Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 czerwca 2011, 13:02

autor: Maciej Kozłowski

Duke Nukem - chodzący testosteron

Ekspert od kopania wrażych tyłków, mistrz kulturystyki, ucieleśnienie męskości - Szanowni Państwo, przedstawiamy jedną z najjaśniejszych gwiazd komputerowej rozrywki!

Gry wideo to prawdziwa kopalnia ikonicznych postaci. Mario, Lara Croft, Max Payne, Agent 47 czy nawet Pac-Man – oto bohaterowie, którzy mogą być kojarzeni nie tylko przez samych graczy, ale i przez szersze grono odbiorców. Każdy z tych herosów doczekał się mnóstwa adaptacji i remake’ów, każdy też wpisał się na stałe w naszą popkulturę. Jest jednak ktoś, kto zajmuje szczególne miejsce na firmamencie elektronicznych gwiazd. Ktoś, kto nie boi się spojrzeć śmierci prosto w oczy, a następnie sprzedać jej kopniaka. Ktoś, kto nosi przyciemniane okulary nawet najciemniejszą nocą, pije drinki z cygarem w ustach i nie wstydzi się swojej doskonałości. Prawdziwy tytan siłowni, arcymistrz sarkazmu, maestro testosteronu, najtwardszy z twardych. Panowie i (zwłaszcza) Panie – oto Duke Nukem!

Come get some!

Wiele osób zastanawia fenomen Księcia (ang. „duke”) – w końcu na rynku elektronicznej rozrywki co roku pojawia się kilkuset nowych bohaterów, których czyny niejednokrotnie zmieniają losy świata, osiągają szczyty epickości albo przynajmniej mają znaczenie dla jakiejś krainy czy społeczności. Mimo to większość z nich pozostaje w cieniu – a Duke, choć przez wiele lat nieobecny na naszych komputerach, wciąż tkwi w pamięci i sercach graczy. Odkładając na bok kwestię jakości samych gier z umięśnionym protagonistą w roli głównej – co sprawia, że nadal żyje on swoim życiem?

That's gonna leave a mark!

Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się do zamierzchłej przeszłości. W pierwszych, jeszcze platformowych grach z Dukiem postać ta nie powalała graczy niczym szczególnym – i chociaż momentami rzucała zjadliwe i zabawne komentarze (wyświetlane w tekstowych ramkach), nie zapisała się w masowej pamięci. Dopiero w 1996 roku, gdy uderzył Duke Nukem 3D, sytuacja zmieniła się diametralnie – Książę stał się prawdziwym bożyszczem tłumów. Dlaczego?

We wszystkich wcześniejszych strzelankach główni bohaterowie byli bezosobowi – byli w zasadzie kukłami, które nosiły broń i za jej pomocą gromiły przeciwników. Jeżeli pojawiały się jakieś rozmowy, miały one zwykle zastosowanie użytkowe – dowiadywaliśmy się z nich, gdzie znaleźć klucz do drzwi albo jak przebyć niebezpieczny teren. W większości FPS-ów dialogi jednak nie istniały w ogóle, a bohaterowie byli całkowicie pozbawieni głosu (nawet w formie tekstu).

Właśnie tutaj DN3D wprowadził prawdziwą rewolucję – przedstawił graczom protagonistę z osobowością. I to jaką! Widać wyraźnie, że twórcy ze studia 3D Realms wzorowali się na amerykańskich filmach akcji i kreacjach takich tuzów kina jak Sylwester Stalone, Arnold Schwarzenegger, Jean-Claude Van Damme czy Dolph Lundgren. Innymi słowy, bohater ich gry był umięśnionym, pewnym siebie macho, za którym przepadały wszystkie panienki i który nie bał się z tego korzystać. Samo to jednak nie wystarczyłoby, aby Duke stał się ikoną popkultury – w końcu twardzieli mieliśmy w latach dziewięćdziesiątych na pęczki. Tym, co odróżniało go od nich, była przede wszystkim autoironia – niesamowite, posunięte wręcz do absurdu przerysowanie tej postaci. Książę co rusz zachwycał się samym sobą (damn… I’m looking good!), traktował wszystkich mężczyzn z góry, a kobiety… cóż, wedle niego, powinny występować w masowych ilościach i być możliwie skąpo ubrane.

Sometimes I even amaze myself

Właśnie takiego herosa było wówczas graczom trzeba – nie ugrzecznionego, nieśmiałego chłopca z kompleksami, a bezpardonowego, zdecydowanego twardziela. Odbiorcy gry byli zachwyceni niepoprawnością zarówno jej samej, jak i jej bohatera – ten częstokroć drwił z przeciwników, odrywał im różne części ciała (chociażby słynną gałkę oczną jednemu z bossów, którą następnie strzelił bramkę na stadionie rugby!), wreszcie rzucał absolutnie fenomenalne komentarze czy groźby. Do legendy przeszła scena, w której Książę grobowym głosem oznajmił oponentowi, że urwie mu głowę i narobi do środka – po pojedynku graczowi pokazała się grafika, na której Duke faktycznie siedział na łbie nieszczęśnika, spokojnie czytając gazetę.

Gra była bardzo niegrzeczna – przykładowo w kinie, które odwiedzaliśmy już w pierwszym etapie, puszczano film porno – tak samo zresztą jak w większości telewizorów, które można znaleźć podczas rozgrywki. Wiele ścian było zalepionych plakatami z nagimi modelkami, a sam Duke miał okazję wstąpić do klubu go-go – jeśli posiadał gotówkę, mógł skłonić striptizerkę do rozebrania się („shake it, baby!”). Deweloperzy z 3D Realms zamieścili w grze również kilka dowcipów skierowanych do amerykańskiego odbiorcy – znaczną część przeciwników stanowiły świnie w strojach policjantów (amerykańskie „pig” jest odpowiednikiem naszego „psa” jako pejoratywnego określenia stróża prawa). Nie mogło oczywiście zabraknąć obcych zastrzelonych w toalecie i całej masy niewytrawnych komentarzy, w których bohater opiewał swoją doskonałość („hail to the king, baby!”).

Duke Nukem 3D

Duke Nukem 3D

Duke Nukem Forever

Duke Nukem Forever