Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 października 2007, 12:46

autor: Paweł Surowiec

Kompania Braci: Na linii frontu - recenzja gry

Kompania Braci: Na Linii Frontu to praktycznie nie dodatek, ale prawie zupełnie nowa gra, wręcz sequel. Z dwiema zajmującymi kampaniami, taką samą liczbą nowych, armii i przede wszystkim niesamowitym trybem multiplayer.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Amerykanie skonstruowali kiedyś bombę GBU-43/B MOAB. Ten skrót (MOAB) ma też, oprócz prawdziwego, bardziej nieoficjalne i jak mniemam pieszczotliwe rozwinięcie – w tłumaczeniu: „Matka wszystkich bomb”. A to ze względu na rozmiary bombki i przede wszystkim potężne „bum” jakie robi. Jeśli ktoś śledzi doniesienia ze świata, to pewnie nie umknął jego uwadze fakt, że od całkiem niedawna Rosjanie również mogą pochwalić się podobną „zabawką”, z pomocą której bliźniemu można zrobić jeszcze większą krzywdę. Przekornie nazwali ją więc „tatuśkiem wszystkich bomb”. Dlaczego wyjeżdżam z tą z pozoru niezwiązaną z tematem ciekawostką? Ano dlatego, że do Company of Heroes, hitowego RTSu autorstwa Relic Entertainment, także można zastosować podobną terminologię, przypinając mu etykietkę „matki wszystkich 2-wojennych RTSów”. Rok temu zrobił on porządne „bum”, mocno wstrząsając branżą, społecznością graczy i rewidując poglądy na to, jak może wyglądać porządna strategia czasu rzeczywistego. Ręce w górę, kto się z tym nie zgadza. No dobra, jest już mamusia, pora przedstawić tatka (na wyniki testów DNA, które powinny potwierdzić domniemane ojcostwo, nie ma chyba potrzeby czekać). A że tatuś z reguły bywa większy od mamusi (chociaż zdarzają się anomalie) to już chyba domyślacie się czego można się spodziewać...

Po przedłużającej się deczko instalacji (nietypowy instalator wyświetlający fragmenty cutscenek) wyglądałem mniej więcej jak ten pan z okienka instalatora.

„Kompania Braci: Na linii frontu” – bo o niej mowa - jak na dodatek stand-alone, czyli niewymagający podstawowej wersji gry, oferuje naprawdę sporo. Sama ogólna, bardzo nośna i grywalna koncepcja nie uległa zmianie – nadal zdobywamy sektory generujące surowce, pozwalające nam na budowanie i ulepszanie jednostek. Im więcej mamy takich sektorów w swoich rękach, tym szybciej nasza wirtualna armia rośnie w siłę i tym krótszy jest żywot wojsk wroga. Tyle tytułem przypomnienia zasad, bo przecież nie każdy miał okazję bawić się podstawową wersją CoH. Teraz pora na nowości. Zacznijmy od dwóch zupełnie świeżych armii: 2. Armii Brytyjskiej i niemieckiej Panzer Elite (ta nazwa powinna się starszym graczom bardzo miło kojarzyć). Od razu trzeba dopisać, że zaimplementowanie wyżej wymienionych nie skończyło się li tylko na przebraniu wirtualnych żołnierzyków w inne mundurki, założeniu im na makówki ciekawych kształtów „nocników” (do Brytyjczyków piję) i przezbrojeniu w nowe pukawki. Developer wysilił się – i chwała mu za to - na coś więcej: do dyspozycji graczy oddał nowe, ciekawe jednostki, które na dodatek obdarzył unikalnymi umiejętnościami. Ale do rzeczy.

