autor: Krzysztof Gonciarz
Killzone 2 - recenzja gry
Call of Duty 4 spotyka Gears of War – jako pierwsi w polskim Internecie recenzujemy Killzone 2!
Recenzja powstała na bazie wersji PS3.
Killzone 2 nie wymaga instalacji. Niby bzdura, a jednak o czymś świadczy. I powoduje, że już w momencie włożenia płytki do czytnika jakoś ciepło myślimy o holenderskim zespole Guerilla Games. Na chłopakach spoczywała ogromna odpowiedzialność – większa niż w przypadku twórców innych exclusive’ów dla PLAYSTATION 3. Jak wypada ten gigantyczny projekt, większości graczy kojarzący się tylko z czerwonymi goglami i wpadką z wyrenderowanym „filmikiem z rozgrywki” sprzed 4 lat? Chyba w końcu warto kupić PS3 dla gry, której bohater nie nosi wąsów.
Skrzyżowanie Call of Duty 4 z Gears of War – tak w skrócie można by podsumować Killzone 2 jeśli chodzi o rozgrywkę, narrację i atmosferę. Takie proste porównanie może w pierwszej chwili razić, ale przecież trudno o bardziej wybuchowy przepis na dobrą strzelaninę. Zadziwiające jest przy tym, jak bardzo konserwatywna jest ta gra. Nie ma tu żadnego wydziwiania – żadnych wrzuconych dla zasady „mocy”, umiejętności, zagadek, czegokolwiek. W czasach, kiedy z każdej strony bombardowani jesteśmy marketingowym bełkotem w stylu „nasza gra jest inna, bo przeciwnicy noszą zielone czapeczki”, Guerilla ma odwagę wstać i powiedzieć „a my po prostu zrobiliśmy shooter”.
Głównym bohaterem gry jest niejaki Sev – stereotypowy żołnierz ze stereotypowego oddziału czterech raczej nierozróżnialnych twardzieli. Są oni częścią siły uderzeniowej ISA, która uczestniczy w wielkim szturmie na ojczystą planetę złych Hellghastów (to ci z goglami). I to w zasadzie wszystko, co trzeba wiedzieć o fabule tej gry – reszta jakoś tak mimochodem toczy się sama i nie odciąga uwagi. Ogólnie w scenariuszu warto zauważyć bardzo fajną postać demonicznego wrogiego przywódcy, Visariego, jak i słodko-gorzkie zakończenie bez amerykańskiego patosu.
Kampania składa się z 10 misji, a jej struktura jest trochę dziwna – pierwsza połowa gry to stopniowo postępujący szturm na stolicę Hellghastów, podczas którego poszczególne poziomy niepokojąco upodabniają się do siebie. Na wysokości piątego etapu można już odczuć pewien niepokój, że wszystko skończy się na ciemnozielonych, odrapanych kamienicach z totalitarnym posmakiem architektonicznym. Na szczęście druga połowa ratuje sytuację, zmieniając otoczenia jak w kalejdoskopie i dostarczając coraz to nowych, jakże poruszających doznań wzrokowych. Renderowane filmiki są tu praktycznie nieodróżnialne od tych realizowanych na silniku gry – szkoda tylko, że w tych drugich nie możemy się swobodnie rozglądać. Ukończenie całości na normalnym poziomie trudności zajmuje jakieś 7-8 godzin bez zegarka w ręku. Jak dla mnie to w sam raz na grę, która monotonność rozgrywki próbuje zamienić w zaletę.