Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 września 2007, 14:12

autor: Bartłomiej Kossakowski

Shadow Hearts: From the New World - recenzja gry

Na ukończenie Shadow Hearts: From the New World potrzeba około czterdziestu godzin. Sporo, ale skłamałbym, gdybym stwierdził, że zabawa jest tak fantastyczna i wciągająca, że nawet nie zauważycie, jak ten czas zleci.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Są tu wszyscy, których potrzebowałem. Szesnastoletni, zbuntowany, energiczny blondyn, który nienawidzi, gdy ktoś mówi na niego „dzieciak”. Dziewczyna z nienaturalnie dużym biustem, zmieniająca się od czasu do czasu w ptaka gromu (a potem i inne stworzenia), czemu oczywiście towarzyszy animacja, podczas której przy dźwiękach hipnotyzującej muzyki zrzuca z siebie ubranie. Indianin walczący stylem gun-fu, polegającym – w dużym uproszczeniu – na skakaniu, strzelaniu z dwóch rewolwerów gdzie popadnie i robieniu groźnych min. Wielki kot pijący sake – boss mafii i mistrz sztuk walki zarazem. Nietoperz, który – w zależności od tego, jak bardzo jest najedzony – zmienia się w pulchną dziewczynkę albo chudziutką blondynę. No i koleś atakujący gitarą. Magiczną. Bardzo ich wszystkich polubiłem. Pomogli mi zaspokoić mój głód na jRPG.

„Scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają”.

Obyło się bez większych eksperymentów i niespodzianek. Wraz z tą barwną ekipą dostałem kilka elementów, które mogą, ale nie muszą się podobać. Po pierwsze, niezmienny przez wiele godzin schemat: scenka przerywnikowa posuwająca fabułę nieco do przodu, wypad do nowej krainy, dziesiątki walk z trzema przeciwnikami na krzyż, scenka przerywnikowa wyjaśniająca, skąd się wzięła ta gigantyczna poczwara, którą za chwilę trzeba pokonać i w końcu walka z bossem. No i potem to samo. I znowu. I tak w kółko. Gdzieś pojawia się kilka zagadek, trzeba też w międzyczasie opróżnić nieco skrzynek – tak właśnie wygląda cała ta gra.

Ale to żaden zarzut. Podobnie jak to, że jest liniowa do bólu czy że nie można kręcić kamerą. Że przy wszystkich walkach słychać ten sam motyw muzyczny. I każdy z występujących tu potworów jest konkretnie pokręcony, a dwóch gości prowadzących sklep to geje-motocykliści, którzy pojawiają się na początku każdej kolejnej lokacji, bez względu na to, jak dziwna by ona nie była. Ta gra właśnie taka miała być. Jedni to lubią, inni nie. A że to kolejna część serii, a zmiany w stosunku do poprzedniej nie są duże, można odnieść wrażenie, że jednak istnieje duża grupa osób, którym się to podoba. I ja się do niej zaliczam. A Ty?

Ich mix

Johny jest detektywem. Niezbyt rozchwytywanym, bo nie dość, że dopiero zaczyna, to jeszcze nie wszyscy chcą dawać zlecenia nastolatkowi. Ale ktoś się pojawia. A konkretnie: gość bardzo podobny do Pingwina z Batmana, który prosi, by Johny dla niego kogoś odszukał. A potem sam znika. Nasz blond-bohater zamiast zaginionego znajduje portal, z którego wyłażą demony, w międzyczasie pojawia się też mafia i piraci. A potem jest jeszcze ciekawiej...

Ano właśnie – w tej grze jest wszystko. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły – akcja toczy się w latach trzydziestych ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych (zaczynamy w Nowym Jorku), by potem przenieść nas do tak różnych miejsc, że na pewno się zdziwicie. Johny, zbierając po drodze tę swoją wesołą ekipę, weźmie udział w wydarzeniach znanych z historii i spotka postaci, o których na pewno słyszeliście. W okolicznościach, których na pewno się nie spodziewacie. Wszystko to podane jest w sosie mocno absurdalnym, ale w sposób nie budzący zastrzeżeń, bo gdy po kolejnej walce z bossem zdajemy już sobie sprawę, że za chwilę trafimy w jakąś zupełnie inną część świata z zupełnie nieistotnego z logicznego punktu widzenia powodu, nie wywołuje to u nas reakcji towarzyszącej na ogół tak zwanym zwrotom akcji. To po prostu niezbędne, byśmy poznali losy każdej z postaci. A jakie to są osoby, zdążyliście się już zorientować.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]