Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 10 sierpnia 2011, 10:11

autor: Amadeusz Cyganek

Pierwsze godziny gry w Driver: San Francisco

Nieustraszony policjant, szybkie fury, efektowne pościgi i międzynarodowy szwindel – nowy Driver chce wrócić na tron gier wyścigowych. Ma szanse?

Nowy Driver ma być ucieleśnieniem marzeń fanów serii, czekających z utęsknieniem na godną kontynuację wspaniałej pierwszej części przygód Tannera – gliniarza, który za pomocą opanowanej do perfekcji sztuki jazdy i niesamowitego farta do tej pory twardo stąpa po ziemi. Każda passa jednak kiedyś się kończy – dzielny policjant tym razem zamienia skórzany fotel oraz kierownicę na łóżko szpitalne i kroplówkę. Wbrew pozorom nie będzie to jednak gra o jeżdżeniu wózkiem po OIOM-ie – nieszczęśliwy zbieg okoliczności otworzy przed bohaterem zupełnie nowe pole do popisu. Na kilka tygodni przed premierą pora sprawdzić, czy Tannerowi uda się wyjść z tego zdarzenia cało, czy też gracze zafundują mu dożywotnie sanatorium.

Za całe zamieszanie po raz kolejny odpowiada Jericho – zbir legitymujący się międzynarodową sławą w gangsterskim światku. Naszemu dzielnemu policjantowi udało się zatrzymać niebezpiecznego przestępcę i wpisać jego nazwisko na listę swoich osobistych sukcesów. Niestety, amerykańskie organy ścigania dały plamę, i to w najmniej oczekiwanym momencie – z pozoru spokojny przewóz głównego antagonisty opancerzonym konwojem kończy się fiaskiem, a Jericho ponownie może cieszyć się opinią najbardziej nieuchwytnego gangstera. W efekcie brawurowej próby powstrzymania uciekającego przeciwnika nasz bohater trafia do miejscowej kliniki i zapada w głęboką śpiączkę. To z pozoru fatalne w skutkach zdarzenie odkrywa niezwykłe, paranormalne zdolności gliniarza z San Francisco. Tanner potrafi wcielić się w skórę każdego kierowcy przebywającego na ulicach miasta. Nie pozostaje zatem nic innego, jak skrzętnie skorzystać z tych nadludzkich mocy i zrobić wszystko, by po raz kolejny powstrzymać wroga.

To będzie krótki pościg. Bardzo krótki.

Zdecydowanie najważniejszą nowością w piątej odsłonie serii jest system Shift – to właśnie on odpowiada za przemieszczanie się pomiędzy kolejnymi pojazdami i umożliwia korzystanie z każdego poruszającego się po wielkiej metropolii samochodu. Trzeba przyznać, że w praktyce ten moduł spisuje się znakomicie. Wyboru konkretnej bryki dokonujemy z poziomu mapy – możemy ją swobodnie eksplorować i do woli poszukiwać odpowiadającego nam modelu. Wraz z postępami w fabule i odblokowywaniem kolejnych lokacji mamy możliwość podziwiania płynnie animowanej makiety miasta z różnych wysokości, co znacznie skraca wycieczkę „kursorem po mapie” z jednego krańca San Francisco na drugi. System ten wykorzystujemy jednak głównie do wykonywania kolejnych misji. Podczas pościgu możemy do woli przełączać się pomiędzy radiowozami, z łatwością zatrzymując uciekiniera. Nic nie stoi także na przeszkodzie, by wykorzystać niecne układy i podczas nielegalnych ulicznych wyścigów wysforować dwójkę przyjaciół na czoło stawki. To jeden z najciekawszych patentów, jakie dane mi było ujrzeć w grach wyścigowych na przestrzeni ostatnich lat i najprawdopodobniej najmocniejsza karta przetargowa nowego Drivera.

Piorunujące wrażenie robi także rozmiar wirtualnego San Francisco – przechwałki twórców, sugerujące, że zobaczymy największe miasto w historii gier wyścigowych, zdają się znajdować potwierdzenie w rzeczywistości. Ukończenie każdego kolejnego rozdziału skutkuje odblokowaniem nowego areału – już po rozegraniu czterech początkowych etapów wycieczka po malowniczej metropolii trwa wieki i naprawdę trudno sobie wyobrazić, jak wielkim terenem będziemy dysponować finalnie. Przejażdżki po ulicach miasta umilają miejsca, w których możemy wykonywać przeróżne kaskaderskie ewolucje, a także porozrzucane tu i ówdzie znajdźki.

Oto system „Shift” w pełnej krasie.