Ot, tacy Brytole – w założeniach producenta mieli pewnie być armią zorientowaną nieco defensywnie i trzeba przyznać, że to udało się ten zamysł zrealizować. Brytyjscy piechurzy potrafią więc chociażby tworzyć okopy czy budować stanowiska bardzo groźnej, 17-funtowej armaty ppanc. A kiedy już schowają się w tym, co sobie wykopali, dodatkowo sadzając między sobą jednego z charyzmatycznych oficerów, promieniujących na podkomendnych bonusami defensywno-ofensywnymi (pośród czołgów mamy zaś wóz dowodzenia o podobnych kwalifikacjach), to mało co potrafi ich stamtąd wykurzyć. I niejeden Niemiaszek, pazerny na posiadane przez Brytyjczyków zasoby, prędzej połamie sobie zęby niż dobierze się im do skóry. A to daje Angolom czas. Czas potrzebny na przejście z defensywy do ataku, na przykład przy użyciu kolejnego gadżetu: niewinnie wyglądającego stanowiska 25-funtowej haubicy. Nie dajcie się zwieść pozorom: jak to cudeńko w końcu huknie swym „ogniem kroczącym” (moja ulubiona umiejętność), to „fajfokloki” mogą wreszcie rozprostować kości, zebrać się w kupę i... zacząć sprzątać, co napaskudziła haubica. Ale żeby nie było, że herbaciarze na czterech literach potrafią tylko siedzieć. Agresywnymi i mocno zaczepnymi jednostkami też dysponują – brytyjskich „spadaków” mam na myśli. W przeciwieństwie do amerykańskich spadochroniarzy, którzy w podstawce jakoś tak mało widowiskowo (czyt. nudnawo) spadali z nieba wchodząc do akcji, te chojraki mają bardziej dynamiczne entree. Na pole bitwy wkraczają w szybowcach. (są nawet takie, które potrafią dostarczyć na miejsce lekki czołg Tetrarch Mk VII) Szybowiec – będący jednocześnie bazą produkcyjną - rozpada się na kawałki, a oni mogą przystąpić do akcji dywersyjnej czy też innego, równie brawurowego zadania. Dodajmy do tego mobilne ciężarówki, mogące w przypadku zagrożenia szybko zmienić miejsce postoju i pełnić role sztabów/baz z podstawki, i już powinniśmy mieć pełniejszy obraz tej niekonwencjonalnej armii. Szczególnie przypadła mi ona do gustu, bo wpisuje się doskonale w mój styl grania („zdobądź, umocnij, zbierz siły i powolutku do przodu”).

Między tymi „puszkami” coś zaiskrzyło. Po chwili miałem już małego Hetzera, którego karmiłem brytyjskimi Fireflyami. A zajadał się nimi na potęgę...

Niemniej interesująco prezentuje się druga strona konfliktu czyli niemiecka Panzer Elite, będąca zbieraniną różnych oddziałów, od panzergrenadierów, przez fallschirmjagerów (spadochroniarze), na czołgach kończąc. W przypadku Niemców producent postawił na mobilność – ta armia jest wprost stworzona do tego, by jak mały walec przejechać się wzdłuż i wszerz całej mapy, zajmując po kolei wszystkie sektory, podczas gdy flegmatyczni Anglicy popijają sobie swoją herbatkę. Człon „panzer” w nazwie może trochę bałamucić, bowiem sugeruje, że będziemy dowodzić głównie czołgami. Tak po prawdzie znaczy on bardziej „opancerzony” niż „pancerny”. Trzon niemieckich jednostek stanowią wszelakiej maści i przeznaczenia transportery opancerzone, uzbrojone dla przykładu w działa przeciwpancerne czy moździerze. Niektóre modele halftracków mogą także przewozić piechotę, ta zaś jest w stanie prowadzić ze środka pojazdu ogień – otrzymujemy więc całkiem niezły, ruchomy punkt ogniowy.

Pośród niemieckich pojazdów znajdziemy też kilka zupełnie unikatowych modeli, jak np. samochód pancerny potrafiący wykradać zasoby z sektora opanowanego przez wroga, czy wóz ewakuacyjny, z pomocą którego przywrócimy na chód zniszczone „puszki”. Albo bardzo osobliwego Kettenkrada – lekki ciągnik zdolny do opanowywania punktów-serc sektorów (zarówno Niemcy, jak i Brytyjczycy nie mogą umacniać tych punktów posterunkami obserwacyjnymi). Niemiecka piechota nie posiadła umiejętności „kopania rowów”, jednak zamiast tego potrafi naprawiać uszkodzone pojazdy (wcześniej tylko saperzy/pionierzy byli do tego zdolni). Pododdziały grenadierów pancernych są dosyć uniwersalne: w zależności od potrzeb możemy je wyposażyć w broń stricte ppanc. do walki z czołgami, karabiny Gewehr 43 z celownikami optycznymi do walki na dystans, czy karabiny szturmowe MP44 do akcji w zwarciu. Oczywiście pośród tych wszystkich jednostek znajdziemy też prawdziwe wozy pancerne – siać popłoch przyjdzie nam niszczycielami czołgów w rodzaju Hetzera, Mardera, Jagdpanthera, a nawet Królewskimi Tygrysami (bardzo drapieżne to koty). W końcu cóż by to byli za Niemcy gdyby nie dysponowali doskonałej jakości czołgami? Już nie wspominając, iż nazwa „Panzer Elite” pasowałaby do nich jak pięść do oka... Umiejętności z drzewa dowodzenia też mają specjalne, że wymienię tylko minowanie budynków czy punktów strategicznych.

