autor: Artur Falkowski
Bayonetta - recenzja gry
Najnowsze dzieło Platinum Games zaskakuje i zadziwia. Sprawia, że co chwilę przecieramy oczy ze zdumienia, wybuchamy śmiechem bądź, zaciskając zęby, próbujemy znaleźć sposób na pokonanie ogromnego bossa.
Jeśli cenisz w grach realizm, jeśli anime i japońskie klimaty budzą Twoją niechęć, jeśli szukasz poważnych historii, Bayonetta nie jest dla Ciebie. Jeśli natomiast uwielbiasz popuszczać wodze wyobraźni, śmiać się i po prostu dobrze bawić, a gry akcji są Twoim ulubionym gatunkiem, przygotuj się na jedną z najbardziej szalonych, komicznych, seksownych i krwawych przygód swego życia.
Dzieło Platinum Games na pierwszy rzut oka wydaje się być klonem Devil May Cry z kobietą w roli głównej. Rzeczywiście, każdy miłośnik przygód Dantego z pewnością znajdzie liczne nawiązania do swojej ulubionej serii, jak choćby system walki, pozwalający jednocześnie używać pistoletów i miecza czy też pewne podobieństwa w wyglądzie przeciwników. Trudno się jednak temu dziwić, skoro za Bayonettę odpowiada Hideki Kamiya, twórca Okami, Viewtiful Joe oraz pierwszego Devil May Cry właśnie. Dlatego też odnoszę wrażenie, że najnowsze dzieło Platinum Games jest nie tyle kopią, co raczej duchowym spadkobiercą uważanej przez wielu za kultową gry. Nie wykorzystuje jedynie znanych rozwiązań, lecz twórczo je rozwija.
Poznajmy Bayonettę, kobietę, która nadaje nowy sens słowu „wiedźma”. Zapomnijmy o czarnym kocie, kociołku, przygarbionej sylwetce i nieodłącznej latającej miotle. Szczupła bohaterka o kobiecych krągłościach podkreślanych przez obcisły kombinezon bynajmniej nie zajmuje się rzucaniem uroków. Wyposażona w dwie pary pistoletów, z czego jedną ma umocowaną przy nogach, walczy codziennie o życie z hordami aniołów. Jest wysportowana, gibka, zręczna i niezwykle silna. Porusza się z gracją modelki, ale klnie jak szewc. Co więcej, potrafi przywoływać z piekielnych czeluści olbrzymie demony, bez trudu mogące zetrzeć w proch nawet największych przeciwników. Elementem kanalizującym jej moc są włosy, które pomagają w manifestowaniu się demonów, a w przerwach układają się w kombinezon. Nie mogą być jednak w dwóch miejscach równocześnie, więc gdy przywołujemy piekielnego sojusznika, jednocześnie odsłaniamy ciało bohaterki. Szaleństwo? Oczywiście, ale jak wygląda!
Na wyglądzie się jednak nie kończy. Sednem gry jest walka, a tę opracowano perfekcyjnie. Nie można nazwać jej nowatorską, ale tak dobrze zbalansowanej i intuicyjnej zarazem mechaniki zadawania ciosów nie spotkałem jeszcze w żadnej grze. Wszystko opiera się na dwóch przyciskach odpowiedzialnych za ataki bronią trzymaną w rękach i tą przymocowaną do nóg. Poza tym istotną funkcję pełni też prawy spust, który służy do robienia uników. To jednak nie wszystko. Jeśli bowiem uda nam się z niego skorzystać w momencie bezpośrednio poprzedzającym trafienie nas przez przeciwnika, mało, że nie otrzymamy żadnych obrażeń, to jeszcze na chwilę uruchomimy tzw. Witch Time, czyli spowolnienie czasu pozwalające rozprawiać się z wrogami, zanim ci zorientują się, co się dzieje. Bez opanowania tej umiejętności nie ma co myśleć o pokonaniu co trudniejszych przeciwników, szczególnie na wyższych poziomach trudności.
Ciosy zadawane są w specyficznym rytmie, którego dość łatwo się nauczyć. Gdy to nastąpi, wyprowadzamy ataki niemal intuicyjnie. Wyglądają oszałamiająco, a ich efekty niejednokrotnie są bardzo krwawe. Gdy w trakcie rozgrywki odnajdujemy dostęp do innych rodzajów broni (m.in. shotgun, bicz i miecz), rozpoczyna się prawdziwe eksperymentowanie. Każdą broń można bowiem przypisać albo do rąk, albo do nóg. Do dyspozycji mamy dwie konfiguracje, pomiędzy którymi możemy płynnie przełączać się w czasie rzeczywistym za pomocą lewego spustu. Dorzućmy do tego fakt, że w specjalnym sklepie (prowadzonym przez demona, a jakże) można dokupić dodatkowy egzemplarz każdej broni. Biorąc to wszystko pod uwagę, otrzymujemy imponującą liczbę kombinacji do wypróbowania.