autor: Michał Chwistek
Recenzja gry Resident Evil 6 - apokalipsa zombie po japońsku
Resident Evil 6 to odważna próba zawarcia w jednej grze elementów z kilku różnych gatunków. Czy ten eksperyment na żywym zombie można uznać za udany?
- ciekawy i rozbudowany scenariusz;
- cztery powiązane ze sobą kampanie;
- tryb kooperacji;
- rewelacyjne walki z bossami;
- klimatyczne lokacje;
- różnorodność rozgrywki.
- tanie efekciarstwo;
- ocierające się o śmieszność dialogi;
- monotonia niektórych etapów;
- niesprawiedliwy poziom trudności;
- słaby system osłon;
- tryb Zombie Hunt.
Bez dwóch zdań seria Resident Evil to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w branży gier wideo. Od czasu wydanej w 1996 roku części pierwszej ukazało się jeszcze pięć głównych odsłon, cała masa spin-off’ów oraz pięć kinowych ekranizacji, które przyniosły firmie Capcom miliony dolarów przychodu. Choć seria miała swoje wzloty i upadki, cały czas udawało się jej ewoluować i dostosowywać do zmieniających się standardów. Zmiany nie wszystkim graczom przypadały do gustu, lecz starych fanów szybko zastępowali nowi, którzy nie widzieli nic złego w większym nastawieniu na akcję i porzuceniu koncepcji survival horroru. Część szósta z jednej strony dalej rozwija pomysły poprzedniej, z drugiej zaś przywraca wiele elementów znanych ze starszych wydań serii. Czy takie połączenie nowoczesności i klasyki sprawdza się w praktyce? Przekonajmy się.
Świat stoi na krawędzi zagłady. Potężna organizacja terrorystyczna Neo-Umbrella pragnie przeprowadzić zmasowany atak chemiczny, którego celem jest przekształcenie całej ludzkości w krwiożercze i bezmyślne zombie. Jedyną nadzieją dla współczesnej cywilizacji jest siódemka bohaterów, którzy – współpracując ze sobą – mogą powstrzymać atak. Tak w skrócie przedstawia się fabuła Resident Evil 6. Nie jest ona może oryginalna, ale to, jak została zrealizowana, zasługuje na duże brawa. Scenarzyści z Capcomu podzielili bowiem akcję na cztery przeplatające się ze sobą wątki, które pokazują opisane wyżej zajścia z czterech zupełnie różnych perspektyw.
Na początku obawiałem się, że po obejrzeniu zakończenia pierwszej z kilku dostępnych kampanii nie będę miał dalszej motywacji do grania. Cóż może być bowiem interesującego w historii, której zakończenie jest dobrze znane? Szybko jednak okazało się, że kolejne opowieści znacznie się różnią i choć w odniesieniu do występujących w nich bohaterów stanowią spójną całość, to wcale nie wyjaśniają wszystkich wątków. Dopiero przejście ostatniej kampanii pozwala na pełne zrozumienie wydarzeń, których byliśmy uczestnikami. W praktyce takie rozwiązanie sprawdza się rewelacyjnie i mam nadzieję, że ujrzymy je jeszcze w wielu innych tytułach. Fanów cyklu powinien również ucieszyć fakt, że głównymi bohaterami czterech dostępnych kampanii są postacie znane z poprzednich odsłon serii. W grze występuje m.in. Leon Kennedy, Ada Wong czy Chris Redfield.
Scenariusz ten nie jest jednak pozbawiony wad. Jedną z nich jest zdecydowanie zbyt duże nagromadzenie totalnie nierzeczywistych scen akcji. Rozumiem, że efektowność jest ważna, ale pod względem braku realizmu Resident Evil 6 bije na głowę nawet filmy Micheala Baya. Świetnym przykładem jest tu scena z prologu, w której główny bohater, siedząc za sterami śmigłowca, ociera się o nadjeżdżający z naprzeciwka pociąg, przelatuje przez wieżowiec, wbija w budynek po drugiej stronie, a następnie odchodzi nawet niedraśnięty, by dalej walczyć z zastępami zombie. W tej grze to norma. Drugą, już mniej irytującą wadą, są niektóre dialogi, również przywodzące na myśl najgorsze amerykańskie superprodukcje. Schematyczne, przewidywalne i pełne patosu. Gdy jednak po pewnym czasie przyzwyczaimy się do zastosowanej konwencji, otrzymamy naprawdę ciekawą historię.
Strzelaj, lataj, pływaj, a czasami nawet pomyśl
Pod względem rozgrywki Resident Evil 6 wyróżnia się przede wszystkim olbrzymią różnorodnością etapów. Oprócz standardowego strzelania do zombiaków na gracza czekają takie atrakcje jak lot myśliwcem, jazda skuterem śnieżnym, misja skradankowa na pokładzie łodzi podwodnej czy rozwiązywanie zagadek w kościelnych katakumbach. Liczba tego rodzaju wyzwań jest naprawdę olbrzymia. Dodatkowo gra podzielona została na cztery kilkugodzinne kampanie, z których każda kładzie nacisk na nieco inne elementy zabawy. Mimo tych wszystkich zabiegów Resident Evil 6 nie ustrzegł się bardziej monotonnych fragmentów. Szczególnie nużące są etapy, w których musimy walczyć z kolejnymi zastępami słabych nieumarłych bestii. Jest ich zdecydowanie zbyt dużo i po pewnym czasie zaczynają irytować. Sytuację poprawia nieco fakt, że w każdej kampanii dysponujemy innym arsenałem broni, co zmusza do częstego zmieniania stylu gry.
Jednym z najmocniejszych punktów szóstej odsłony serii są walki z potężnymi bossami. Starcia te zostały bardzo dobrze zaprojektowane i wymagają zarówno sporo kombinowania, jak i zręcznych palców. Część z nich potrafi również znacznie przyspieszyć pracę naszego serca. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu pierwsze spotkanie z bestią o nazwie Ustanek. Dawno nie odczuwałem podczas gry takich emocji jak wtedy, gdy schowany w pustym kontenerze modliłem się, by wyposażony w potężne wiertło stwór nie zniszczył mojej prowizorycznej kryjówki.