Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 listopada 2010, 17:59

Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

W Assassin's Creed: Brotherhood Ezio powrócił by po raz ostatni stawić czoła potężnej rodzinie Borgia. Jakim wynikiem zakończyło się to starcie?

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Można nie przepadać za serią Assassin’s Creed, ale jednego odmówić jej nie sposób – dzieło firmy Ubisoft jest jednym z najbardziej udanych przedsięwzięć w branży elektronicznej rozrywki na przestrzeni ostatnich kilku lat – kolejne odsłony sprzedają się jak świeże bułeczki, a przygodami asasynów cieszy się ogromna rzesza fanów. Francuski koncern doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego eksploatuje markę, ile wlezie. Nie minął rok od premiery znakomicie przyjętej „dwójki”, a w sklepach wylądował już kolejny odcinek opowieści o przygodach Desmonda Milesa i jego słynnych przodków. I choć nowa gra nie robi już tak wielkiego wrażenia jak wspomniana wyżej poprzedniczka, to jednak trudno się jej oprzeć. Bo jest po prostu bardzo dobra.

Brotherhood to bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części serii Assassin’s Creed – do akcji wkraczamy więc tuż po finałowym pojedynku z drugiej odsłony. Ezio opuszcza podziemia Kaplicy Sykstyńskiej w towarzystwie swojego wuja, a następnie wydostaje się z Rzymu, by schronić się za bezpiecznymi murami Monteriggioni w Villa Auditore. Sielanka nie trwa jednak długo. Po ataku sługusów rodziny Borgia na twierdzę asasynów nasz śmiałek ponownie ląduje w dzisiejszej stolicy Italii i rozpoczyna odbudowę gildii, która byłaby w stanie stawić czoła odwiecznemu wrogowi. W czasach teraźniejszych również sporo się dzieje. Miles próbuje zgubić prześladowców z obozu templariuszy, którzy od czasu jego brawurowej ucieczki z siedziby firmy Abstergo Industries nieustannie depczą mu po piętach. Młody barman ma oparcie w trójce nowopoznanych przyjaciół, towarzyszących mu niemal od samego początku w tej szalonej eskapadzie. Pierwsze skrzypce gra tu oczywiście urodziwa blondynka Lucy, która zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji i roli, jaką jej podopieczny odegra w niedalekiej przyszłości, i dlatego stara się ochronić go za wszelką cenę. Uciekinierzy również trafiają do Villa Auditore, z tym, że kilkaset lat później. Stary budynek okazuje się na tyle dobrą kryjówką, że postanawiają założyć w nim tymczasową bazę i prześledzić resztę wspomnień związanych z Eziem.

W kilku misjach pobocznych zajmujemy się niszczeniem maszynzaprojektowanych przez Leonarda da Vinci.

Nowy Assassin’s Creed skonstruowany jest w nieco inny sposób niż poprzednie odsłony cyklu. Tym razem sesje w Animusie nie są przerywane scenkami z czasów nam współczesnych. Kiedy Milesowi i spółce udaje się osiąść w Monteriggioni, na dobre przejmujemy kontrolę nad Eziem, aż do końca jego części przygody. Gracz może jednak opuścić wirtualną rzeczywistość w dowolnym momencie rozgrywki i zwiedzić ruiny posiadłości należącej w przeszłości do rodziny Auditore. Nigdy wcześniej Desmond nie dostał tak dużej swobody w eksploracji terenu, jak właśnie w Brotherhood, choć nie czarujmy się – lokacja, po której przyjdzie mu się poruszać, do ogromnych przecież nie należy.

Wielu z Was zapewne zastanawia się, jak długą przygodę oferuje nowy produkt. Gra zawiera dziewięć rozdziałów/wspomnień (w „dwójce” było ich dwanaście plus dwa kolejne w formie DLC), których ukończenie powinno zająć około dwunastu godzin – więcej, jeśli zechce nam się wykonać wszystkie zadania poboczne, a także na poważnie zająć się odbudową miasta. Choć główny wątek jest wyraźnie krótszy od tego z Assassin’s Creed II, po ujrzeniu napisów końcowych nie odczułem z tego powodu niedosytu. Liczba dodatkowych aktywności jest tak duża, że nawet mocno wybredny fan serii przyzna, iż jest tu naprawdę sporo do roboty. Ubisoft nie dał w tej kwestii ciała.

