Recenzja gry Outlast 2 – naprawdę straszna historia
Dobry horror musi straszyć. Outlast 2 stosuje wszystkie chwyty, by sprostać temu wymaganiu – jest obszerniejszy, ładniejszy i ciekawszy od pierwszej części. 2017 to dobry rok dla survivalowych horrorów.
- gęsta, wywołująca ciary atmosfera;
- bardzo dobra grafika;
- jeszcze lepsza oprawa audio;
- ciekawa, prowadzona dwutorowo historia;
- niezła optymalizacja.
- mało nowości w mechanice zabawy;
- powtarzanie oskryptowanych scen może znudzić.
„W grze Outlast 2 występują sceny przemocy, sceny seksu, krew oraz wulgarny język. Miłej zabawy” – takie słowa witają tych, którzy uruchamiają najnowsze dzieło studia Red Barrels. Są to słowa prorocze, bowiem gra zawiera to wszystko, a ja rzeczywiście świetnie się bawiłem. Outlast 2 robi, co może, by przeskoczyć poziom zaskakująco dobrej pierwszej odsłony cyklu (z 2013 roku) i w dużej mierze mu się to udaje. Pozostaje pytanie: czy okaże się najstraszniejszą pozycją 2017 roku? Wszak na ekranach komputerów i konsol kilka miesięcy temu zagościła bardzo dobrze przyjęta nowa część serii Resident Evil, która ma ze świeżutkim Outlastem kilka punktów stycznych.
Na początku był strach
Od dnia, gdy eksperyment o nazwie Penumbra pojawił się na rynku, świat strasznych gier zmienił się nie do poznania. Zaczęto zapominać o strzelaniu do nieumarłych (Resident Evil) czy o psychologicznej głębi manifestujących się na naszych oczach lęków bohaterów (Silent Hill). Postawiono na bezbronność i zaszczucie oraz konieczność ucieczki – to, co tak dobrze sprawdziło się w pierwszych godzinach Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth, rozwinięto do rozmiarów pełnoprawnych produkcji. Nadeszła era Amnesii, Slendera i innych „gier w uciekanie”, wśród których pierwszy Outlast (i dodatek Whistleblower) zajmuje zasłużone wysokie miejsce. Czas najwyższy na powrót do tego cudownie chorego uniwersum.
Outlast 2 to kontynuacja, która wszystko stara się zrobić lepiej i bardziej, a przy tym można oddać się jej bez żadnej znajomości poprzedniej odsłony serii. Akcja podobno dzieje się w tym samym świecie, ale jeśli między obiema częściami występuje jakiekolwiek połączenie, jest ono tak subtelne, że się go po prostu nie doszukałem. Innymi słowy, można brać i grać bez obawy, że coś Wam umknie. Pytanie brzmi: czy się odważycie?
Fałszywi prorocy
Po odwiedzinach w pełnym ciasnych pomieszczeń zakładzie dla obłąkanych Mount Massive Asylum ma miejsce istotna zmiana – tym razem wędrujemy przez zacofane rejony współczesnej Arizony, równie często raźnie hasając wśród drzew i skał, co wesoło drepcząc korytarzami różnych budynków. Świat nowej gry jest zdecydowanie większy, więcej jest także zagrożeń. Opatulcie się ciepło kocami, a ja Wam o wszystkim opowiem.
Blake Langermann, dziennikarz i operator, wraz z żoną Lynn prowadzi śledztwo w sprawie uprowadzenia i rzekomego zamordowania młodej ciężarnej kobiety. Helikopter, którym oboje podróżują, ma wypadek i rozbija się w miejscu, gdzie nikt nie słyszał o LTE, każdy ma własną krowę i zestaw bardzo ostrych narzędzi, a jedynym sensem życia jest religia. Niemal od razu pilot zostaje zabity, a Lynn uprowadzona. Blake nie ma zbyt wielu opcji do wyboru – jest noc, wokół żadnych śladów cywilizacji, jedynie ścieżka prowadzi w stronę majaczącego w oddali bladego światełka. Trzeba odnaleźć żonę i wrócić do domu. Kamera w dłoń i do boju!
Na swej drodze nasz dzielny bohater spotyka ludzi bezmyślnie oddanych wierze, której uosobieniem jest nieuchwytny Sullivan Knoth, tytułujący się współczesnym prorokiem Ezechielem. I tak samo jak oryginalny Ezechiel, Knoth chce karać za grzechy – jednak w tym wypadku w grę wchodzi dużo więcej krwi i cierpienia. Wszak według tego ekstremalnego (delikatnie mówiąc) odłamu chrześcijaństwa Antychryst wkrótce się narodzi i jedynym sposobem na zatrzymanie apokalipsy jest prewencyjne mordowanie wszystkich dzieci.
Musicie jednak wiedzieć, że dewoci z piekła rodem nie są jedyną grupą, z jaką przyjdzie się Blake’owi zmierzyć (i dobrze, bo można by żywić obawy o zbytnie podobieństwo niektórych scen do tych znanych z Resident Evil VII). Tak samo prezentowane na wszystkich zwiastunach wizyty w drewnianych chatach i ucieczki przez pola kukurydzy są tylko początkiem tej mocno pokręconej historii.
Inspiracja z życia wzięta
Samobójstwo w wykonaniu ponad 900 osób należących do sekty Świątynia Ludu, które miało miejsce w 1978 roku, to wydarzenie leżące u podstaw scenariusza gry. Przywódca sekty, Jim Jones, był w latach 70. wpływowym i popularnym człowiekiem, a jego wyznawców liczono w dziesiątkach tysięcy. Pod płaszczykiem działacza krył się jednak potwór, który torturował dzieci i zmuszał ludzi do niewolniczej pracy, a w efekcie doprowadził do śmierci kilkuset osób.