Red Faction: Armageddon - recenzja gry
W Red Faction: Armageddon schodzimy pod ziemię i stajemy przeciwko hordom obcych. Czy zmiana otoczenia i bardziej liniowa rozgrywka wyszła grze na dobre?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Armageddon już od pierwszych minut zabawy stara się nas za wszelką cenę przekonać, że jest czymś zupełnie innym niż Red Faction: Guerrilla. Uciskające ludność cywilną siły Earth Defense Force zostały wyparte przez pragnące pożreć nas żywcem obce kreatury, eksploracja Marsa zeszła głęboko pod ziemię, zaś sandboksowy charakter poprzedniej części serii wyparował na rzecz bardziej liniowej struktury kolejnych etapów.
Zacznijmy od czynnika, który jest największą atrakcją Red Faction: Armageddon i jednocześnie pełni kluczową rolę przy podejmowaniu decyzji o jej zakupie. Mowa naturalnie o zakrojonej na szeroką skalę destrukcji otoczenia, która w mojej ocenie nie rozczarowuje. Dzieje się dużo i to praktycznie od samego początku rozgrywki, a dalej jest już tylko lepiej. Na naszych oczach walą się budynki, eksplodują zbiorniki z paliwem, rozpadają mosty, a wysokie na kilkadziesiąt metrów wieże przygniatają tonami gruzu tych nieszczęśników, którzy nie zdołali się w porę oddalić. Dzięki zmniejszeniu rozmiarów lokacji odnosi się wrażenie, że otoczenie jest bardziej podatne na nasze ataki. Ale to jedynie złudzenie, gdyż podłoża i ścian często nie można zniszczyć, co jednak absolutnie nie przeszkadza w pozytywnym odbiorze całości.
Niezmiernie istotną rolę w szerzeniu demolki odgrywa arsenał, który w Red Faction: Armageddon składa się z niezwykle potężnych i zarazem bardzo zróżnicowanych narzędzi zagłady. Co ciekawe, znany z poprzedniej odsłony serii młot górniczy jest tu praktycznie bezużyteczny, pełniąc jedynie rolę ładnego rekwizytu. Wizytówką recenzowanej gry jest z całą pewnością karabin magnetyczny, który z miejsca stał się moją ulubioną bronią i z którym nie rozstałem się do samego końca przygody. Jego działanie jest niezwykle proste, oferując jednocześnie arcyciekawe rezultaty. Ładunek przyczepiony do pierwszego obiektu przyciągany jest z ogromną siłą do ładunku znajdującego się na obiekcie drugim. Zastosowania owego karabinu są niezliczone – możemy w łatwy sposób niszczyć wielkie konstrukcje poprzez odciąganie ich podpór, posyłać zbiorniki z paliwem na przeciwników, a nawet chwytać samych wrogów i ciskać nimi w przepaść. Reszta arsenału nie wypada wcale gorzej, przy czym wiele pukawek przeniesiono żywcem z Red Faction: Guerrilla. Warto tu wspomnieć między innymi o karabinie wystrzeliwującym ładunki nanitów, które dezintegrują wszystko na swojej drodze, dziale szynowym, za pomocą którego prześwietla się niejako otoczenie i z zaskoczenia atakuje cele organiczne, czy broni, której funkcja polega na wytwarzaniu czarnych dziur. Tradycjonaliści mogą przebierać w różnorakich pistoletach, karabinach szturmowych, shotgunach czy wyrzutniach rakiet z samonaprowadzającymi pociskami. Dużą zaletą gry jest to, że w trybie kampanii jesteśmy dość równomiernie obdarowywani nowymi zabawkami, przez co żadna z nich nie ma prawa przedwcześnie się znudzić.
Red Faction: Armageddon to również okazja do sterowania różnorakimi maszynami. Poprzednia odsłona cyklu z racji na otwarty charakter świata stawiała w głównej mierze na nieuzbrojone pojazdy. W Armageddonie całą uwaga skupiona jest na środkach transportu obdarzonych ogromną siłą rażenia. W grze dostępne są dość zwinne egzoszkielety oraz wielkie roboty kroczące, używając których, możemy dosłownie przechodzić przez budynki i inne elementy otoczenia. W dalszej części kampanii pojawia się też okazja, by polatać futurystycznym myśliwcem, choć odbywa się to w bardzo ograniczonych ramach. Dodatkową zachętą do rezygnacji z poruszania się na piechotę jest to, że wszystkie maszyny dysponują nielimitowaną amunicją i wymagają od nas jedynie robienia krótkich przerw na schłodzenie działek czy przeładowanie głównej broni.