Recenzja gry Horizon Zero Dawn: The Frozen Wilds – miły ten mróz
The Frozen Wilds to po prostu jeszcze więcej tego samego, czym zachwycał ponad pół roku temu Horizon: Zero Dawn. Dodatek nie zachwyca warstwą fabularną, ale za to daje sporo okazji do przetestowania własnych umiejętności.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4.
- aż kilkanaście godzin dodatkowej zawartości;
- nowe rodzaje przeciwników, na które nie działają najskuteczniejsze taktyki z podstawowej wersji gry;
- jeszcze silniejsi wrogowie, stanowiący wyzwanie nawet dla doświadczonych graczy;
- nowa waluta do kupowania broni i zbroi, dająca dodatkową motywację do wykonywania misji i zwiedzania;
- fantastycznie wyglądający nowy obszar, pełen pięknych widoków oraz ciekawych miejsc.
- mało interesująca fabuła dodatku;
- w trakcie rozmów postacie wciąż zachowują się sztywno i nierealistycznie.
Horizon: Zero Dawn nie okazał się w żadnym stopniu dziełem rewolucyjnym. Pracownicy studia Guerrilla Games nie próbowali zmieniać branży ani wytyczać nowych szlaków, zamiast tego – dokładnie przyglądając się konkurencji – podebrali od niej to, co najlepsze, i opakowali w oszałamiającą oprawę. To wystarczyło, by stworzyć produkcję z miejsca obwołaną jednym z głównych kandydatów do tytułu gry roku.
Nie dziwi więc, że i przy pierwszym rozszerzeniu fabularnym nie szukano nowych pomysłów na urozmaicenie opanowanego przez mechaniczne dinozaury świata. The Frozen Wilds to jeszcze więcej tego samego, przygotowanego tak, by zapewnić kilkunastogodzinne wyzwanie graczom, którzy mają już za sobą odkrycie tajemnic projektu Nowy Świt.
Do zamrożonych ostępów
Dodatek został bezpośrednio zintegrowany z podstawową wersją Zero Dawn. Po jego instalacji mapa świata powiększa się o niewielki, acz wypełniony po brzegi atrakcjami obszar, znajdujący się na mroźnej północy, tuż za Kurhanem. Tam poznajemy zwyczaje plemienia Banuków, pomagamy mu w rozwiązaniu lokalnych problemów oraz – a raczej przede wszystkim – walczymy z najpotężniejszymi maszynami.
Banukowie szybko okazują się być podobni do Nora – może nie tak skrajnie religijni, ale również nieufni wobec obcych i stawiający na tradycję. Są przy tym bardziej wojowniczy od rodaków Aloy, żyjąc zgodnie z zasadą, że przetrwanie jest najważniejszą cnotą. Jako że rudowłosa protagonistka doskonale radzi sobie zarówno z jednym, jak i z drugim, dość szybko udaje jej się zdobyć wystarczającą renomę, by uzyskać informacje o lokalnych problemach.
Zadania są, niestety, mało absorbujące, głównie ze względu na przesadny recykling pomysłów. Scenarzyści poszli po linii najmniejszego oporu, biorąc jeden z wiodących wątków Horizona, delikatnie go modyfikując i prezentując światu jeszcze raz, jako zasadniczą oś fabularną The Frozen Wilds. W ciągu kilku głównych misji bez problemu dopatrzymy się analogii do konfliktu między Gają a Hadesem, jedynie toczonego o mniejszą stawkę. W samym Zero Dawn autorzy może i nie snuli szczególnie poruszającej opowieści, ale była ona wystarczająco ciekawa i intrygująca, by zachęcać do dalszego grania. Tymczasem przez wspomniane „kalkowanie” główny wątek rozszerzenia nie zdołał mnie w jakikolwiek sposób zainteresować.
Nieco lepiej – ale tylko nieco – wypadają historie z pomniejszych zleceń. Tam również nie doczekamy się wzruszeń czy zaskoczeń na miarę trzeciego Wiedźmina, ale przynajmniej mamy okazję poznać kilka zapadających w pamięć postaci. To jednak za mało, by uratować fabularną stronę gry.
20% więcej morszczynu
O ile w warstwie narracyjnej powtarzalność przeszkadza, tak w przypadku rozgrywki trzymanie się wytyczonych szlaków sprawdza się bardzo dobrze. Nowości dotyczące mechaniki w The Frozen Wilds sprowadzają się przede wszystkim do ośmiu świeżych umiejętności, jakich Aloy może nabyć w ramach zwiększenia limitu doświadczenia do sześćdziesiątego poziomu.
Większość tychże zdolności związana jest ze zdominowanymi przez nas maszynami – inwestując kilka punktów, zyskujemy możliwość leczenia sojuszniczych jednostek, a jadąc na wierzchowcach, możemy wykonać efektowny atak z wyskoku bądź zbierać zasoby bez konieczności zsuwania się z grzbietu rumaka. Wciąż niestety nie da się dosiadać największych bestii, więc moje marzenia o sianiu zniszczenia, ujeżdżając mechanicznego tyranozaura, pozostały niespełnione. Jako kolekcjoner wszelkiego żelastwa najbardziej doceniłem natomiast możliwość zwiększenia o 20% pojemności kieszeni bohaterki, dzięki czemu mogłem zredukować częstotliwość kursów do najbliższych handlowców.