Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Master X Master Recenzja gry

Recenzja gry 14 lipca 2017, 16:00

Recenzja gry Master X Master – mistrz wszystkiego x mistrz niczego

Kolejna MOBA na rynku. Czy naprawdę tego potrzebujemy? Okazuje się, że tak, bowiem nowy tytuł od NCsoftu wprowadza spore zamieszanie w gatunku. Tak duże, że w pewnym momencie ciężko określić, czym to całe MXM jest!

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Master X Master, czyli nowe dzieło NCsoftu, zadebiutowało 21 czerwca 2017 roku w Europie oraz Stanach Zjednoczonych. Jeśli ta enigmatyczna nazwa nic Wam nie mówi, śpieszymy z informacją, że za tytułowymi mistrzami kryje się pełnoprawna gra MOBA, a przy okazji dungeon crawler. Jakby się uprzeć, w omawianej produkcji da się znaleźć jeszcze kilka innych gatunków. Słowem, otrzymaliśmy prawdziwą „wedlowską mieszankę”.

Czegoś takiego jeszcze nie widzieliście

PLUSY:
  1. nietypowy miks gatunkowy;
  2. mnogość zróżnicowanych bohaterów;
  3. oddzielenie trybów PvP i PvE;
  4. rozbudowane mechanizmy zabawy;
  5. sterowanie typu WSAD i system „tag team”, pozwalający zmieniać w locie postaci;
  6. zdecydowanie unikatowa gra.
MINUSY:
  1. niewystarczający tutorial;
  2. gra nie jest doskonała w żadnym elemencie;
  3. ilość dostępnych walut może przestraszyć;
  4. słaba polska wersja językowa.

Master X Master to przede wszystkim gra MOBA, która zaczerpnęła sporo pomysłów z League of Legends oraz Heroes of the Storm. Podobnie jak w dziele Blizzarda w MXM kierujemy bohaterami ze znanych uniwersów. Mowa o postaciach z gier, które wydaje NCsoft, takich jak np. Aion, WildStar, Blade & Soul, City of Heroes czy Guild Wars 2. Jednak w Master X Master, inaczej niż w przypadku HotS-a, ze wspomnianych produkcji „wypożyczono” tylko kilku herosów. Większość dostępnych postaci jest nowa i stworzona na potrzeby tej właśnie gry. Bohaterowie z innych tytułów służą tu jedynie za dodatek.

Nie zdziwcie się zatem, gdy zobaczycie chłopaka z kijem bejsbolowym lub dziewczynę z aparatem fotograficznym – takimi oto personami przyjdzie Wam pokierować. Ewentualnie wcielicie się w Rytlock z Guild Wars 2 oraz Black Widow z City of Heroes. Dlaczego „oraz”, a nie „lub”? Master X Master wprowadziło bowiem nietypowe rozwiązanie, znane z bijatyk. Mowa o systemie „tag team” dzięki któremu do każdego meczu wybieramy dwie postacie. Nie oznacza to, że obiema sterujemy równocześnie. W danym momencie gramy jednym herosem, ale w każdej chwili (o ile pozwala na to czas odnowienia) możemy przełączyć się na drugiego.

Czegoś takiego jeszcze gry MOBA nie widziały. Oczywiście system ten ma pewne ograniczenia, jak wspomniany czas odnowienia – nie możemy co sekundę zamieniać postaci. Niemniej w sytuacji, gdy pierwszy heros jest już bliski śmierci, przeskakujemy do drugiego – ich paski życia oraz many (lub innego zasobu) nie są współdzielone. W efekcie mamy jakby dwie szanse.

Może to brzmi sztampowo, ale nie uwierzycie, jak doskonale ten system wypada w praktyce. Za jego sprawą możecie utworzyć samowystarczalną kombinację, skuteczną w przypadku prawie każdego wyzwania. Jest jeszcze druga kwestia – superzdolność (ulti) ma pasek ładowania działający na zasadzie podobnej do tego, co znamy z Battlerite’a lub Overwatcha. Zadając obrażenia, zdobywamy Ultimate Gauge (taki odpowiednik many), które potrzebne jest do użycia wspomnianej superzdolności. Każda taka umiejętność ma własny koszt tego zasobu, a do tego jest to jedyny parametr współdzielony przez nasze postacie.

