autor: Grzegorz Bobrek
Recenzja gry Ghost Recon: Future Soldier - czy Call of Duty nawiedziło Drużynę Duchów?
Drużyna Duchów powraca, aby znowu poustawiać nacjonalistów i terrorystów do pionu. Czy osłabienie elementów taktycznych na rzecz filmowości wyszło Ghost Recon: Future Soldier na dobre?
- solidna rozwałka w realiach niedalekiej przyszłości;
- wciągający tryb multiplayer;
- kapitalne udźwiękowienie;
- zróżnicowane, dobrze zaprojektowane lokacje.
- odejście od taktyki na rzecz „filmowości”;
- minimalna kontrola nad oddziałem;
- chaotyczna, odtwórcza fabuła;
- jakość niektórych elementów oprawy graficznej.
Od premiery ostatniej odsłony serii Ghost Recon minęło już prawie 5 lat. Dla rynku militarnych strzelanin to cała epoka, a przy Future Soldier Ubisoft stara się nie wypaść z obiegu. Najnowsza produkcja sygnowana nazwiskiem Toma Clancy’ego to wypisz, wymaluj papierek lakmusowy gatunku – można ją traktować jako wyznacznik zmian, jakie zaszły w ostatnich latach, oraz tego, co twórcy w swoim czasie uważali za obowiązkowe elementy produktu celującego w masowego odbiorcę. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że praktycznie na wszystkich płaszczyznach Ubisoft zaspał i – podejmując rękawicę na zasadach konkurentów – dał się wyprzedzić o kilka długości.
Pierwotnie Ghost Recon: Future Soldier miało ukazać się jeszcze w 2010 roku i naleciałości starych prac koncepcyjnych nadal są tu widoczne. Szczególnie pod względem fabularnym przeżywamy mocne deja vu, kiedy drużyna „Duchów” zostaje rzucona przeciwko rosyjskim nacjonalistom, a Londyn staje się celem brutalnego ataku terrorystycznego. Nawet reżyseria pewnych przerywników jako żywo przypomina rozwiązania z innych strzelanin. Na czoło takich swobodnych „nawiązań” wychodzi bezpośrednia relacja ze wspomnianego zamachu nakręcona przez turystów odwiedzających stolicę Wielkiej Brytanii. Osadzenie sceny w dokładnie takich samych realiach, w jakich zrobili to twórcy Modern Warfare 3, stawia pod znakiem zapytania oryginalność fabuły.
Z drugiej strony Ubisoft nie postarał się wystarczająco o odróżnienie swojego produktu od konkurencji nawet na polu mechaniki zabawy. Future Soldier dla wielu fanów będzie gwoździem do trumny marki – na rzecz widowiskowości i przystępności obsługi zlikwidowano wiele charakterystycznych elementów serii, nawet tych okrojonych już w Advanced Warfighter. Przede wszystkim brakuje bezpośredniego dowodzenia drużyną. Ba, od tej pory nie wcielamy się nawet w lidera oddziału, tylko w szaraka pod komendą charyzmatycznego dowódcy. Jedyną pozostałością kontroli nad taktyką „Duchów” jest system oznaczania maksymalnie czterech celów do ich zsynchronizowanej eliminacji, wokół którego skupione są przede wszystkim misje skradankowe. Przy podniesionym alarmie przeważnie rozpętuje się totalny chaos, a nam pozostaje wykazać się zręcznością i celnością, okazjonalnie zwracając uwagę kompanów na wyjątkowo dokuczliwego przeciwnika.
Całe szczęście twórcy zaimplementowali możliwość przejścia kampanii kooperacyjnie, w maksymalnie czterech graczy. Daje nam to więcej pola do popisu, szczególnie jeśli działamy w zgranym i zdyscyplinowanym zespole.
Koordynacja przydaje się zaś w misjach z absolutnym zakazem zaalarmowania wroga. Wymusza to dużą ostrożność oraz planowanie kolejnych ruchów. Choć mapy przeważnie nie wychodzą poza liniową konstrukcję ciągu korytarzy, zdarzają się poszerzone lokacje pełne strażników, w których należy wykazać się sporą dozą subtelności. Kolejność zsynchronizowanego eliminowania celów oraz umiejętne omijanie punktów zapalnych czasami sprawia nie lada problem. Z pomocą przychodzą szeroko rozreklamowane gadżety, np. granaty sensoryczne oznaczające przeciwników, wizja rentgenowska umożliwiająca prześwietlanie przeszkód, kamuflaż optyczny czy też „Truteń” – sterowana maszyna potrafiąca falą dźwiękową ogłuszać wrogów i wyłączać zabezpieczenia. Niestety, części z nich używamy przede wszystkim w oskryptowanych scenkach, co ciut rozczarowuje.