Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Fable: The Journey Recenzja gry

Recenzja gry 22 października 2012, 15:18

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry Fable: The Journey - bajka na Kinecta schodzi na złą drogę

Fable: The Journey to starcie wizjonera z sensorami Kinect. Z tej walki Peter Molyneux i studio Lionhead nie wyszli zwycięsko.

Recenzja powstała na bazie wersji X360.

PLUSY:
  • ładne krajobrazy, przyjemna muzyka;
  • specyficzny humor i postacie;
  • polski dubbing.
MINUSY:
  • rozgrywka jak po sznurku – brak znaczących możliwości wyboru;
  • monotonna walka i zagadki;
  • kłopoty z obsługą Kinecta;
  • zmarnowany potencjał paru scen fabularnych;
  • brak motywacji do gry.

Peter Molyneux i studio Lionhead reklamowali każdą odsłonę Fable’a jako coś naprawdę ważnego czy wręcz rewolucyjnego. The Journey od początku kreowano na spin-off pokazujący, że Kinect nadaje się do czegoś więcej niż tylko zestaw minigierek. Po pierwszych pokazach nie było wątpliwości, że z racji zastosowania tej technologii ruchowej producent musiał pójść na wiele kompromisów. Molyneux, który przy tej grze jest już tylko „kreatywnym konsultantem”, zapewniał jednak, że dostaniemy tytuł godnie reprezentujący serię Fable i pokazujący nowe oblicze wciągających growych historii. Emocjonalną, głęboką i prawdziwą przygodę.

Podróż do bycia bohaterem.

O ile w przypadku wcześniejszych dzieł zapowiedzi Molyneux mogły w pewnym stopniu rozmijać się z rzeczywistością, tak tym razem Peter popłynął zupełnie. Fable: The Journey to jedna z bardziej nieudanych i nudnych produkcji, w jakie ostatnio grałem. Dowód na to, że Kinect może i jest ciekawy, ale stosowanie go nastręcza więcej problemów niż przynosi korzyści. Zamiast przybliżać gracza do rozgrywki, sprawia, że czuje się on zupełnie wyłączony z tego, co dzieje się na ekranie. Do tej katastrofy prowadzi kilkaset kilometrów dróg Albionu.

Nieśmieszna powtórka z rozrywki

Pierwsza odsłona Fable’a wyszła na Xboksa w 2004 roku, a później trafiła także na pecety. Druga i trzecia część serii pojawiły się kolejno w 2008 i 2010 roku. W kwietniu tego roku Lionhead Studio wypuściło też mniejszy tytuł – Fable Heroes, który zresztą jest powiązany z The Journey (grając w jedną grę, można odblokować dodatki do drugiej).

Kolejna podróż do najbardziej brytyjskiego uniwersum fantasy na rynku bazuje na standardowym dla Fable’a schemacie. Rozpoczynamy jako wymoczek, który próbuje udowodnić swoją przydatność dla grupy pobratymców i w toku wydarzeń zostaje świadomym bohaterem. Pomaga mu w tym Teresa, wieszczka i szara eminencja serii. Tak naprawdę Fable to opowieść o tej kobiecie i jej działalności na przestrzeni lat, która zresztą jest streszczana w pogadankach przy ognisku. Pomiędzy nimi powozimy wozem zaprzężonym w ukochanego przez bohatera konia lub miotamy magicznymi pociskami we wrogów. Hobbesy, trolle, wilkołaki i inne istoty są tutaj na usługach przedwiecznego zła. W teorii gra nie powinna różnić się znacząco od swoich poprzedniczek. The Journey jest jednak pozbawione polotu i zawiera tylko namiastki cech wcześniejszych gier. Fanowi serii Fable scenariusz może wydać się wręcz nudny i szczątkowy – to po prostu powtórka z rozrywki z bodajże jednym ciekawym zwrotem akcji.

Humor w Fable’u zawsze stanowił kwestię sporną – u jednych wywoływał pewne skoki endorfiny, dla innych był żenujący. Z The Journey jest podobnie, bo gra pełna jest usilnych prób rozśmieszenia nas czerstwymi scenami i motywami. Nagromadzenie wymuszonych żartów i położonych anegdotek ma w sobie nawet jakiś ukryty urok. Fable: The Journey to z założenia zabawna pozycja, przy której nie trzeba męczyć ciała wymagającym procesem śmiania się. W tych cierpkich słowach jest trochę szczerej sympatii, bo Fable: The Journey ma swoje lepsze momenty i czasami udaje mu się zbliżyć do dzieł Pratchetta, którymi pewnie bardzo chciałoby być. Punktują sympatyczni bohaterowie, niemal udane chwyty fabularne, jakiś pomysł na finał. Najbardziej podobało mi się nawiązanie do Portala w świątyniach, gdzie przez próby i wyzwania przeprowadzają nas nadzorujące cały proces świetliki. Nie jest to poziom monologów GLaDOS, ale przekomarzania tych istot i tak wypadają nieźle.

Hobbesy dość często goszczą na ekranie.
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.