autor: Maciej Kozłowski
Recenzja DLC Mass Effect 3: Omega - najnowszej przygody komandora Sheparda
Mass Effect 3: Omega wprowadza kilka ciekawych elementów do kultowego uniwersum, ale brak pomysłu na rozgrywkę i monotonia lokacji dobijają najnowszą przygodę Sheparda.
- Aria T’Loak i Nyreen;
- ciekawe umiejętności towarzyszek;
- nowi przeciwnicy i sprzęt.
- mało zróżnicowana rozgrywka w jednej lokacji;
- bardzo naciągana fabuła;
- zabawa skupia się wyłącznie na walce;
- błędy.
Każda z gier studia BioWare doczekała się przynajmniej kilku rozszerzeń, o mniejszych DLC nie wspominając. Jakość tych produkcji była i jest bardzo różna – od całkiem udanych, wprowadzających nieco ciekawych wątków (np. Leviathan), aż po zupełnie beznadziejne (niesławny Powrót do Ostagaru). Niestety, nowe rozszerzenie do Mass Effect 3 wpisuje się w tę drugą kategorię. Omega pozostawia sporo do życzenia, oferując naprawdę niewiele interesującej zawartości.
Zatęchły oddech nowości
Na pierwszy rzut oka rozszerzenie wydaje się atrakcyjnym wyborem dla wszystkich fanów komandora Sheparda – zawiera bowiem jedną nową misję (której wypełnienie zajmuje około czterech godzin), dwie grywalne postacie, trzy typy broni, kilka ulepszeń oręża oraz parę niespotykanych dotychczas umiejętności biotycznych. Nowe zadanie rozgrywa się na jednej i ciągle tej samej stacji kosmicznej – tytułowej Omedze. Lokację tę zwiedziliśmy już w Mass Effekcie 2, ale od tego czasu zmieniła się na tyle, że fani serii dojrzą w niej jedynie kilka zapamiętanych przez siebie elementów – reszta powstała całkowicie od nowa. Z powyższych słów można by więc wnioskować, że to całkiem udany dodatek – oferuje przecież sporo nowinek oraz nieco smaczków dla koneserów cyklu. Rzeczywistość nie jest jednak tak różowa.
Zacznijmy od fabuły. Aria T’Loak, znana wszystkim królowa podziemnego świata, utraciła swoje wpływy na Omedze i pragnie je odzyskać. Winnym jej upadku jest Oleg Pietrowski – najzdolniejszy generał Cerberusa. Naszym celem jest dotarcie na miejsce i przywrócenie tam porządku. Komandor Shepard nie może jednak wziąć ze sobą żadnego z dotychczasowych towarzyszy – wyłącznie dlatego, że despotyczna Asari nie przepada za tłokiem. Jako słynny w całej galaktyce pantoflarz, znany zbawca ludzkości przymyka na to oko i wyrusza na samobójczą misję – tylko po to, by pomóc kryminalistce i otrzymać od niej wsparcie w walce ze Żniwiarzami. W tle pojawia się również lesbijski wątek miłosny oraz rebelia na oblężonej stacji orbitalnej. To w zasadzie tyle – całość historii nie robi zbyt dobrego wrażenia i zawiera tyle oczywistych luk i nielogiczności, że aż włos się jeży. Co więcej – wpływ nowego wątku na fabułę podstawowej wersji Mass Effecta 3 ogranicza się jedynie do zasobów wojennych, otrzymywanych na końcu zadania. Jest to więc zupełnie osobna opowieść, niemająca praktycznie nic wspólnego z podstawową wersją gry. Po ukończeniu Omegi można wręcz odnieść wrażenie, że nie zmieniło się zupełnie nic (a podstępna Asari cały czas siedzi w Czyśćcu).