Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 grudnia 2011, 12:24

autor: Przemysław Zamęcki

Ostro, ostrzej, Serious Sam - recenzja gry Serious Sam 3: BFE

Po nie do końca udanym Duke Nukem Forever, Serious Sam został bohaterem strzelanin z największymi cojones. Umarł Książę, niech żyje król? Czy też może pogłoski o śmierci tego pierwszego są przedwczesne i zdecydowanie przesadzone?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • niezła oprawa wizualna;
  • dziesiątki szaleńców na ekranie;
  • ostry wygrzew w multiplayerze.
MINUSY:
  • słabo zaprojektowane poziomy;
  • monotonia kolorystyczna.

Cykl Serious Sam obchodził w tym roku dziesiąte urodziny. Chorwaci z Croteam od samego początku konsekwentnie serwują graczom jeden z najszybszych i najbardziej krwawych FPS-ów i do dzisiaj fani cenią ich chyba za ową niezmienność. Oldschool. Mieliśmy w tym roku także powrót starej szkoły spod znaku Duke Nukem i jak byśmy nie oceniali jakości nowego Księcia, nie da się nie porównać obu tych tytułów. Choćby i z racji podobieństw głównych postaci, karków z poczuciem obowiązku ratowania ludzkości przed kosmitami.

Serious Sam 3: BFE jest dokładnie taką pozycją, na jaką czekają prawdziwi fani serii. Ale nie od samego początku. Pierwsze etapy rozgrywające się w zrujnowanym mieście są dość powolne i zupełnie nie przypominają „seriousowego” szaleństwa. Zupełnie tak, jakby autorzy chcieli zbudować większe napięcie przed prawdziwą rzezią, która w końcu przecież musi nastąpić. Od czasu do czasu bohater rzuca jakiś komentarz, ale raczej nie jest to nic wartego zapamiętania. Sam nie posiada finezji Duke'a. Jeżeli nastawiacie się na samotną zabawę przez całą grę, to wydaje mi się, że tych kilka pierwszych poziomów powinno Wam to skutecznie wybić z głowy. Jest niesamowicie nudno i powtarzalnie. Dopiero po około godzinie przeglądania wszystkich kątów w poszukiwaniu sekretów i amunicji lub apteczek zaczyna się coś dziać. Tempo dosłownie w sekundę zostaje podkręcone niemal do maksimum i jeżeli potem od czasu do czasu siada, to jedynie na złapanie krótkiego oddechu. Przyznam szczerze, że dawno nie grałem w tak szybką grę, która – co dziwne – jako jedna z niewielu wyzwoliła we mnie odruch wyczyniania przed monitorem różnych wygibasów w reakcji na zachowanie przeciwników. A to chyba dobrze o niej świadczy.

Oczko mu się odkleiło, temu misiu.

Zróżnicowanie wrogów jest spore. W BFE zameldowała się cała menażeria kosmicznych popaprańców, którą pamiętamy z poprzednich części. Z obowiązkowym Beheaded Kamikaze, czyli bezgłowym typem biegnącym przed siebie z bombami w dłoniach. Poza tym pełno tu sklonowanych żołnierzy, kilka rodzajów pająków i jednookich gnaarów, krwawo rozpryskujących się na wszystkie strony po uderzeniu w nie wielkim młotem. Da się też wyrwać im oko, ale to szczegół. Albo serce gościom z rakietnicami. Możliwości jest sporo, choć zwykle i tak wszystko przesłania fontanna krwi. Do tego dochodzi także duży wybór wielkich i jeszcze większych bossów czekających na eksterminację na zakończenie każdego z poziomów.

Serious Sam jest grą, w której stale występuje deficyt zdrowia i zbroi, dlatego też szybką akcję zwalnia nieco proces przeszukiwania wszystkich kątów. Znajdziek jest kilkanaście na każdy poziom. Rozumiem, że odnalezienie sprytnie ukrytej rakietnicy stanowi dużą frajdę, ale nie bardzo wiem, czemu ma służyć pochowanie bonusów typu +5 do pancerza. Traci się takowy w mgnieniu oka, bo gra nawet na zwykłym poziomie trudności nie należy do najłatwiejszych. To tytuł, który zostanie doceniony przede wszystkim przez hardkorowców, osoby lubiące wyzwania i zaangażowane w batalie o bycie najlepszymi w drabince wybitnych graczy.

