Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Opinie

Opinie 12 listopada 2021, 17:12

GTA: San Andreas nie potrzebowało remastera. To nadal najlepsze GTA

Mówcie, co chcecie – dla mnie to San Andreas jest najlepszą odsłoną GTA. Co więcej, po ponownym zagraniu w oryginał i sprawdzeniu odświeżonej wersji, dochodzę do wniosku, że to jedyny tytuł z The Definitive Edition, który nie potrzebował remastera,

W dobie bazujących na naszej nostalgii remasterów i remake’ów trzeba patrzeć twórcom na ręce i dwa razy obejrzeć każdą złotówkę przed jej wydaniem na pokryty warstwą pudru „staroć”. Dlatego też, gdy zobaczyłem pierwszy trailer Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition, uznałem, że tym razem nie sięgnę po portfel. Przecież „trójka”, Vice City i San Andreas, w które zagrywałem się w dzieciństwie – choć nie wyglądają już nadzwyczajnie – wciąż są piekielnie grywalne. Prawda?

Nie do końca. Chcąc odświeżyć sobie te kultowe produkcje przed premierą ich odpicowanych wersji, ściągnąłem wszystkie trzy na Steamie, po cichu szykując się na mały maraton. Kwadrans pobierania i już prawie mogłem oddać się zabawie. Prawie – bo na pierwszy ogień miało iść GTA 3, którego uruchomienie wymagało, niestety, więcej zachodu, niż wciśnięcie przycisku „graj”. W końcu się udało, lecz po kilku godzinach spędzonych z klasyką, pojąłem, po co wychodzi ten pakiet remasterów. Dla pieniędzy? – zapytacie ironicznie. To też, ale przede wszystkim dla wygody nas, graczy. Problemów technicznych nie sprawiło mi bowiem wyłącznie San Andreas – moim zdaniem, mimo upływu lat, ciągle najlepsza odsłona serii, a zarazem jedyna z The Trilogy, która obyłaby się bez odświeżenia.

I still got love for the streets

Scena, która stała się memem.

Nie chcąc wyjść na ignoranta, zaznaczę, że podobała mi się zarówno stonowana, mroczniejsza „czwórka”, jak i doskonała pod względem gameplayu „piątka”; klimat wirtualnego Miami lat 80. (Vice City) może zaś bez problemu oczarować nawet dziś – zwłaszcza, jeśli ktoś lubi muzykę z tamtego okresu. Przy żadnym z tych tytułów gęba nie cieszy mi się jednak tak, jak w momencie, gdy widzę wychudzonego Carla Johnsona na lotnisku. I w ogóle nie przeszkadza mi to, iż spędziłem z tym gościem setki godzin – najpierw na PS2, potem na PC. Wystarczy jedna, dwie, maksymalnie trzy misje i czuję się zadomowiony na starych śmieciach w takim samym stopniu co CJ.

Wiem to, bo po ściągnięciu remasterów, w pierwszej kolejności odpaliłem właśnie San Andreas. Miało być na chwilę – ot, żeby sprawdzić, jak gra prezentuje się „na żywo” – bo przecież w kolejce były jeszcze Vice City i „trójka”. Nim jednak się obejrzałem, odbierałem OG Loca z więzienia… czyli miałem za sobą mniej więcej połowę misji dostępnych w trakcie pierwszej wizyty w Los Santos.

I to nawet nie dlatego, że oprawa wizualna jest ładniejsza (bo jest – co prawda średnio mi się podoba zbliżony do komiksowego styl graficzny, ale określanie go gorszym od tego z oryginału, zakrawa na hipokryzję; zresztą tylko spójrzcie na te piękne odbicia). Po prostu San Andreas było, jest i chyba zawsze będzie świetną grą; swego rodzaju pomostem pomiędzy starszymi i nowszymi odsłonami… a zarazem placem eksperymentalnym dla Rockstara.

Where ya going for tomorrow?

W remasterze CJ nie przerzuca nóg przez siatkę z taką gracją, jak w oryginale.