Zgodnie z zapowiedziami w Brotherhood zobaczymy tylko jedno miasto – Rzym – ale za to bardzo duże. Jeśli przyjmiemy zlecenia na niszczenie maszyn zaprojektowanych przez Leonarda da Vinci (seria niezależnych zadań pobocznych), będziemy mogli zwiedzić inne lokacje, np. Neapol. To małe, przygotowane pod kątem konkretnej misji, mapki, które opuszcza się już po kilkunastu minutach akrobatycznych wygibasów, ale miło, że takie skoki w bok w ogóle się pojawiły. Wprowadzają one odrobinę urozmaicenia do gry.

Sam Rzym to miasto z prawdziwego zdarzenia, zawierające nie tylko bardzo gęsto zabudowane dzielnice, ale również spory fragment terenów zielonych. Oczywiście oprócz wielu zwyczajnych domostw, zobaczymy tutaj również sporo zabytków, w tym jego chyba najbardziej charakterystyczną budowlę – Koloseum. Autorzy przechwalali się, że Wieczne Miasto jest trzykrotnie większe od Florencji z „dwójki”. Mierzyć co prawda nie mierzyłem, ale wierzę im na słowo – lokacja jest tak ogromna, że poruszanie się po niej na piechotę szybko staje się męczące. Na szczęście twórcy pomyśleli o mniej cierpliwych użytkownikach i zaserwowali im możliwość jazdy konnej wewnątrz murów (po raz pierwszy w historii cyklu), a także opcję korzystania z sieci podmiejskich kanałów, które pozwalają w bardzo szybko sposób przemierzać większe dystanse, o ile uaktywnimy wcześniej antyczne „przystanki”.

Z punktu widzenia swobody poruszania się po mieście istotne jest też to, że Rzym został podzielony na dwanaście odrębnych sektorów – w każdym z nich stoi wysoka wieża, pełniąca rolę bazy dla żołnierzy Cesarego Borgii. Ezio musi wyeliminować komendantów z poszczególnych garnizonów, a następnie zniszczyć wszystkie te budynki – tylko tak bowiem odzyska kontrolę nad konkretnym terytorium. Uwolnienie dzielnicy otwiera drogę do renowacji zniszczonych punktów handlowo-usługowych, następnego novum w serii, które pojawia się w Brotherhood. Nasz bohater może otwierać popularne sklepy (każdy z nich zapewnia stały przypływ gotówki, na dodatek można w nich dostać przydatne przedmioty), jak również przywrócić blask najbardziej znanym zabytkom w mieście, kupując obiekty w imieniu rodziny Auditore.

Walki stały się bardziej efektowne, ale też wyraźnie łatwiejsze.Ezio może teraz oddać szybki strzał z pistoletu.

Na tym nie koniec. Kolejną nowością, bodaj największą w singlowym komponencie trzeciej odsłony cyklu, jest możliwość rekrutowania asasynów do zarządzanej przez naszego śmiałka gildii. Powoływani do służby zabójcy nie są w żaden sposób anonimowi – nie tylko poznajemy ich z imienia i nazwiska, ale mamy także wpływ na rozwój ich umiejętności. Aby nasi podopieczni nabrali doświadczenia, należy często korzystać z ich usług w trakcie przygody lub wysyłać ich na misje w różne rejony Europy, nawet do tak odległych miast jak Moskwa, by wykonali niecierpiące zwłoki zadanie. Zlecenia te mają różny charakter i zmienny stopień trudności. Generalnie działa tu prosta zasada: im bardziej skomplikowana jest dana misja, tym więcej punktów doświadczenia nasi podopieczni uzyskają za jej wykonanie – równocześnie rośnie jednak ryzyko niepowodzenia. Oczywiście sami w tych kontraktach nie bierzemy udziału. Co prawda Ezio może przyjmować zlecenia na zabójstwo i samodzielnie likwidować cele, ale wyłącznie na terenie Rzymu.

Możliwość skorzystania z usług asasynów w trakcie zwykłych misji niejeden raz okazuje się bardzo pomocna. Wyobraźcie sobie taką sytuację, że w okolicy, do której chcecie przeniknąć, kręci się patrol złożony z dwóch żołnierzy, a wokół nie ma budowli, które pozwoliłyby bohaterowi niepostrzeżenie przemknąć obok nich. Możecie zaryzykować wykrycie i samemu spróbować zdjąć niewygodnych przeciwników, ale możecie również użyć do tego kolegów z oddziału. Wystarczy wskazać cel, wcisnąć odpowiedni przycisk na padzie i voila! Nagle na placu boju pojawiają się asasyni, którzy natychmiast dokonują egzekucji. Szybko i skutecznie.

