. To oraz kilka poziomów trudności do wyboru czynią z Sine Mora tytuł wyjątkowy także pod względem przystępności. Shumpy zazwyczaj wymagają małpiej zręczności i wielu godzin ćwiczeń, by zapamiętać sekwencje wydarzeń. Powoduje to, że jest to gatunek bardzo hermetyczny. Z całą pewnością dotyczy to dzieł japońskich deweloperów – o takich tytułach jak Ikaruga czy Radiant Silvergun krążyły kiedyś legendy związane nie tylko z ich nikłą dostępnością na rynku. Tymczasem zaręczam, że na poziomie normalnym niemal każdy poradzi sobie z ukończeniem Sine Mora. Gra została fantastycznie zbalansowana i może stanowić świetne wejście w świat staromodnych strzelanek. Jeżeli na normalnym poziomie trudności idzie nam zbyt łatwo, można podnieść poprzeczkę, co znacząco zmienia reguły gry. Dla prawdziwych hardkorowców jest tryb insane, stopnie wojskowe, mnożniki punktacji i lista najlepszych wyników. Troszkę tylko żal, że przy tych wszystkich dobrach zabrakło możliwości zabawy w kooperacji.

Gra ma także coś, co cechuje najlepszych: nieustannie podsycany syndrom jeszcze jednego poziomu. Wciąż i wciąż chciałoby się napawać oczy wirtualnym światem. Jedyny zgrzyt, który dla niektórych wcale nim być nie musi, a wręcz przeciwnie, może zostać uznany za swoisty atut, polega na zaproszeniu do nagrań tylko węgierskich aktorów. Wszystkie postacie bez wyjątku mówią w języku podobnym do mowy Madziarów, co mnie osobiście nie do końca przypadło do gustu. Ale rozumiem, że taki zabieg wykonano po to, by uczynić grę bardziej egzotyczną. Napisy oczywiście pozostawiono w języku angielskim.

Sine Mora niewątpliwie spełnia pokładane w niej nadzieje. W tej chwili jest to moim zdaniem najlepiej przemyślany i najładniejszy shump dostępny na konsole obecnej generacji. Gra niezwykła pod względem artystycznym, z piękną grafiką i dobrą, choć nie narzucającą się ścieżką dźwiękową autorstwa Akiry Yamaoki, doskonale znanego graczom nie tylko z serii Silent Hill. Tytuł, z którego – mam nadzieję – przykład czerpać będzie w przyszłości cały gatunek. Dzieło wyznaczające nowe standardy.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Klasyczna strzelanina w najlepszym wydaniu - recenzja gry Sine Mora
Klasyczna strzelanina w najlepszym wydaniu - recenzja gry Sine Mora

Recenzja gry

Shoot'em-up to najstarszy znany ludzkości gatunek gier wideo. Po ponad czterdziestu latach od czasu powstania jego prekursora, Sine Mora redefiniuje jego ramy stając się przykładem dla kolejnych naśladowców.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.