Recenzja gry Wargame: Red Dragon - świetna seria RTS-ów obniża loty
Po wzbogaceniu serii Wargame o samoloty, deweloperzy z Eugen System doszli do wniosku, że kolejnym logicznym krokiem będzie dodanie okrętów. Na ile był to dobry pomysł?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- Spowalnianie i przyspieszanie czasu w trybie dla pojedynczego gracza;
- Dużo bardzo zróżnicowanych map;
- Koalicje i usprawnienia w zbrojowni;
- Masa nowych interesujących jednostek;
- Starcia lądowe nadal na wysokim poziomie.
- Bitwy morskie to porażka;
- Drobne niedoróbki techniczne.
Eugen Systems postanowiło kuć żelazo póki gorące i tak zaledwie rok po premierze Wargame: AirLand Battle fani zimnowojennych, militarnych strategii dostali w swoje ręce trzecią odsłonę serii, zatytułowaną Red Dragon. Tempo tworzenia przez niewielkie francuskie studio kolejnych części można uznać za imponujące, biorąc pod uwagę fakt, że zakres zmian i wprowadzanych w nich nowości jest dość znaczny – główną gwiazdą AirLand Battle były samoloty, tymczasem w Red Dragon są to okręty. Trzeba niestety przyznać, że o ile wprowadzenie do akcji lotnictwa wyszło zaskakująco dobrze, to flota wypada już co najmniej problematycznie. Wydaje się, że w tej kwestii twórcy nieco się przeliczyli...
Wojna na dalekim wschodzie
Zapomnijcie o niemieckich równinach i skandynawskich fiordach. Red Dragon zabiera nas do południowo-wschodniej Azji, gdzie teren jest o wiele bardziej urozmaicony, a konkretnie o dżungle, pola ryżowe, góry i półpustynie rodem z Afganistanu. Zmienne warunki stawiają przed graczami różnorakie wyzwania, bowiem w niektórych miejscach trudno jest ukryć wojska, a w innych musimy być gotowi na brutalną walkę w gąszczu. Nowością są oczywiście mapy wodne i mieszane, gdzie możemy podziwiać desanty morskie oraz bitwy okrętów. Pomimo że większość scenariuszy przedstawionych w grze nadal rozgrywa się w czasie zimnej wojny, to arsenał przedstawiony w Red Dragon rozciąga się od pojazdów z II wojny światowej aż po nowinki z 1995 roku.
Gra oferuje obecnie 4 kampanie, chociaż znając praktykę wypuszczania przez Eugen darmowych DLC, w przyszłości można spodziewać się kolejnych. Jak zawsze w Wargame są to fikcyjne konflikty, u podstaw których leżą często historyczne wydarzenia. Tym sposobem możemy wziąć udział w inwazji ZSRR na Japonię, będącej efektem sporów o Wyspy Kurylskie, stoczyć drugą wojnę koreańską, odbić od Chin Hongkong dla Margaret Thatcher (sic!), czy ostatecznie powalczyć wojskami Kraju Środka przeciwko Sowietom o Władywostok. Kampanie łączą w sobie drobne elementy narracji pomagające budować klimat na wzór Wargame: European Escalation, z dynamiczną warstwą strategiczną rozgrywaną na mapie.
Tryb dla pojedynczego gracza doczekał się nareszcie usprawnienia, o które wielu błagało - aktywnej pauzy, a precyzyjniej - możliwości dowolnego manipulowania tempem rozgrywki. Jeśli w bitwie zdarzy się impas i przesadnie się dłuży, możemy przyspieszyć czas, a kiedy dzieje się zbyt wiele możemy ją praktycznie zatrzymać. Mapa strategiczna również została odświeżona, ponadto nie jesteśmy już skazani na predefiniowane grupy bojowe, a oddziały walczące w bitwie możemy złożyć z różnych batalionów i kompanii dysponujących charakterystycznym sprzętem. Ekran prezentujący nam sytuację przed starciem jest teraz bardziej przejrzysty, a role „kto atakuje, kto broni” stały się bardziej jasne z racji odpowiedniego podziału przynależności istotnych dla zwycięstwa sektorów. Jeśli nie chce nam się kontrolować starcia, możemy też skorzystać z opcji automatycznego rozstrzygnięcia rodem z serii Total War.