Rozwój gildii asasynów znacznie ułatwia rozgrywkę, bo z pomocy towarzyszy można korzystać w wielu różnych sytuacjach. Biegniesz po dachach i denerwują Cię przechadzający się obok strażnicy? Żaden problem, wystarczy wezwać pomoc, by natychmiast zlikwidować zagrożenie. Uczestniczysz w większej bitwie i wrogowie przyparli Cię do muru? Zawsze możesz odciągnąć uwagę niektórych oponentów, wykorzystując kompanów. Czasem tego typu manewry wywołują na twarzy uśmiech politowania, bo asasyni w mgnieniu oka materializują się na pędzących rumakach, nagle spadają z nieba bądź wyskakują z niewinnie wyglądającej kupy siana, której nigdy nie podejrzewalibyśmy o to, że ktokolwiek w niej siedzi, ale to tylko drobiazgi i można w sumie przymknąć na nie oko.

Coś jeszcze? Owszem. W grze pojawiła się kusza, która służy do cichej eksterminacji wrogów z dużej odległości, a także kilka nowych ostrzy i zbroi. Walka w zwarciu tradycyjnie nie sprawia najmniejszych problemów – Ezio stał się jeszcze większym kozakiem w anihilacji przeciwników i potrafi szybko rozwalić całą grupę, zadając po kolei każdemu z nich śmiertelny cios. Potyczki z żołnierzami stały się zdecydowanie bardziej efektowne, co doskonale widać na zapowiadających grę zwiastunach. Nasz bohater wykorzystuje bowiem w tradycyjnych starciach pistolet, zabijając niektórych nieprzyjaciół w bardzo widowiskowy sposób. Wyznam szczerze, że tańczącego wśród rywali asasyna ogląda się wyśmienicie, ale nie zmienia to faktu, że walka jest bajecznie prosta. Zbyt prosta.

Jak się gra w Assassin’s Creed: Brotherhood? Przez większość czasu znakomicie. Wątek główny nie obfituje co prawda we wstrząsające i zapierające dech w piersiach wydarzenia, ale może się podobać, zwłaszcza, że od strony fabularnej trudno mu coś zarzucić. Czar pryska dopiero pod koniec gry, kiedy nieuchronnie zbliżamy się do ostatecznej konfrontacji. Finał po stronie Ezia jest bardzo słaby, a wchodzące w jego skład misje nieciekawe. Odnoszę wrażenie, że autorzy nie mieli pomysłu na zakończenie przygody z sympatycznym Włochem i na siłę wstawili zadania sztucznie wydłużające czas rozgrywki. Wyszło kiepsko, bo zamiast nakręcać na wielki finał, nudzą one niemiłosiernie.

Jedna z kilku wizyt w Koloseum.

Na plus należy na pewno zaliczyć liczne zadania poboczne, które można robić również po zakończeniu głównej przygody. Mamy tu wspomniane wcześniej misje Leonarda, gdzie pojawiają się wszystkie fantastyczne wynalazki zaprojektowane przez uczonego, ze spadochronem, lotnią i renesansowym gatling gunem (tak, to nie żart!) na czele. Jest też sympatyczny zestaw scenariuszy związanych z Cristiną Vespucci, czyli dziewczyną Ezia, która odegrała niewielką rolę w Assassin’s Creed II, i zadania polegające na unieszkodliwianiu agentów templariuszy, gnębiących lokalną ludność w Rzymie. Do tego dochodzą jeszcze komnaty Romulusa, gdzie będziemy musieli popisać się zdolnościami akrobatycznymi, czy zabawa w poszukiwanie znaków zostawionych na niektórych budowlach – dokładnie tak jak w „dwójce”.

