Miasto 44 - Recenzje (wydanie specjalne)
Jest i seks, i... (o zgrozo!) nagie piersi, a jak wiadomo gimnazjaliści ześwirują na widok cycków ;)
W pełni zgadzam się z Autorem. Film jest kapitalny inscenizacyjnie i w warstwie wszelkiego technicznego rzemiosła. Jest to jednak zarazem film, na którym po raz pierwszy od dawien dawna patrzyłem na zegarek. Zły, nudny scenariusz, który niestety rodzi symptom "oczekiwania na momenty" w rozumieniu ww.inscenizacji wojennych. Co bowiem tkwi pomiędzy rzeczonymi scenami wojennego turpizmu? Niestety x wariacji na temat: "nie opuszczaj mnie, przecież obiecałeś, że mnie nie opuścisz". Największym błędem filmu są jednak postacie. Postacie nade wszystko antypatyczne, słabo zarysowane, które jedynie stanowią fugę mającą jakoś tam wypełnić przestrzeń pomiędzy kolejną brutalną sekwencją wojny. Żadnej z postaci, zwłaszcza pierwszoplanowych, nie sposób polubić, a tym bardziej przejąć się jej losem (czego ponadto nie nie ułatwia blady szkic ich intencji oraz nieuzasadnionych zachowań). W pewnym sensie Miasto 44 konstrukcją przypomina druga część "300", tj. kultywuje schemat: niezła akcja - scena gadu gadu przy ognisku - niezła akcja - scena gadu gadu przy ognisku - ...., z tym że w Mieście 44 ognisko zastąpiła piwnica. Czy jednak w filmie mającym stanowić przede wszystkim fresk określonego zdarzenia, da się ominąć pułapkę papierowych postaci? Owszem. Dowiódł tego R. Scott w "Helikopterze w ogniu", gdzie zdawać by się mogło, że anonimizacja postaci sięgnęła granic. W porównaniu jednak z Miastem 44, "Helikopter..." poza warstwą czystej akcji, zdaje się być głębokim obyczajem.
Garret Rendellson , a co niby Potop sie do czegoś nadaje?
Właśnie miałem coś pisać o Potopie, ale się zamknę lepiej. Jeszcze znów zostanę oskarżony o robienie sobie nowych kont ;)