autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Bloodborne - From Software dobre gry ma we krwi
Przywdziewajcie cylindry i płaszcze, ostrzcie ząbki na krwistą rozgrywkę. Bloodborne to kolejna fantastyczna produkcja studia From Software, które po sukcesach Demon’s i Dark Souls zachowało zimną krew i stworzyło piękną grę.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4.
- klimat gęstszy od budyniu;
- agresywny system walki;
- przeciwnicy, którzy przerażają;
- niesamowita konstrukcja lokacji;
- dużo rzeczy do roboty i sekretów do odkrycia;
- kapitalna oprawa artystyczna;
- jak zawsze zabawny tryb online.
- ekrany wczytywania są zdecydowanie zbyt długie;
- kretyńskie wpadki przeciwników;
- kielichowe podziemia nieco zawodzą.
Demon’s Souls zapoczątkowało legendę From Software, japońskiego weterana branży, lata całe mało znanego na Zachodzie. Wydane następnie Dark Souls potwierdziło, że sukces tamtej gry nie był dziełem przypadku, a konsekwentnie zrealizowanej wizji. Przy Dark Souls II trochę się stresowaliśmy – czy From zdoła pociągnąć temat i produkcja nie okaże się wtórna. Bloodborne to natomiast nieco inny rodzaj sprawdzianu – powrót do gry Hidetakiego Miyazakiego, osoby chyba najbardziej odpowiedzialnej za całe zamieszanie.
Jak wielkie były oczekiwania, mówić raczej nie muszę – łatwo było się tym stremować, za bardzo starać się spełnić pragnienia fanów. Albo wręcz przeciwnie – poczuć zblazowanie i wypalenie. Przecież po kilkakrotnym przejściu Demon’s Souls i Dark Souls człowiekowi wydaje się, że widział już wszystko. Czy osobę z takim pakietem „doświadczeń” można jeszcze czymś zaskoczyć? Można, po stokroć można – Bloodborne wystarczyłby, żeby zbudować legendę From Software od nowa.
Gęsta, poplątana, piękna
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Bloodborne ma nieco konkretniejszą otoczkę fabularną niż poprzednie gry z serii Souls. Wcielamy się w odzianego w skórzane ciuchy tropiciela czy inaczej łowcę potworów, który trafia do miasta Yharnam, by odkryć przyczyny trawiącej je klątwy. Mieszkańcy zamienili się w oszalałe bestie, a po dachach grasują wilkołaki – taki tutaj mamy klimat, parafrazując słynną wypowiedź pewnej polityczki. Odnośnie klimatu dodałbym jeszcze, że tym razem From Software wyraźniej stawia na elementy grozy, o czym świadczy już niepokojące wprowadzenie. Lokacje rodem z horroru trafiały się i we wcześniejszych grach, ale tu jest ich znacznie, znacznie więcej. Na mnie to podziałało – czułem się bardziej nieswojo niż zwykle i z obawą wypatrywałem kolejnej maszkary czającej się w krzakach.
Rzuciłem bezmyślnie hasło „taki tutaj mamy klimat”... Mój błąd, powinienem napisać: KLIMAT. Wielkimi literami, pogrubioną czcionką. Bloodborne to kompletny obłęd pod tym względem. From Software stworzyło spójny i atrakcyjny świat, łączący gotyk, wpływy wiktoriańskie oraz wspomniany horror, zbudowany na – tutaj wyczekiwana nowość – w końcu lepszej technologii. Ulice miast są klaustrofobiczne i cuchnące, lasy gęste i niejednorodne, wnętrza pełne obiektów i detali. Nawet na głupi hydrant warto rzucić okiem. Przeciwnicy? Kreatury wyciągnięte prosto z mrocznych zakamarków podświadomości i wykręcone w najdziwniejsze kształty.
Najważniejsze jest to, że technologia pozostaje tu w służbie wizji artystycznej i funkcjonalności. Na dowód wystarczy wspomnieć o pewnej niszczejącej katedrze z płonącymi krzyżami wbitymi na placu przed nią. Bogactwo i kolorystyka mnie rozłożyły – to wizja rodem z obrazów Beksińskiego. Z drugiej strony efekty „coś robią” – dym nie tylko ma wyglądać świetnie, ale też kryć przeciwników. Gra jest gęsta, poplątana i piękna. Tak poplątana, że niektóre lokacje musiałem badać metr po metrze, by się nie zgubić. Ktoś powie: „po co się tak męczyć”? Ten ktoś pewnie nie rozumie, że o to właśnie chodziło – eksploracja w Bloodbornie jest bardziej intensywna niż w jakiejkolwiek innej znanej mi produkcji From Software. Dobrze jest tak zabłądzić i później odnaleźć właściwą drogę.