autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Goat Simulator - dobry żart i beznadziejnie głupia gra
Najtrudniejsza recenzja w życiu każdego krytyka najczęściej odnosi się do dzieła, którego ten ni w ząb nie potrafi zrozumieć. Symulator kozy powstał dzięki żarcikowi i ma szansę nawet przez kilkadziesiąt minut spełniać swą rozrywkową funkcję.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- można się przez około godzinę pobawić...
- tylko po co?
Symulator kozy nowej generacji przygotowany przez szwedzkie Coffee Stain Studios to beznadziejnie głupia gra, niewarta wydania na nią nawet eurocenta, a co dopiero dziesięciu euro. Zamiast tego lepiej kupić sobie hula hop lub skakankę. Jedynym pozytywnym aspektem ma być możliwość stania się na chwilę kozą. Ile prawdy jest w tym opisie przygotowanym przez samych autorów Goat Simulatora?
Od jakiegoś czasu deweloperzy zalewają rynek symulatorami, nie ma co w nich jednak wypatrywać nowoczesnych samolotów bojowych czy choćby maszyn cywilnych. Od wielu lat to zupełna nisza, która gdyby nie pasjonaci, już dawno trafiłaby na śmietnik historii. Kiedyś szczytem ekstrawagancji wydawał się japoński symulator autobusu, dzisiaj tego typu produkcje są dostępne w całej Europie na wyciągnięcie ręki. Pozostaje kłopotliwe pytanie, czy do gry, która nawet nie próbuje udawać czegoś czym nie jest, powstałej w czasie warsztatów twórczych z zadaniem odreagowania ciężkiej pracy nad poważniejszymi tytułami, jest sens podchodzić w racjonalny sposób? Wszak to tylko żart, który gdyby nie internetowa społeczność, umarłby śmiercią naturalną w szwedzkich kazamatach dla porzuconych plików.
Przyjdzie koza do woza
Goat Simulator jest sandboksem w pełnym tego słowa znaczeniu. Twórcy przygotowali lokację wypełnioną kilkoma atrakcjami, w której gracz może robić co mu się żywnie podoba. Jedynym widocznym aspektem jakiegokolwiek postępu jest licznik punktów i zestaw prostych wyzwań polegających na przykład na spowodowaniu wybuchu na stacji benzynowej czy wygrania walki kozłów. Przy czym wszystko to, czego jesteśmy świadkami, jest całkowicie fikcyjne. W tej grze-żarcie, napędzanej trzecią iteracją silnika Unreal, wszystko jest bowiem umowne i pełne bugów, które to mają być zresztą jedną z głównych atrakcji. Beznadziejnie animowana koza wchodząca po drabinie i wyginająca szyję we wszystkie strony jest głównym bohaterem widowiska. Poza nią niewielki obszar gry wypełniają wybuchające w zetknięciu z rogami samochody, nieruchome ludziki na pikiecie, podrygujący sąsiedzi przy grillu, widzowie na samochodowym pokazie i obserwatorzy krwawych walk kóz. Na otoczenie składa się kilka domów, basen, plac budowy z dużym dźwigiem i ośrodek badań nad niską grawitacją. Daje to maksymalnie godzinę zabawy, w czasie której dociekliwy gracz będzie w stanie zobaczyć wszystko, co chcieli zafundować mu autorzy. Łącznie z kilkoma ukrytymi lokacjami, które chyba najbardziej przypadły mi do gustu. Sęk w tym, że trwało to jakieś pół minuty na sztukę.
Gdyby kózka nie skakała...
Granie w Goat Simulator to doskonała okazja by zastanowić się nad sensem życia, jedynie okazyjnie przerywana nieco irytującym sterowaniem. Szczególnie kiedy znajdziemy silnik rakietowy, który założony na grzbiet kozy niczym siodło pozwala poderwać ją do nieskoordynowanego lotu. Wzlatując, za pomocą jednego przycisku znacznie spowalniamy czas i przeżywamy prawdziwe katharsis. A przynajmniej staramy sobie wyobrazić, że je przeżywamy, bo ta głupia gra wywołuje albo niekontrolowalny wybuch śmiechu, albo nerwicę – reakcja, jak sądzę, zależy od typu gracza. Zainteresowanym proponuję sprawdzenie się w teście Bartle’a.