Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 27 października 2007, 20:15

autor: Marzena Falkowska

Ludo ergo sum - W poszukiwaniu "straconego" czasu

Niedawno natknęłam się na wyniki badań ogłoszone przez brytyjskiego psychologa, który wypytywał sporą grupę graczy o to, jak postrzegają czas spędzony na graniu. Okazało się, że wielu respondentów odczuwa ten czas jako „stracony” i ma z tego powodu poczucie winy. Jednocześnie gracze ci mieli trudności ze sprecyzowaniem, co innego powinni robić w swoim wolnym czasie.

Niedawno natknęłam się na wyniki badań ogłoszone przez brytyjskiego psychologa, który wypytywał sporą grupę graczy o to, jak postrzegają czas spędzony na graniu. Okazało się, że wielu respondentów odczuwa ten czas jako „stracony” i ma z tego powodu poczucie winy. Jednocześnie gracze ci mieli trudności ze sprecyzowaniem, co innego powinni robić w swoim wolnym czasie.

Dziwne, pomyślałam. W jaki sposób granie, które jest przecież czynnością wykonywaną dla przyjemności, może budzić poczucie winy? W jaki sposób czas spędzony na hobby sam gracz może uznawać za „stracony”? Skoro jednak takie odpowiedzi padały, widocznie coś musi być na rzeczy. Pobieżny research w sieci i wśród znajomych potwierdził, że niektórzy doświadczają czasem czegoś, co nazwać można „żalem gracza”, czyli nieokreślonym, nieprzyjemnym poczuciem pustki, które pojawia się w momencie, kiedy uświadomimy sobie, ile innych rzeczy moglibyśmy zrobić w czasie, który poświęciliśmy na granie.

Niezależnie od tego, czy znane jest wam to uczucie, czy też nie, myślę, że warto zastanowić się przez chwilę nad jego przyczynami. Przed dwoma tygodniami była mowa o tym, w jaki sposób dobre gry zapewniają nam poczucie „przepływu”, czyli intensywnego, całkowicie absorbującego świadomość i zapewniającego poczucie spełnienia zapamiętania się w danej aktywności przy zachowaniu nad nią pełnej kontroli i jednoczesnym braku poczuciu czasu. To doświadczenie bardzo przyjemne i między innymi właśnie dzięki niemu granie sprawia nam tyle frajdy. Ale w pewnym momencie się kończy. Trzeba wrócić na „normalne” tory i znów być świadomym samego siebie i upływu czasu.

Większości z nas nieobce jest poczucie zdziwienia i niedowierzania, którego czasem doświadczamy przypadkiem spoglądając na liczbę widniejącą w menu gry przy liczniku czasu spędzonego na rozgrywce. Szczególnie, jeśli jest to liczba trzycyfrowa :-) Dziwnie możemy się też się poczuć, gdy uświadomimy sobie, że poświęcając grom średnio dwadzieścia godzin w tygodniu spędzamy na graniu w sumie cały miesiąc w ciągu roku. I wtedy właśnie może pojawić się wspomniany „żal gracza”.

Ukończenie gry często jest trudne i stanowi dla nas wyzwanie, po uporaniu się z którym czujemy satysfakcję. Ale zaraz pojawia się myśl: przecież mógłbym w tym czasie zrobić coś równie trudnego, satysfakcjonującego, ale ZARAZEM produktywnego. Stąd już niedaleko do poczucia straconego czasu i winy.

Ha! I tu docieramy do sedna sprawy, które leży u podstaw tego błędnego w gruncie rzeczy toku rozumowania – jest nim wpojone przez naszą kulturę przekonanie, że dobre są tylko czynności produktywne, racjonalne, użyteczne. Tymczasem nie ma nic złego w byciu od czasu do czasu nieproduktywnym. Gra, zabawa, rozrywka – to są działania z definicji nieproduktywne, które są wpisane w naturę ludzką i potrzebne do zachowania równowagi psychicznej – szczególnie we współczesnym, szalonym świecie, w którym jesteśmy stale zajęci i mamy mnóstwo obowiązków. Ujmując rzecz pół-żartem: między innymi właśnie dlatego gry są fajne, że w przerwach pomiędzy „poważnymi” zajęciami można przy nich bezproduktywnie marnować czas ;-)

Źródło „żalu gracza”, poczucia straconego czasu i winy leży zatem nie w nas, tylko na zewnątrz, w społecznym postrzeganiu grania jako czynności nieproduktywnej i przez to nagannej. Dopóki więc z rozwagą i kontrolą pozwalamy sobie na rozsądne (w rozumieniu naszym, nie społeczeństwa) dawki „marnowania” czasu, dopóty nie mamy żadnych podstaw do doświadczania poczucia winy. A jedyny „żal gracza”, jaki mamy pełne prawo odczuwać, to rozczarowanie i złość po wydaniu pieniędzy na grę, która wbrew naszym oczekiwaniem okazała się kiepska i nie zapewniła nam wystarczająco dużo okazji do przyjemnego (choćby bezproduktywnego!) spędzania czasu.

***

P.S. Przypominam, że jeszcze do piątku trwa ogłoszony w zeszłym tygodniu konkurs na teksty pasujące tematyką do cyklu Ludo ergo sum. Dotychczas niewielu śmiałków spróbowało swych sił, więc szansę na zdobycie nagród są naprawdę spore. Jesteście graczami i uczestnikami kultury grania, obserwujecie, co się w niej dzieje i macie własne przemyślenia, nie wahajcie się więc przelać ich na papier (tzn. dokument tekstowy). Odwagi!

Dziesięć ostatnich części cyklu: