autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja The Baconing - trzeciej gry z Deathspankiem
Deathspank powraca, by stawić czoła swojemu najgroźniejszemu wrogowi – Anty-Spankowi. Absurdalny humor, heros idiota i tony przeciwników, to znak rozpoznawczy serii.
Lubię, kiedy autorzy przełamują utarte schematy. Tak było m.in. z pierwszą częścią Deathspanka, którą przygotowała ekipa Hothead Games przy współudziale legendarnego Rona Gilberta – człowieka stojącego za niegdysiejszą przygodówkową potęgą LucasArts. Ron odwalił kawał świetnej roboty, przemycając swoje nierzadko absurdalne poczucie humoru do prostej gry hack'n'slash, będącej bardziej pastiszem gatunku niż jego pełnoprawnym przedstawicielem. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy produkcja ta zostałaby zauważona, gdyby nie nazwisko Gilberta, który firmował nim również kontynuację zatytułowaną Thongs of Virtue. „Trójka” powinna mieć więc ułatwione zadanie, bazując na znanej marce. Jednak nie do końca tak jest. W pracach nad The Baconing Gilbert nie brał już udziału, a z tytułu gry znikło imię głównego bohatera. Czy fakty te mają wpływ na jakość najnowszej odsłony serii?
Na pierwszy rzut oka The Baconing jest zwyczajnym klonem dwóch pierwszych części. Graczom spodobała się konwencja gry, w której wszystko dzieje się na wariackich papierach. Każdy trener wie, że nie zmienia się składu zwycięskiej drużyny. I jeżeli przyjąć, że podobieństwo pomiędzy aktualną a wcześniejszymi grami w wierzchniej warstwie jest niewątpliwie wyraźnie widoczne – The Baconing spokojnie mogłoby być dodatkiem DLC do którejkolwiek z pozostałych edycji cyklu. Dopiero po kilku godzinach zabawy dochodzi się do wniosku, że coś jest jednak inaczej.
Deathspank – antyteza skromności, prawdziwy macho krainy Spanktopia, któremu nie sposób odmówić odwagi graniczącej z głupotą – po raz kolejny musi stawić czoła niebezpieczeństwu, które tym razem reprezentowane jest przez Anty-Spanka i jego pomagierów. Całość utrzymana jest trochę w konwencji postapokalipsy, trochę w złotej erze science fiction, a trochę w niej elementów typowych dla świata fantasy. Oczywiście nie ma mowy o braniu tego wszystkiego na poważnie. Inteligencją Deathspank niewiele odbiega od pojawiających się w grze tu i ówdzie indyków, co sprytnie maskuje niebanalnymi z pozoru dialogami z licznie występującymi w grze postaciami niezależnymi.
Wyśmienity humor był domeną wcześniejszych gier. W The Baconing ma się on również całkiem nieźle, ale moim zdaniem twórcy zaliczyli nieznaczny spadek jakości. Rozmowy bohaterów nie są AŻ tak zabawne jak wcześniej. Mam wrażenie, że zabrakło nieco ręki Gilberta, ale i tak wielokrotnie zdarzyło mi się podczas grania wybuchnąć śmiechem.