autor: Marcin Łukański
Graliśmy w Titanfall - fenomenalną strzelaninę dla fanów Call of Duty i mechów - Strona 5
Czterogodzinne spotkanie z Titanfall można podsumować krótko: miazga! Ludzie odpowiedzialni za Medal of Honor: Allied Assault i serię Call of Duty znów stworzyli strzelaninę, która na długo zapadnie nam w pamięć.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Titanfall - dynamicznego FPS-a twórców serii Call of Duty
Nasz wielki mech ma trzy rodzaje pasków zdrowia. Pierwszy to tarcza, która się regeneruje. Drugi to energia pancerza. Spada gdy zniszczą nam całą tarczę i straconych punktów już nie odzyskamy. Gdy pancerz ulegnie zniszczeniu, odpala się tak zwany stan zagłady. Nasz mech zamienia się w tykającą bombę zegarową, której zapłon możemy wydłużyć jedynie specjalnymi umiejętnościami. Jest to czas, który możemy przeznaczyć np. na ostatnie poświęcenie dla ojczyzny, czyli ruszenie z zamkniętymi oczami w tłum wrogów aby poczęstować ich falą uderzeniową wybuchającego giganta. Posiadając specjalną zdolność zwiększymy moc aktu kamikadze zabierając do grobu kilku nierozważnych przeciwników. Jeśli jednak planujemy trochę jeszcze pożyć, nie pozostaje nic innego jak katapultować się. Naciskając odpowiedni klawisz, nasz dzielny wojak ciągnie za dźwignię i zostaje wystrzelony na kilkadziesiąt metrów w powietrze. Dzięki temu możemy z góry poczęstować przeciwnika dodatkową serią z karabinu, doprawić wrogiego Tytana salwą z wyrzutni lub wykorzystać osiągniętą wysokość, aby wylądować w strategicznej lokacji. Przy odrobinie szczęścia możemy opaść na grzbiet mecha przeciwnika, wspiąć się po mechanicznych elementach do głównego generatora i ręcznie zniszczyć potwora.

Urok Titanfalla polega na niesamowitej różnorodności. Potyczki można rozwiązać na wiele sposobów. Zniszczenie przeciwnika zwykłymi metodami to przeżytek. Co Wy na to, żeby wyrwać pilota mecha z kabiny i go zmiażdżyć w uścisku? Albo wskoczyć na grzbiet pędzącej bestii i wykończyć ją niczym na rodeo? A może specjalnie się katapultować aby zdezorientować przeciwnika i wykończyć go z przestworzy? Przebiegli mogą również wyskoczyć ze swojego Tytana, przestawić go na tryb autopilota i na piechotę zajść nieświadomego wroga od tyłu. Ta gra ma gigantyczny potencjał do kombinowania, wymyślania nowych strategii i popisywania się umiejętnościami.

Warto zaznaczyć, że już teraz gra wydaje się bardzo dobrze zbalansowana. Nawet walka jeden na jeden między żołnierzem, a mechem może być wyrównana i wręcz kipiąca od emocji. Zwykły piechur na otwartym terenie nie ma praktycznie żadnych szans z Tytanem, ale mapy zostały tak przygotowane aby różnice w uzbrojeniu i pancerzu ślicznie zniwelować. Dobry gracz będzie kluczył między osłonami, wykorzystywał niesamowitą mobilność, skakał naokoło i przede wszystkim korzystał z dachów i atakował mechy z okien kryjąc się bezpiecznie w budynkach. Unikanie przechadzki środkiem ulicy to w Titanfall podstawa.
Praktycznie każda rozgrywka to prawdziwa bomba, a akcje tworzone przez samych graczy są kwintesencją efektownej strzelaniny. Ta gra trzyma nas w napięciu od pierwszych sekund każdej rundy i nie pozwala odetchnąć do ostatniego wystrzelonego pocisku. Miodne jest tutaj w zasadzie wszystko.

Pozostaje tylko jedno, kluczowe pytanie. Jak Titanfall wytrzyma próbę czasu? Wszystko o czym tutaj napisałem to przemyślenia po czterogodzinnej sesji. Nie mam pojęcia czy ta efektowna bomba po kilku tygodniach zabawy nie stanie się schematyczna, a elementy, które na początku wydawały się atutami nagle nie zaczną denerwować. Nie wiem czy zróżnicowanie map będzie wystarczające. Czy zabawa nie stanie się powtarzalna. Czy po rozegraniu setek meczy nadal poczujemy ten dreszczyk emocji gdy w ostatniej sekundzie dopadniemy statku ratującego naszą skórę. Na te pytania znajdę odpowiedź dopiero w pełnej wersji. Na szczęście nie trzeba już długo czekać. To dobrze, bo ja już chcę tam wrócić i zasiąść za sterami mojego osobistego Tytana.