Tom Clancy's Rainbow Six Vegas - recenzja gry
Nadszedł Vegas. Inny Vegas. W tym przypadku „konsolowatość” rozgrywki nie jest dużym zaskoczeniem. O dziwo, producent bardziej przyłożył się jednak do tego projektu. Zwiększony realizm? Nie! Ogromne pokłady grywalności? Zdecydowanie tak!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Lockdown był inny. Był zręcznościowy, był mniej skomplikowany i wiele istotnych dla taktycznych strzelanek funkcji traktował po macoszemu. Podobne stwierdzenie możemy usłyszeć z ust praktycznie każdego fana „klasycznej” serii Rainbow Six. To dziwne, że dla wielu osób ostateczny wygląd tej gry był ogromnym zaskoczeniem. Od dłuższego czasu wiedzieliśmy, że cała seria zmierza w stronę konsol, a PeCetowa edycja miała być jedynie mniej znaczącym dodatkiem. Niektórzy Czytelnicy mogą mi oczywiście zarzucić, że udaję teraz cwaniaka, a sam nabrałem się na niektóre z obietnic UbiSoftu. Po części jest to prawda. Spodziewałem się lepszej strzelanki, choć wiedziałem, że drugiego Raven Shielda raczej nie dostaniemy. O Lockdownie możemy jednak zapomnieć. Nadszedł Vegas. Inny Vegas. W tym przypadku „konsolowatość” rozgrywki nie jest dużym zaskoczeniem. O dziwo, producent bardziej przyłożył się jednak do tego projektu. Zwiększony realizm? Nie! Ogromne pokłady grywalności? Zdecydowanie tak!
Tych graczy, którym Lockdown mimo wszystko bardzo się podobał, najbardziej zainteresują pewnie zmiany w grafice. Trzeba już teraz zaznaczyć, iż są one ogromne. Pozwolę sobie jednak potrzymać Was trochę w niepewności i wszystkie te kwestie odłożyć na sam koniec recenzji. Na razie skupmy się na zmianach we właściwej grze, gdyż dla wszystkich pozostałych osób (a jest ich w moim przekonaniu więcej) to właśnie one przesądzą o podjęciu decyzji o dokonaniu ewentualnego zakupu. Także i tu będzie o czym mówić. Ja postaram się skupić Waszą uwagę na kilku najciekawszych opcjach, które z mojego punktu widzenia doczekały się największej ilości modyfikacji (niekoniecznie na plus, choć dobre zmiany będą tu zdecydowanie dominowały). Pozwolę sobie w tym miejscu odwołać się do klasycznej serii Rainbow Six. W grach tych dowodziliśmy zazwyczaj kilkoma grupami osób, o których tak naprawdę niczego (poza imieniem i nazwiskiem) nie mogliśmy się dowiedzieć. To samo tyczyło się wykonywanych misji, które rzadko kiedy były w jakikolwiek sposób ze sobą powiązane. Bardziej doświadczonym graczom takie coś raczej nie przeszkadzało. Wiedzieliśmy bowiem, że bierzemy udział w profesjonalnie zorganizowanych akcjach, mogąc skupić się jedynie na planowaniu kolejnych posunięć.