Nieźle prezentuje się zestaw markowych maszyn, jakimi przyjdzie nam przemierzać szerokie ulice Frisco – znajdziemy tu zarówno najnowsze modele Audi czy Alfy Romeo, jak i klasyczne Cadillaki oraz modele Dodge’ów. Miłośnicy nieco większych gabarytów zasiądą też za kierownicami potężnych osiemnastokołowców, autobusów, a nawet pojazdów pomocy drogowej. W dynamiczną tematykę gry świetnie wpisuje się rewelacyjny soundtrack – znajdziemy tu utwory m.in. takich zespołów jak Beastie Boys czy Queens of the Stone Age. Miks utworów z szalonych lat 70. z ostrymi, rockowymi brzmieniami w tym wypadku sprawdza się wyśmienicie.

Gracze liczący na nieco bardziej symulacyjny charakter dzieła studia Ubisoft Reflections muszą obejść się smakiem. Typowy dla serii zręcznościowy model jazdy stał się udziałem także piątej części – większość zakrętów przemierzamy na zaciągniętym hamulcu ręcznym, a samochody poruszające się po ulicach miasta mijamy jak pachołki na placu manewrowym. Trzeba jednak przyznać, że podczas kierowania ciężarówką czuć, że mamy do czynienia z kilkunastoma tonami żelastwa – pojazd ociężale reaguje na nasze ruchy, a wyprowadzenie takiego krążownika szos z poślizgu graniczy z cudem.

W kontekście nowego Drivera często padało słowo „Hollywood”. No i faktycznie – momentami aż trudno uwierzyć w to, co wymyślili scenarzyści. Fabuła pędzi jak szalona, co rusz pojawiają się nowe postacie, praktycznie każda rozmowa otwiera kolejny wątek w opowiadanej historii, a ja tak naprawdę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko w tej grze jest niedopowiedziane i w większości potraktowane po macoszemu. Skaczemy od lokacji do lokacji, wysłuchujemy tony dialogów i próbujemy poskładać fragmenty zdarzeń w logiczną całość, co okazuje się wcale nie takie proste. Dziwi to w obliczu fantastycznie wykonanych pod względem technicznym przerywników filmowych, uzupełnianych scenkami renderowanymi w czasie rzeczywistym.

Niesamowicie denerwuje sztuczne rozdmuchiwanie rozgrywki – nie rozwiniemy fabuły, jeśli nie zaliczymy przedtem kilku misji pobocznych, a w większości są to kolejne wyścigi, pościgi lub prowadzenie eskorty. Szczególnie w początkowej fazie okrutnie wieje nudą – misje ściśle powiązane z fabułą często polegają bowiem na przejechaniu z punktu do punktu. Choć z czasem wachlarz dostępnych zadań powoli się rozwija (gratulacje dla twórców za misję, w której doprowadzamy pasażera do palpitacji serca), przez pierwsze dwie godziny można usnąć z nudów, beznamiętnie kursując po ulicach San Francisco.

W takich momentach trudno oszukać przeznaczenie.

Sztuczna inteligencja przeciwników nie urywa lusterek – wyścigi wygrywamy z łatwością, z kolei uciekinierów szybko pacyfikujemy kilkoma uderzeniami w bok samochodu. Twórcy postarali się jednak, by momentami nie było zbyt prosto – w tym celu ładują nam pod koła niezliczoną ilość kierowców, których jedynym zadaniem jest zaliczenie „czołówki” i wpakowanie naszego wehikułu na najbliższy betonowy murek. Pal sześć, gdy musimy rywalizować z dwoma czy trzema przeciwnikami – jednak gdy znikąd pojawiają się dziesiątki anonimowych „chłopców na posyłki”, szybciutko rośnie poziom irytacji. Nie ma także możliwości potrącania przechodniów – sposób, w jaki unikają kontaktu z maską, wygląda po prostu komicznie i robią to zawsze tak samo, niezależnie od sytuacji. To ugrzecznienie trochę dziwi w obliczu padających co jakiś czas w dialogach angielskich wulgaryzmów, choć z drugiej strony atak na tak ogromną masę pieszych mógłby upodobnić grę do Carmageddona, co na pewno nie jest zamierzeniem twórców.

Nowy Driver to niesamowicie trudna do rozgryzienia produkcja. Strzałem w dziesiątkę zapewne okaże się system Shift, który korzystnie wpływa na dynamikę rozgrywki i umożliwia sporą dowolność w eksplorowaniu ogromnego terenu San Francisco. Widać, że twórcy mają naprawdę wiele ciekawych pomysłów, które jednak tracą na znaczeniu w obliczu masy bliźniaczo podobnych wyścigów czy obław policyjnych. Jeśli twórcy odpowiednio poprowadzą i rozwiną fabułę, a rozgrywka nie zostanie bezsensownie rozdmuchana przez zapełnianie mapy zrobionymi na jedno kopyto misjami, możemy być świadkami całkiem udanego powrotu nieustraszonego gliniarza Tannera. Czy Driver: San Francisco zdoła przekonać do siebie zniecierpliwionych fanów i graczy kochających ten efektowny, hollywoodzki styl – przekonamy się już we wrześniu.

Amadeusz „ElMundo” Cyganek

Driver: San Francisco

Driver: San Francisco