autor: Luc
Recenzja gry Daylight - survival horror na silniku Unreal Engine 4
Dzięki Amnesia: The Dark Descent wymierający gatunek komputerowych dreszczowców od kilku lat przeżywa swój wielki renesans. Zombie Studios postanowiło pójść sprawdzoną ścieżką, ale Daylight nie sprostał stawianym oczekiwaniom.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- Losowa generacja pomieszczeń oraz wydarzeń;
- Klimatyczne odgłosy otoczenia;
- Imponujący system fizyki i oświetlenia.
- Zbyt częste pauzy w grze;
- Nieomal nieśmiertelna bohaterka;
- Zerowa immersja;
- Przewidywalna, banalna fabuła;
- Nieograniczone zasoby;
- Absurdalne wymagania sprzętowe.
Jest druga w nocy, za oknami ciemno, a ze słuchawek co chwilę sączą się upiorne dźwięki. Przemierzając kolejne korytarze jedynie z pozoru opuszczonego szpitala nieustannie mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, a przy każdym otwarciu drzwi nabieram głębszego oddechu. I właśnie w chwili, w której po raz pierwszy od kilkudziesięciu minut poczułem się bezpiecznie, ze ściany przede mną wyskakuje przerażająca postać, a ja z paniką w oczach rzucam się do ucieczki… Właśnie tak zapamiętałem swoją przygodę z upiornym Outlast. Dreszcze towarzyszące rozgrywce tego typu potrafią być szalenie uzależniające, dlatego też na Daylight czekałem z ogromną niecierpliwością.
Losowo generowane pomieszczenia, ciężki klimat, prześladująca nas Wiedźma, a do tego całość oparta na świeżutkim Unreal Engine 4. Gra przed premierą wyglądała jak spełnienie marzeń każdego fana komputerowych horrorów. Niestety, na obietnicach i rozpalonych nadziejach w tym przypadku się skończyło.
Panie doktorze, ile mi zostało?
Nasza historia rozpoczyna się w szpitalu psychiatrycznym, zaś bohaterką, w którą przyjdzie nam się wcielić, jest niejaka Sarah Gwynn. Nie wiemy, kim dokładnie jest, ani jak znalazła się w tym koszmarnym miejscu, pod ręką mamy jednak nieodłączny oręż każdej współczesnej nastolatki – telefon komórkowy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż z jego głośników nieustannie wydobywa się chropowaty głos, rzucający tajemnicze komentarze na temat naszej osoby. Z tym nietypowym „wsparciem” ruszamy przed siebie w poszukiwaniu jakiegokolwiek wyjścia.
Co krok napotykamy podejrzane notatki, stare zdjęcia oraz kartki z pamiętnika, powoli ujawniające przeszłość miejsca, w którym zostaliśmy uwięzieni. Zebranie ich odpowiedniej liczby odblokowuje możliwość podniesienia specjalnego „klucza”, którym otwieramy magicznie zapieczętowane przejścia do kolejnych lokacji. Oprócz wspomnianego szpitala pobłądzimy także po więzieniu, kanałach oraz nawiedzonym lesie. Wszystko po to, aby ostatecznie dobrnąć do tytułowego światła dziennego i odkryć prawdę o tożsamości Sary.
Szybko okazuje się, że odkrywanie nowych tajemnic ściąga na nas uwagę grasujących po korytarzach Wiedźm. Im więcej istotnych notatek znajdziemy, tym większe prawdopodobieństwo, że któraś z nich postanowi złożyć nam wizytę. Świadomość ich obecności oraz nieustannie dobiegające zza naszych pleców dziwne dźwięki przyprawiają o gęsią skórkę… ale jedynie do momentu odnalezienia pierwszych plastikowych świetlików oraz flar.