Poprzedniczki były nie tylko mniejsze, ale również znacznie uboższe w treść. Claude z GTA 3 w ogóle nie mówił, a Tommy z Vice City nie potrafił pływać (w remasterach, oczywiście, jest tak samo). CJ natomiast nawijał za nich trzech, a oprócz pływania był także w stanie nurkować, podnosić ciężary, przytyć lub schudnąć, jeździć na rowerze, uprawiać sztuki walki, grać w koszykówkę, bilard i na konsoli, pomnażać majątek u bukmachera oraz w kasynie, przeskakiwać ogrodzenia, zmieniać fryzury i zarost, robić zakupy… kurczę, mógł nawet mieć dziewczynę czy zdobyć prawo jazdy dla zaawansowanych. Na papierze VC i SA dzielą raptem dwa lata, lecz w praktyce – olbrzymia przepaść.

Oczywiście część z elementów obecnych w tej drugiej – jak choćby erpegowe rozwijanie umiejętności posługiwania się danym typem broni – okazała się zbędna. Inne jednak stały się fundamentami serii Grand Theft Auto, trafiając zarówno do „czwórki”, jak również do „piątki”, a i zbliżające się małymi kroczkami GTA 6 z pewnością nie będzie ich pozbawione.

Dziś to wszystko wydaje się może standardem, ale pamiętajcie, że oryginał ma na karku siedemnaście lat. W 2004 roku na PlayStation 2 – w połączeniu z śliczną jak na tamte czasy grafiką, gigantyczną mapą i utrzymaną w gangsterskich klimatach opowieścią z cyklu „od zera do bohatera” – robiło to olbrzymie wrażenie. Można wręcz określić San Andreas pierwszym prawdziwym sandboxem, jaki zaserwował nam Rockstar.

I can show you what it's like

Odbicia robią zdecydowanie lepsze wrażenie niż te dziwne cienie z pierwowzoru.

Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition doskonale pokazuje, dlaczego wchodzące w skład pakietu gry obrosły tak dużym kultem. Dzięki remasterom, osoby, które nie miały dotąd styczności z oryginałami, mogą poznać te produkcje w dużo bardziej przystępnej formie. Ot, choćby nie będą miały problemu z uruchomieniem GTA 3 czy z nieintuicyjnym sterowaniem w Vice City, a całość otrzymają podlaną niegryzącym w oczy sosem odświeżonej oprawy graficznej i doprawioną kilkoma przydatnymi funkcjami, między innymi prowadzącym do celu systemem GPS. Z do niedawna dostępnym między innymi na Steamie San Andreas nie byłoby co prawda większych problemów – gra obsługuje nawet pada – ale mogę sobie wyobrazić oburzenie, powstałe w sytuacji, gdyby Rockstar pominął tę odsłonę, wydając The Definitive Edition.

Fani GTA 5 mogą więc zobaczyć, jak to drzewiej bywało, a co więcej – poniekąd zrozumieć, dlaczego „piątka” czy RDR2 są tak dobre. Mistrzowie otwartych światów musieli w końcu nauczyć się gdzieś je tworzyć, prawda? O ile jednak w „trójce” czy VC czar obcowania z żyjącym organizmem gdzieś pryskał, o tyle przy SA „gwiazdy rocka” poszły o krok dalej.

Wcielając się w CJ-a naprawdę można poczuć się częścią rodziny z Grove Street. Carl nie jest kolejnym cynglem do wynajęcia, którego poznajemy lepiej przy okazji kolejnych zleceń. Pełni rolę brata, przyjaciela, członka gangu; na tyle mocno osadzono go w przedstawionym świecie, że pomiędzy bohaterem a graczem szybko tworzy się swego rodzaju więź. Ja sam do tego stopnia zwykle wczuwam się w postać CJ-a, że gdy ląduję „na wsi” – jak zwykłem określać region pomiędzy Los Santos i San Fierro – to nie wracam do początkowych lokacji. Nie dlatego, że się nie dał czy jestem zbyt leniwy, by przejechać kawałek mapy. Po prostu interpretuję wydarzenia tak, jakby wrogi gang Ballasów myślał, iż CJ nie żyje, przez co ten nie może pokazywać się w Los Santos. Aby pogłębić immersję, nie korzystam nawet z ubrań, które wcześniej kupiłem – przecież zostały w domu, do którego nie mogę wrócić!