„Przepraszam, czy tu biją?”

Lista nowości w dodatku nie kończy się na dwóch armiach. Jak weterani zapewne pamiętają, w podstawce, w trybie dla pojedynczego gracza, mieliśmy okazję pobawić się tylko Amerykanami. Tutaj czeka nas niewątpliwa przyjemność rozegrania aż dwóch nowych kampanii, w tym jednej pozwalającej spojrzeć na wojnę oczami Niemców. Obydwa zestawy scenariuszy (operacja Market-Garden w Holandii dla - mała niespodzianka - właśnie Niemców, zdobywanie Caen w Normandii dla Anglików) raczej nie rozczarowują ani grywalnością, ani oryginalnością wyzwań. Trochę tym razem kuleje ten olśniewający, wręcz filmowy sposób prezentowania fabuły (cutscenki, głupcze!) – znak rozpoznawczy CoH – przerywniki są jakby krótsze i mniej zwracają uwagę. Producentom nie do końca udało się także zadośćuczynić innym oczekiwaniom. O co biega? Otóż kilka misji w obu kampaniach rozgrywa się na tych samych planszach, możemy więc poczuć pewien niedosyt, albo przynajmniej rozczarowanie. Z drugiej strony takie zdobywanie jednej mapy (np. lotniska Carpiquet czy samego Caen) piędź ziemi po piędzi kojarzy mi się z Close Combat, a to dobre skojarzenie. Trzeba także dopowiedzieć, że kilka pierwszych misji z każdej kampanii sprawia wrażenie przedłużonego samouczka, pozwalającego zapoznać się z możliwościami nowych armii i trochę ograniczającego dostępność do poszczególnych jednostek. Ja tam wolałbym skompresowany w jednym scenariuszu tutorial a potem jazda na całego, bez taryfy ulgowej. Kampania brytyjska wydaje się trochę zbyt łatwa: dla przykładu nie miałem większych problemów ze zdobywaniem w niej medali, i to już przy pierwszym podejściu do danej misji, podczas gdy ta sama sztuka nie zawsze się udawała przy grze Niemcami.

Niektórzy uważają, że sercem CoH nie jest tryb dla pojedynczego gracza, lecz rozgrywki sieciowe. Dużo w tym stwierdzeniu racji, a dodatek powinien dostarczyć jeszcze więcej argumentów na jego poparcie. Tak się bowiem składa, że łebskie chłopaki z Relic umożliwiły posiadaczom podstawki toczenie bojów z użytkownikami dodatku. Trudno nie dostrzec drzemiących w tym mechanizmie pokładów zabawy. Dobierz sobie kolegę – najlepiej takiego mocno agresywnego, z ADHD dajmy na to – niech on zdobywa sektory grając Amerykanami, ty zaś poprowadź w bój Brytyjczyków, zabezpieczając zdobycze terytorialne i wspierając kumpla Królewską Artylerią. Wasz tandem szybko wespnie się na szczyty sieciowego rankingu graczy. O ile nie traficie na podobną parę niemiecką (Wehrmacht-Panzer Elite)... Może nie jest to współpraca między graczami na taką skalę, jak w nowym World in Conflict, ale wciąż zapewnia ona konkretną dawkę dziewiczych wrażeń i emocji. Jedynym poważniejszym minusem jest tu może fakt, że choć gra dodaje te dwie nowiuteńkie armie z całym ichnim dobrodziejstwem inwentarza, to całkiem zapomina o posiadaczach podstawki – dla oryginalnych armii (Amerykanie i Wehrmacht) nie ma zupełnie nic nowego, pozostały nietknięte.