Wspomniałem wcześniej, że dzięki systemowi „tag team” możemy stworzyć niemal idealny zespół. Otóż nie do końca, bowiem w Master X Master bohaterowie należą również do jednego z trzech „żywiołów”, tutaj nazywanych „attunement”. Są to: Helix (zieloni – ziemia), Kinetic (niebiescy – woda) oraz Ardent (czerwoni – ogień). Każdej postaci z góry przypisano ową przynależność. System ten ma ogromne znaczenie, bowiem działa na zasadzie „kamień-nożyce-papier”. W skrócie: czerwoni biją zielonych o 15% mocniej, ale za to o 15% słabiej atakują niebieskich. Spokojnie, to dopiero początek!

Dla każdego coś miłego

Cały ten podział ma spore znaczenie w PvE oraz PvP. Ach, czyżbym nie wspomniał, że Master X Master posiada oddzielne tryby? To teraz już wiecie, że omawiana gra to w zasadzie dwie produkcje w jednej. Z jednej strony mamy do dyspozycji pełnokrwisty tytuł MOBA z dwoma trybami (Arena oraz Titan Ruins), z drugiej zaś otrzymujemy dungeon crawlera, w którym sami lub z innymi walczymy z mobami. Oczywiście nie ma przymusu grania i w PvE, i w PvP – każdy ma prawo skoncentrować się na tym, co lubi.

Opcja Player versus Player oferuje dwie możliwości. Mamy szansę bawić się na Arenie 3 na 3, gdzie nie występują żadne miniony, wieże czy inne „mobopodobne” elementy. Zamiast tego jest czysta, niczym nie skrępowana walka w stylu Team Deathmatch. Jeśli szukacie czegoś mocniej rozbudowanego, możecie skoncentrować się na trybie Titan Ruins, zapewniającym bardziej klasyczne doznania pokroju 5 na 5.

Szkopuł w tym, że deweloperzy nie dodali zwykłej mapy na standardowych zasadach, podobnych do tych z Doty 2 czy League of Legends. W związku z czym w Titan Ruins znajdziemy dosłownie wszystko. Trzy alejki z wieżami, obiekty do przejmowania, potwory w dżungli, bossów, a do tego tytanów. Zamiast przedmiotów herosi otrzymują co trzy poziomy 3 punkty „trait” do rozdysponowania między statystyki. Tytułowi tytani pojawiają się co określony czas i wspierają daną drużynę na określonej linii. Mają różne typy, które definiują ich umiejętności, a do tego są podatni na attunement, co również odgrywa sporą rolę. Jakby tego było mało, sami możemy zmienić się w tytana, o ile sojusznicy nie wyrażą sprzeciwu. Na koniec wspomnę, że wygrać da się poprzez zniszczenie Titan Core (głównego punktu w bazie), zdobywając 1000 punktów lub mając więcej punktów po upływie wyznaczonego czasu gry, czyli 25 minutach. Wierzcie mi na słowo, nie sposób wymienić wszystkich elementów Titan Ruins i nie nabawić się przy tym bólu głowy.

W przypadku Player versus Environment sprawa wygląda o wiele prościej. W trybie Easy bawimy się sami i wybieramy etap losowy lub konkretny, który nas interesuje. Trafiamy na daną planszę i gra nas regularnie informuje, gdzie powinniśmy się udać. Całość sprowadza się do radosnego sieczenia potworów, zbierania łupów oraz walczenia z bossami. W tym przypadku występuje jedna z dwóch opcji: albo jest gdzieś jakiś element, którego trzeba użyć, by pokonać bestię, albo mamy „bullet hell” i radź sobie, graczu, sam. Zero skomplikowania, czysta esencja swobodnej zabawy. Za przejście danego etapu losujemy nagrody – im wyższy poziom trudności, tym więcej możemy ich zgarnąć.

Podsumowując PvP oraz PvE, dodam jedynie, że w Master X Master sterujemy za pomocą klawiatury i myszki. Oznacza to, że naszym herosem kierujemy za pośrednictwem klawiszy W, S, A, D. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki ma to ogromny wpływ na rozgrywkę, zwłaszcza w walce z innymi graczami. Ach, zapomniałem – spacją można skakać, co również ma swoje zastosowanie i tu, i tu. A jak się tym wszystkim znudzicie, to każdego tygodnia uruchamiana jest jedna z kilku rodzajów minigier. Tak dla odprężenia.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.