Tyle singiel, a co z szumnie zapowiadanym trybem multiplayer? No cóż, tutaj już tak różowo nie jest, choć skłamałbym twierdząc, że na pierwszy rzut oka nie wydaje się on interesujący. W Brotherhood dostępne są trzy warianty internetowej rywalizacji. W pierwszym z nich (Wanted) każdy asasyn działa na własną rękę. Gra od czasu do czasu wskazuje użytkownikowi cel w postaci innego gracza, a następnie zachęca go do jego poszukiwań w tłumie zwykłych, choć wyglądających tak samo jak uczestnicy rywalizacji, osób. Kiedy poprawnie zidentyfikujemy ofiarę, możemy przejść do rzeczy najważniejszej, czyli zabójstwa. To, jak oceniony będzie zamach, zależy przede wszystkim od techniki, w jakiej dokonamy morderstwa – nie oczekujmy że za zwykłe pchnięcie zostaniemy sowicie wynagrodzeni. Im bardziej wyrafinowana metoda (atak z ukrycia, skok z dachu, itp.) tym więcej punktów spływa na konto grającego. Oczywiście w trakcie zabawy zdobywa się doświadczenie, które później może posłużyć do odblokowania nowych broni oraz unikatowych zdolności naszego bohatera. Dziś to norma.

Oprócz klasycznego deathmatcha dostępna jest również jatka drużynowa. Tutaj uczestnicy dzielą się na kilka grup, przy czym te polują na siebie w następującym porządku: pierwsza ekipa ściga drugą, druga trzecią, a trzecia pierwszą. Gra wskazuje kolejne cele, ale jednocześnie zachęca do zachowania szczególnej ostrożności, bo w tym samym czasie myśliwy może stać się potencjalną ofiarą. Reszta po staremu. Najciekawszym wariantem rozgrywki zdecydowanie jest Manhunt. Uczestnicy dzielą się na dwa zespoły i próbują się nawzajem przechytrzyć. Łowcy identyfikują i ścigają swoje ofiary, natomiast skazani na odstrzał ludzie próbują wtopić się w tłum i ograniczyć ryzyko przedwczesnego zgonu. Kluczem jest utrzymanie anonimowości – im bardziej naturalnie będziesz zachowywać się podczas meczu, tym dłużej pozostaniesz żywy, a co za tym idzie, więcej punktów wpłynie na Twoje konto.

Jak już wcześniej wspomniałem, multiplayer w Assassin’s Creed: Brotherhood odrobinę zawodzi. Problemem jest nuda, która wkrada się już po kilku godzinach zabawy. Mapki są bardzo małe, na dodatek jest ich tylko osiem, dlatego szybko przestają być atrakcyjne. Podobny zarzut można wysunąć pod adresem samej rozgrywki – idea polowania na ludzi wydaje się początkowo bardzo ciekawa, ale potem łapiemy się na tym, że zamiast bawić się w myśliwego, biegamy po całej mapie, licząc, że uda nam się zadać śmiertelny cios, zanim ktoś inny wbije nam ostrze w plecy. Szkoda, że autorzy nie zaimplementowali bardziej wyrafinowanych trybów zabawy, bo niezależnie od tego, który z tych aktualnie dostępnych wybierzemy, albo ciągle zabijamy, albo próbujemy się przed śmiercią uchronić. W tej grze aż się prosi o jakieś rajdy po dachach budynków czy nawet prymitywną odmianę trybu Capture the Flag. Nic takiego tu jednak nie ma, a szkoda.

Podczas ataku na Monteriggioni można wykorzystaćumieszczone na murach działa.

Brotherhood to solidny produkt i na pewno fani serii Assassin’s Creed nie powinni przejść obok niego obojętnie – no, chyba że z jakichś względów nie przepadają za postacią Ezia, ale na to już nie ma rady. Kampania jest wystarczająco konkretna, by odczuć satysfakcję po kolejnej wizycie w renesansowych Włoszech, choć nie da się ukryć, że zmiany są raczej kosmetyczne i na dobrą sprawę całość mocno kojarzy się z Assassin’s Creed II. Ba! Niektóre zadania są tak podobne do siebie, że możemy mieć uczucie deja vu! Autorzy zaprezentowali zbyt mało nowatorskich pomysłów, by osiągnąć taki efekt jak w „dwójce” – tamta gra wydawała się lepsza niemal pod każdym względem od pierwowzoru, bo rozwijała pierwotną koncepcję, mocno ją urozmaiciła i cały czas zaskakiwała czymś nowym. Ogólny wizerunek mógł polepszyć multiplayer, ale tutaj też jest „tylko” poprawnie. Jako dodatek spełnia on swoje zadanie i pozwala dobrze bawić się przez kilka godzin, ale po dłuższym kontakcie euforia mija i zmusić się do dalszej zabawy jest niezwykle trudno. Nie przekreślałbym jednak tego modułu definitywnie. Mam wręcz nadzieję, że w przyszłości autorzy rozwiną tryb rozgrywki wieloosobowej, bo potencjał jest naprawdę spory.

