Bardzo dobrze pamiętam 11 września 2001 roku.
Ledwo wróciłem ze szkoły, pierwsza klasa gimnazjum. To były te czasy gdy w każdym domu dudnił non-stop telewizor. W Nowym Jorku było po 8 rano, u nas - po 14. Nie dowierzałem widząc płonące wieże. Pamiętam pierwszą myśl za którą do tej pory mi wstyd: “dobrze im tak”. O co mi wtedy chodziło nie wiem do dziś.
Lato 2002.
Amerykanie wielkimi krokami szykowali się do wielkiej, “sprawiedliwej” wojny. Nie było jeszcze Facebooka, Netflixa, Instagrama, Google raczkowało, Amazon miał 2 miliardy długu i pchał głównie książki, Apple dopiero rozkręcało się z iPodem. W skrócie: poza Jessicą Albą (i Amerykańskim Snem, rzecz jasna) nie było się o co bić.
Grupka ~dwudziestu programistów wydała “America’s Army”. Pomysł był prosty jak budowa cepa - trzeba zachęcić jak największą liczbę dzieciaków do wstąpienia w szeregi US Army. Masa ludzi rezygnowała podczas wymagającego, dziewięciotygodniowego treningu przygotowawczego. Może ich jakoś zmotywujemy? Jeśli reszta świata zobaczy jak to wspaniale być żołnierzem Wujka Sama - tym lepiej dla nas. Wielka Ameryka zaczęła pompować pieniądze w grę o zabijaniu terrorystów, która już na zawsze miała pozostać darmowa i dostępna dla każdego. Pierwszy "narodowy" tytuł multi w historii.
Ta gra to był w tamtym czasie kosmos. Do tej pory gdy ktoś pyta mnie “czy grałem w CSa” to na mojej twarzy pojawia się tylko uśmiech politowania. W FPS-owej przestrzeni pomiędzy Quake III: Arena a Americasem nie mieściło się dla mnie nic. Quake to było czyste wariactwo, kompletna odwrotność słynnego cytatu “zero skilla tylko ku$wa farci”, natomiast America’s Army to druga strona spektrum. Ekstremalny, wręcz bolesny realizm i chłodna kalkulacja.
Przykłady? Chcąc zostać medykiem, musiałeś przejść kilkunastominutowy kurs medyczny, polegający na słuchaniu wykładów a całość kończył egzamin, bazujący na prawdziwym, wojskowym egzaminie.
Ale to jeszcze nic w porównaniu do kursów na snajpera, które były na tyle wymagające, że ludzie potrafili płacić pieniądze za ich wykonanie a filmy instruktażowe na YT dobijały do milionów wyświetleń. Ręce bohatera drżały a każdy wdech i wydech powietrza poruszał kursorem, zaś same tarcze - cóż, były cholernie daleko. ??
Kurs “Special Forces”, dodany nieco później, również rył beret wymagając niemal trzydziestominutowego czołgania się w całkowitych ciemnościach, jeden fałszywy ruch w dwudziestej minucie i wszystko zaczynało się od początku.
Sama rozgrywka była bardzo ciekawa i mocno taktyczna. W przeróżnych trybach gry (“przejście” mostu, wykradzenie informacji czy ewakuacja rannego VIPa) można było się poczuć jak na prawdziwej wojnie. Najskuteczniejsi gracze nie biegali w kółko rzucając granaty na pałę. Po prostu czekali. W krzakach, w oknach, za kratkami wentylacyjnymi, wykorzystując każdą najmniejszą szparę w którą można wcisnąć lufę karabinu. Próba sforsowania takiej obrony polegała na ciągłej modlitwie, sraniu w gacie i liczeniu na to, że po drugiej stronie siedzą jakieś patałachy. Podobnie jak na prawdziwej wojnie - nikt nie chciał zginąć, bo jeśli padłeś szybko to musiałeś czekać, czasami naprawdę cholernie długo, na początek kolejnej “tury”.
Nie grałem w AA dobre kilkanaście lat i już raczej nie zagram, za 6 godzin, po prawie dwudziestu latach, propagandowy majstersztyk armii amerykańskiej zostanie zamknięty na dobre. W 2009 wyszła wersja 3.0 gry, która okazała się srogim niewypałem w porównaniu do poprzedniczek. Na szczęście do tej pory spora grupka zapaleńców utrzymuje archaiczne AAO 2.5 na własnych serwerach o tutaj: https://aao25.com. Mam nadzieję, że będą ten wózek ciągnąć przez kolejne 40 lat, bo planuję spędzić emeryturę na strzelaniu do terrorystów.
Post wrzucam trochę z nostalgii, trochę informacyjnie. Wiem że na forum była masa świetnych graczy (o ile dobrze kojarzę, m.in. Merkav czy Spk). Dzięki Wam wszystkim za świetne giercowanie na przełomie wieku.
(PS. próbowałem Fortnite, straszne gówno)
Wtedy wystarczyło wejść do sklepu RTV i leciało to na wszystkich TV.