autor: Maciej Kurowiak
Ace Combat: Squadron Leader - recenzja gry
Piąta część „Ace Combat” stanowi tak zgrane zestawienie wielu elementów, że trudno w niej znaleźć jakiekolwiek większe wady. Wprawdzie gra nie jest długa i wiele osób ukończy ją w mniej niż osiem godzin.
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Nie lubisz symulatorów lotu? Nic dziwnego – tylko wyjątkowo zakręcone osobniki mogą siedzieć przy grze, gdzie przez 30 minut lecisz do celu mając w posiadaniu tylko kilka rakiet, jedynie po to, by na samym końcu spudłować i zaczynać wszystko od początku. Chciałbyś poszaleć w powietrzu, ale niekoniecznie jesteś zainteresowany nauką, jak prawidłowo wystartować, nie katapultując się przy tym? Tęsknisz za starym, dobrym Strike Commanderem? Jeżeli na ponad połowę pytań odpowiedziałeś „tak” – czytaj dalej, jeśli „nie”, zrób to samo – być może dasz się skusić.
Seria Ace Combat ma już równo 10 lat, można więc ze spokojem stwierdzić, iż jest absolutnym weteranem na rynku strzelanin lotniczych, a przy tym, dzięki znakomitej części czwartej, na PS2 jest jego niekwestionowanym królem. Piąta już część została wydana w zeszłym roku za Atlantykiem pod tytułem The Unsung War i zgodnie z dyskryminującą Europę polityką wydawniczą Sony, gra dotarła do nas dopiero całkiem niedawno. Czy warto było czekać te kilka niezwykle długich miesięcy na piąte Ace Combat? Na szczęście tak.
Jeśli ktoś grał w AC: Distant Thunder, to nie będzie miał żadnych problemów z opanowaniem Squadron Leadera. Sterowanie jest właściwie identyczne jak w poprzedniej części, podobnie też przebiega rozgrywka – wykonujemy misję za misją, a pomiędzy nimi oglądamy przerywniki filmowe (statyczne obrazki zastąpiono znakomicie animowanymi filmami). Dla kogoś, kto nigdy z Ace Combat do czynienia nie miał, najbliższe skojarzenie, jakie może się nasuwać, to Wing Commaner (oczywiście przygody Mavericka rozgrywały się w kosmosie, a w Ace Combat latamy w przestworzach). Nie jest to ani symulator lotu, ani typowa strzelanina – Squadron Leader zręcznie przemyka gdzieś pomiędzy tymi dwoma gatunkami, nie wędrując przy tym w żadne skrajności. Mamy więc widok z kokpitu, radar, podstawowe zasady rządzące samolotem, ale zarazem bardzo dużą ilość bomb i rakiet oraz niesamowicie odporny na uszkodzenia pancerz. Sterowanie jest intuicyjne, a po przebrnięciu przez krótkie szkolenie nawet gracz o niespecjalnie skoordynowanych ruchach, nie powinien mieć żadnych problemów z kontrolowaniem myśliwca.
W Squadron Leader nie latamy samotnie – u naszego boku są zawsze skrzydłowi, którym możemy wydawać proste dyspozycje. Misje są zróżnicowane i powiązane z aktualnym rozwojem wydarzeń – nie ma tutaj żadnych wypełniaczy, każde zadanie jest istotne dla losów wojny. Przekrój jest ogromny – od samotnych zwiadów za linie wroga, konwojowanie, bombardowanie przemykanie między systemami radarowymi, do ogromnych operacji wojskowych, w których dowodzony przez gracza oddział jest tylko jedną z wielu jednostek biorących udział w ataku. Na standardowym poziomie trudności przeciwnicy rzadko stanowią większy problem i nie jest trudno ich namierzyć, bądź zgubić z radaru. Najczęstszą, wyjątkowo wkurzającą przyczyną śmierci jest kraksa z samolotami wroga lub po prostu zderzenie z obiektem naziemnym. Niestety samobójcze manewry przeciwników sprawiają raczej wrażenie błędu w zaprogramowaniu ich inteligencji niż zamierzonych akcji kamikadze. Najważniejszego wyboru dokonujemy przed samą misją, gdy trzeba wybrać odpowiedni do akcji samolot dla siebie i skrzydłowych – ciężki bombowiec przeznaczony do walki z obiektami naziemnymi nie obroni się przed eskadrą wroga. Z kolei zbyt lekki myśliwiec nie sforsuje obrony przeciwlotniczej czy umocnień. Do dyspozycji mamy ogromną ilość samolotów wśród których znajdziemy znajome skądinąd F-16 czy MIGi-29.