Werdykt? Mocna „ósemka”. Trudno piać z zachwytu, ale też trudno mówić o zawodzie – ot, solidny produkt, który fanom tej serii zaoferuje co najmniej kilkanaście godzin dobrej zabawy. Niestety tylko im – jeśli ktoś zawiódł się na drugiej odsłonie cyklu, w Brotherhood nie ma czego szukać. Osobiście z niecierpliwością oczekuję kolejnej opowieści o asasynach, liczę jednak na to, że tym razem będzie to już „trójka” z prawdziwego zdarzenia. Ostatnia scena w Brotherhood pozwala przypuszczać, że emocji nie zabraknie, przynajmniej w warstwie fabularnej. Oby nie zabrakło ich też w innych aspektach rozgrywki.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  • przyzwoita, wciągająca fabuła przedstawiająca dalsze losy Ezio i Desmonda;
  • rozległy i pieczołowicie zaprojektowany Rzym w charakterze głównej lokacji;
  • niezłe zadania poboczne, zwłaszcza te poświęcone maszynom Leonarda;
  • mnóstwo rzeczy do roboty w samym mieście: renowacja sklepów, znajdźki, itp.
  • nowe bronie, przeciwnicy i bardzo widowiskowa walka;
  • oryginalny tryb multiplayer;
  • świetna oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  • słaba końcówka w wątku poświęconym Ezio;
  • zbyt łatwa walka w zwarciu;
  • multiplayer nudzi się już po kilku godzinach;

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

U.V. Impaler Ekspert 8 lutego 2017

(PS4) Bardzo dobra konwersja jednej z ciekawszych odsłon serii Assassin's Creed. Do jakości portu ciężko się przyczepić, wszystko działa jak należy, błędy należą do rzadkości. Z oczywistych względów usunięto tryb multiplayer, ale w przypadku tej serii to akurat mała strata.

8.5

Draugnimir Ekspert 17 marca 2016

(PC) Słowo, które najlepiej oddaje to, co czułem, odkładając pad po przejściu Brotherhooda, brzmi: zażenowanie. Makabrycznie rozciągnięta walka z finałowym bossem idealnie podsumowała całą przygodę, w podobny sposób sztucznie wydłużaną w nieskończoność (jeszcze jedno zadanie śledzenia kogoś, a bym zwariował). Poza tym należało doszlifować fundamentalną mechanikę rozgrywki (choćby SI przeciwników), zamiast tworzyć multiplayer i jakieś quasi-strategiczne metagry. Szkoda, że tak wyszło, bo zaczynało się cudnie – Rzym był piękny, Ezio charyzmatyczny, a opowieść o Pierwszej Cywilizacji naprawdę ciekawa.

6.5

Łosiu Ekspert 31 października 2011

(X360) W przededniu premiery Assassin's Creed: Revelations w końcu zmobilizowałem się do tego aby zagrać i ukończyć część poprzednią tej serii - czyli Brotherhood. Do tej pory jakoś nie mogłem się do tego zmusić, przede wszystkim dlatego, że Warhammer Online skutecznie wykrada mi kolejne godziny mojego życia, a po drugie cena premierowa wersji na X360 jakoś do mnie nie przemawiała – rozsądek podpowiadał, że kupuje trzeci raz to samo. Podejście takie okazało się błędne, bo Brotherhood wart był tej ceny, a tym bardziej polecam nabyć go w obecnej, czyli coś koło 80-90 złotych (mowa o edycji na klocka). Co więc jest takiego super w tym Creedzie względem dwóch poprzednich?

9.0

sekret_mnicha Ekspert 21 października 2011

(PC) Kontynuacja przygód Ezio to kontynuacja dobrej passy Ubisoftu. Gra jest po prostu bardzo dobra.

8.5

g40st Ekspert 1 kwietnia 2011

(PC) Wyczekałem się, wyczekałem na pecetową wersję, ale było warto. Nie jestem sprzętowym fanbojem, ale z gier, które sprawiają mi wyjątkową przyjemność lubię korzystać w możliwie najlepszym wydaniu.

8.0
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

Recenzja gry

W przypadku pecetowej edycji Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia?

Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry
Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry

Recenzja gry

W Assassin's Creed: Brotherhood Ezio powrócił by po raz ostatni stawić czoła potężnej rodzinie Borgia. Jakim wynikiem zakończyło się to starcie?

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.