If you got the money, honey…

Afro CJ-a w końcu sprawia wrażenie puszystego.

Nie łudzę się, że gracze nieznający San Andreas będą przeżywać tę grę tak, jak ja kiedyś. Wierzę natomiast w istnienie grupy starych fanów, którzy uśmiechną się – zamiast popukać w czoło – czytając moje wspomnienia, bo robili podobnie. Cóż, dzięki Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition wszyscy mamy szansę powrócić do swoich ulubionych produkcji Rockstara.

A choć „moje” SA nie zestarzało się aż tak, bym czuł naglącą potrzebę kontynuowania zabawy akurat w odświeżonej wersji – no chyba że byłby to pełnoprawny remake… w sumie szkoda, iż Rockstar nie zdecydował się na stworzenie takowych – ale z chęcią przypomnę sobie poprzednie odsłony serii. Komiksowy styl graficzny najlepiej chyba współgra z oblanymi neonami ulicami Vice City, a „trójki” nigdy nie „wymaksowałem”. Owszem, jest trochę drogo, ale w sumie nikt nie każe nam kupować pakietu remasterów za pełną cenę. Niezależnie jednak od tego, czy ktoś będzie czekał na promocję, czy nie, z zakupionym produktem spędzi dziesiątki, jeśli nie setki godzin.

Hubert Śledziewski

Hubert Śledziewski

Hubert Śledziewski

Zawodowo pisze od 2016 roku. Z GRYOnline.pl związał się pięć lat później – choć zna serwis, odkąd ma dostęp do Internetu – by połączyć zamiłowanie do słowa i gier. Zajmuje się głównie newsami i publicystyką. Z wykształcenia socjolog, z pasji gracz. Przygodę z gamingiem rozpoczął w wieku czterech lat – od Pegasusa. Obecnie preferuje PC i wymagające RPG-i, lecz nie stroni ani od konsol, ani od innych gatunków. Kiedy nie gra i nie pisze, najchętniej czyta, ogląda seriale (rzadziej filmy) i mecze Premier League, słucha ciężkiej muzyki, a także spaceruje z psem. Niemal bezkrytycznie kocha twórczość Stephena Kinga. Nie porzuca planów pójścia w jego ślady. Pierwsze „dokonania literackie” trzyma jednak zamknięte głęboko w szufladzie.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Będziecie grać w te remastery GTA?

A, dam szansę...
15,2%
Nie, dziękuję...
84,8%
Zobacz inne ankiety
Grand Theft Auto: San Andreas

Grand Theft Auto: San Andreas

Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition

Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition

Im więcej remasterów, tym lepiej
Im więcej remasterów, tym lepiej

„Generacja odgrzewanych kotletów” według niektórych trwa w najlepsze i ponoć nie jest to nic dobrego – bo przecież lepiej dostać nową grę. Ja jestem jednak zdania, że dobry remaster nie jest zły, i im więcej ich dostajemy, tym lepiej!

GTA: Trilogy Remaster? Po co mi to, ja chcę GTA 6
GTA: Trilogy Remaster? Po co mi to, ja chcę GTA 6

Rockstar niedawno obchodził ósme urodziny GTA 5. W tym czasie dostaliśmy wiele, dostaniemy więcej, ale my chcemy GTA 6, a nie staroci wykopanych z cmentarza i pomalowanych na żywe kolory.

Bawisz się w gangstera w GTA? Poznaj tradycje i zachowania mafii i yakuzy
Bawisz się w gangstera w GTA? Poznaj tradycje i zachowania mafii i yakuzy

Czasem każdy chce być gangsterem. To taka fantazja. I bardzo dobrze, że spełniają ją GTA, Mafia czy Chłopcy z Ferajny, a nie ulica. Zobaczcie, ile prawdy jest w grach i filmach oraz jakimi mechanizmami prawdziwe organizacje wciągają ludzi.