Z brytyjskimi spadochroniarzami można wygrać, trzeba ich tylko zaskoczyć w trakcie przerwy na herbatę. Nie radzę jednak rozbijać podczas tej akcji czajniczka z napojem...

Przyznam, że grafika CoH: OF, z tą swoją – jakby to ująć – „stalową” kolorystyką i pornograficznym zoomem, nie robi na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia (bardziej podoba mi się grafika w FoW). Mimo to, ciągle jest to jeden z ładniejszych RTSów w realiach WWII. Nie miałem wprawdzie możliwości podziwiać, jak Essence Engine radzi sobie z wykorzystaniem możliwości DirectX 10 (prozaiczny powód – nie ten system operacyjny i nie ta karta grafiki), jednak pod DX9 też dodano kilka ładnie wyglądających wodotrysków graficznych. Ot, choćby dynamiczna pogoda czy cykle dnia i nocy. Tak po prawdzie jednak te efekty to trochę taka l’art pour l’art (sztuka dla sztuki), bo raczej pozostają bez wpływu na zasięg widzenia/ognia jednostek.

Pod względem dźwięku nowy CoH kontynuuje rządy poprzednika. Wyjątkową uwagę zwracałem tym razem na głosy (szczególnie Brytyjczyków). Doszedłem przy tym do jednego wniosku: nie warto przyjmować jakichkolwiek płynów w czasie gry. Dlaczego? Bo można w ten sposób paskudnie zapluć sobie monitor, wybuchając palbą śmiechu, gdy z ust podkomendnych padnie lekko sarkastyczny komentarz typu „Good shot, Nathan. Don’t get cocky.”. Jeśli już koniecznie miałbym się czegoś uczepić, to może jedynie tego, iż Angole mogliby wypowiadać swoje kwestie z mocniejszym, cockneyowskim akcentem a la Michael Caine.

Na koniec wypada napisać dwa zdania o lokalizacji gry. Zdania raczej cierpkie, bo ta kinowa polonizacja wypadła dosyć niechlujnie. Już pal licho literówki („transporter Brenna”) i nie do końca fachowe terminy („pistolet maszynowy MP44”). Gorzej, że czasem, zamiast jakiegoś ważnego komunikatu, pojawia się taki mniej ciekawy – „niewłaściwy tekst podpisów”. Najwyraźniej ktoś wyszedł z założenia, że nie warto przykładać się do tłumaczenia, bo i tak gra sprzeda się świetnie. Nieładnie. Założenie to może jednak okazać się całkiem trafne – za dosyć sensowną cenę otrzymujemy bowiem praktycznie nie dodatek, ale prawie zupełnie nową grę, wręcz sequel. Z dwiema zajmującymi kampaniami, taką samą liczbą nowych, wypasionych armii i frapującą, wiele obiecującą możliwością mieszania w grze sieciowej wszystkich czterech stron.

Paweł “PaZur’76” Surowiec

PLUSY:

  • dwie nowe i frapujące armie;
  • dwie nowe i ciekawe kampanie;
  • możliwość mieszania w grze online wszystkich czterech armii – i tych z podstawki, i tych z dodatku;
  • kwestie żołnierzy, szczególnie brytyjskich.

MINUSY:

  • powtarzające się plansze w kampaniach, nierówny poziom trudności tychże kampanii;
  • brr (ciągle!) z tymi wszystkimi czołgami – wjeżdżają na siebie nawzajem, na budynki, strzelają do siebie i budynków „z przyłożenia”;
  • niestaranna polonizacja.
Kompania Braci: Na linii frontu - recenzja gry
Kompania Braci: Na linii frontu - recenzja gry

Recenzja gry

Kompania Braci: Na Linii Frontu to praktycznie nie dodatek, ale prawie zupełnie nowa gra, wręcz sequel. Z dwiema zajmującymi kampaniami, taką samą liczbą nowych, armii i przede wszystkim niesamowitym trybem multiplayer.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.

Recenzja gry Millennia. Zły sen gracza marzącego o alternatywie dla Civilization
Recenzja gry Millennia. Zły sen gracza marzącego o alternatywie dla Civilization

Recenzja gry

Millennia miały doprowadzić do ekstremum to, co najlepsze w serii Civilization. Niestety, twórcom przyszło do głowy nazbyt wiele pomysłów, jak tego dokonać, i potknęli się o własne nogi.