W miarę przechodzenia kolejnych poziomów zmienia się nieco ich struktura. Wąskie uliczki zastępowane są przez szerokie dziedzińce, a później przez zasypane piachem przedmieścia miasta. Zasięg widzenia jest spory, jest więc gdzie poszaleć. Taktyka walki z reguły polega na zdobywaniu przestrzeni poprzez nieustanną ucieczkę przed falami wrogów z jednoczesną ich likwidacją. Nic, co zaskoczyłoby weteranów serii. Może się zdarzyć, że automatyczny zapis nastąpi w momencie, kiedy zostało nam raptem kilka procent życia, a już za chwilę objawi się wielki boss, ale na szczęście gra bardzo często wykonuje autosave'y, do których mamy nieograniczony dostęp. A warto zaznaczyć, że zabawa jest długa. Moim zdaniem na tyle długa, że jeżeli nie jesteście maniakalnymi fanami tego typu rozrywki, to jeszcze przed jej polową poczujecie się znudzeni łażeniem po monotonnych, żółto-piaskowych lokacjach.

Dla fanów posiadówek na kanapie jest tryb podzielonego ekranu.

Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest włączenie trybu kooperacji, w którym może ze sobą współpracować nawet szesnaście osób. No dobrze, współpracować to słowo trochę na wyrost, bo jeżeli nie poznało się wcześniej plansz, to gra sprowadza się do biegania za bandą typów po pustych korytarzach i przestrzeniach, bowiem wszystko, co się rusza, ci pierwsi zdołali już wytłuc. Do tego dochodzi duże spektrum wszelkich ustawień rozgrywki. Można tę bandę okiełznać, przyznając każdemu jedno życie, można też z kumplem zaliczyć tytuł, przyznając sobie nieskończoną liczbę żyć. O ile hostujemy grę, co daje jeszcze jeden niezmiernie ważny przywilej: można wykopać z niej lepszych od nas.

Serious Sam 3: BFE wykorzystuje nową wersję silnika graficznego o nazwie Serious Engine 3.5. Dzięki temu, jak twierdzą autorzy, udało im się przygotować rozległe i bardziej szczegółowe poziomy niż w edycjach HD pierwszej i drugiej części, które napędzał Serious Engine 3. Ponadto, na ekranie widać także większą liczbę wrogów przez co skoczył w górę również poziom trudności.

Zabawy w multiplayerze jest zresztą znacznie więcej niż tylko kooperacja przez sieć czy jatka na podzielonym ekranie. Możemy bawić się we wspólne zabijanie stworów atakujących falami i przy limitowanej liczbie żyć wybierać najlepszych graczy. W klasycznym deathmatchu, tak szybkim, że momentami nie wiadomo, co dzieje się na ekranie, stajemy do walki z innymi fanami Sama. Co ważne, każda z opcji trybu wieloosobowego posiada wiele różnorakich ustawień, co – o ile jesteśmy zdeterminowani – zapewni być może i setki godzin zabawy. Oczywiście, o ile nie straszna nam monotonia. Co podkreślam po raz kolejny.

Serious Sam 3: BFE nie jest grą z mojej bajki, ale potrafię ją docenić. Bo wiem, że gdzieś tam, po drugiej stronie kabla, siedzą osoby zmęczone epickimi strzelaninami oferującymi cztery czy pięć godzin rozgrywki. Dla nich może to być fantastyczna odskocznia od wielu przereklamowanych tytułów z napisem „HIT” na pudełku. Odskocznia, zapewniająca mnóstwo godzin przyzwoitej rzezi. I – nawiązując trochę do wstępu – zupełnie innej niż w Duke Nukem Forever. Książę po ostatniej wpadce znalazł się nieco na wylocie, jego miejsce na razie zajął nowy król. Nieposiadający może tyle uroku co idealizowany blondas, ale za to solidny i zapewniający poddanym godziwą rozrywkę. Long live Serious Sam!

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Ostro, ostrzej, Serious Sam - recenzja gry Serious Sam 3: BFE
Ostro, ostrzej, Serious Sam - recenzja gry Serious Sam 3: BFE

Recenzja gry

Po nie do końca udanym Duke Nukem Forever, Serious Sam został bohaterem strzelanin z największymi cojones. Umarł Książę, niech żyje król? Czy też może pogłoski o śmierci tego pierwszego są przedwczesne i zdecydowanie przesadzone?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.