autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Monaco: What's Yours Is Mine - idealny gangsterski skok na kasę
Ponad trzy lata Andy Schatz pracował nad planem skoku doskonałego – tytułem, którego zapragnęliby gracze. W recenzji Monaco, symulatora czteroosobowego gangu włamywaczy, donosimy, że plan się powiódł.
- klimatyczny symulator włamywaczy;
- ponad 30 misji, które można przejść w pojedynkę lub w grupie;
- genialny pomysł na rozgrywkę – prostota i swoboda w jednym;
- pierwszorzędny tryb kooperacji;
- świetna grafika i muzyka – w swojej kategorii.
- sporadyczne błędy (dwa razy gra się zablokowała).
Osobom, które nie śledzą sceny gier niezależnych, Monaco: What's Yours is Mine może wydać się czymś zaskakującym, świeżym i niespodziewanym. Przecież to zabawna, dwuwymiarowa wersja takiego Ocean's Eleven lub – żeby było bardziej swojsko – Gangu Olsena. Gra o grupie charyzmatycznych przestępców organizujących śmiałe skoki rabunkowe. Tak naprawdę na Monaco wielu czeka już od dobrych kilkudziesięciu miesięcy. Produkcja została pokazana jeszcze trzy lata temu i dość szybko znalazła grono wiernych wyznawców, kibicujących Andy’emu Schatzowi, głównemu sprawcy całego zamieszania. Takie zainteresowanie jeszcze przed premierą ma swoje dobre i złe strony: zapewnia rozgłos, ale oznacza też spore wymagania fanów. Spełnienie wygórowanych, narastających przez lata oczekiwań łatwe nie jest, o czym przekonał się niejeden producent.
Monaco z niesamowitą gracją i lekkością spełnia wszystkie pokładane w nim nadzieje i bawi jak mało co. Przed Wami jedna z najlepszych i zarazem najzabawniejszych gier gangsterskich w historii. A przy okazji wymagająca, chaotyczna i wciągająca na długie godziny zabawa kooperacyjna.
Gotowi do skoku
W Monaco poznajemy dwa główne scenariusze rozbite na ponad 30 misji. Każda z nich jest typowo gangsterską akcją (skokiem na jubilera, próbą wydostania kumpla z paki lub ucieczką przed władzami), w której mogą wziąć udział maksymalnie cztery osoby. Aspekt fabularny okazuje się tu w zasadzie najmniej ważny i nie trzeba go śledzić, by się dobrze bawić. Warto jednak poświęcić chwilę krótkim dialogom przed zadaniami, bo stanowią one przezabawną lekturę. Twórcy wykreowali dość typowe dla podobnych historii postacie – prostego mięśniaka, femme fatale czy wyrafinowanego „dżentelmena” – ale podali je w sposób lekki, żartobliwy i sympatyczny. Pasujący świetnie do oszczędnej, niestroniącej od pikselowych środków wyrazu grafiki, która automatycznie daje efekt świadomego pastiszu. W historyjkach poświęconych kolejnym herosom nie brak też nagłych zwrotów akcji, które zaskakują nie tylko fabularnie, ale również zmianą stylu rozgrywki. Pamiętajmy, że mówimy o przestępcach, dla których lojalność jest kwestią raczej umowną.
Drużyna: The Locksmith
- Ekspert w sprawie infiltracji.
- Potrafi błyskawicznie otwierać zamki.
- Dzięki niemu poruszanie się po budynku i ucieczka przebiegną bezproblemowo.
Te proste zabiegi sprawiły, że szybko polubiłem bohaterów i bohaterki reprezentowanych w menu głównym przez zaledwie kilka pikseli. A mówią, że do budowania emocji i więzi między graczem a grą potrzeba wielu polygonow. Nieprawda. Wystarczą dobrze napisane dialogi, zbitka punkcików na ekranie oraz humor. Za pomocą tekstu stworzonego ze świadomością tego, gdzie zostanie umieszczony (w grze), zbudowano takie legendy jak Final Fantasy VII czy Chrono Cross. Tak swoją moc przypieczętowuje także Monaco.
Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem filmik z Monaco, kompletnie nie miałem pojęcia, co dzieje się na ekranie. Tym bardziej zaskakuje fakt, jak łatwo wchodzi się w to dwuwymiarowe pretendowanie do miana przestępcy doskonałego. Łatwo się wchodzi, ale trudno wychodzi, bo przy Monaco możesz obiecywać sobie wczesne pójście spać, jednak gdy tylko znajdzie się godna grupa do zabawy w gang, wszelkie plany przestają mieć znaczenie (pozdrawiam ludzi, którzy odpowiadają za moje zarwane noce w ostatnim czasie). Ale pomówmy najpierw o samej rozgrywce, bo to ona stanowi główną zaletę Monaco i broni się nawet w obecnym w tytule trybie solowym.