Mnie się raz zdarzyło, jak byłem mały, może miałem z 10-12 lat. Na obozie harcerskim w czasie wędrówek pojechaliśmy nad morze. Drużynowi puścili nas w wodę, a my głupie smarki poszliśmy aż do czerwonych boi skakać przez fale. Było tak płytko że woda sięgała nam po kolana. Wszystko było OK, aż stwierdziliśmy że trzeba wracać. Idziemy z powrotem a tu robi się coraz głębiej i trzeba zacząć płynąć. Ze mnie taki był pływak, że 3 metry i miałem dosyć. Próbowałem się podczepić pod kolegę, ale odepchnął mnie, zbluzgał i popłynął dalej a ja zacząłem się topić...
Najpierw przerażenie, walka z falami, woda wlewała mi się do ust, traciłem siły. Parę razy wychyliłem jeszcze głowę aż w końcu zacząłem iść na dno. Przez głowę przeleciało mi parę myśli, np. że rodzice się wkurzą jak się dowiedzą że się utopiłem. Spojrzałem w górę, śmiesznie wyglądały setki bąbelków lecących do góry w kierunku światła. Nagle ogarnął mnie spokój, taki naprawdę spokój jakiego nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem, zaczęło się coraz bardziej ściemniać aż pyk! zgasło światło.
spoiler start
Obudziłem się na ramieniu jakiegoś faceta jak wychodził z wody. Na szczęście nie musiał mi robić sztucznego oddychania :) Zaniósł mnie do baraku ratowników, gdzie jakaś babka spisała moje dane osobowe i czekałem na opiekunów. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to że ratownik niósł mnie na ramieniu i jego ramię wbijało mi się w krocze. Jajka bolały mnie jeszcze dwa dni... :)
Z całej tej emocji nawet mu nie podziękowałem...
Ciekaw jestem czy to byłby już koniec, po prostu bym umarł, czy też byłyby jeszcze jakieś 'efekty'...
spoiler stop
Macie może podobne przeżycia znad granicy życia i śmierci?
w podstawówce chciałem sobie spróbować marihuany, dostalem od dresów dopalacz. nigdy tego nie próbujcie.
[1] Zazdroszczę Ci, czy coś bolało ? Jeśli nie to chętnie bym się z tobą zamienił wtedy i z przyjemnością umarł
Mocna historia.
Mi się nic takiego nie przydarzyło, ale za to kiedyś (miałem jakieś 9-10 lat) lekarz przepisał mi antybiotyk na grypę czy coś w tym stylu, wtedy jeszcze nie wiedziałem że jestem na niego uczulony (i to dość mocno). Po pierwszej dawce mi się pogorszyło, rano wziąłem znów i było jeszcze gorzej, generalnie skutkowało to opuchlizną całej jamy ustnej. Do tego pogarszała się infekcja, doszło nawet wieczorem do przekroczenia 40 stopni gorączki (jak dotąd jedyny raz mnie to spotkało, nigdy jeszcze nie miałem takich dreszczy). Do tego przez tą opuchliznę nie mogłem nic jeść ani przyjmować żadnych płynów (jedynie może jakąś wodę). Rano pojechałem do szpitala, przyjęto mnie od razu na oddział, pod kroplówkę itp.
Ale przekonałem się co to znaczy dosłownie nie mieć siły podnieść się z łóżka. Jedyne na co miałem siłę to ruszyć rękami, podniesienie się było dla mnie niemożliwe. Nie miałem nawet siły mówić. Myślę, że jeszcze dzień i po prostu bym zasnął i mógł się więcej nie obudzić, organizm nie miał na nic siły. Straszne przeżycie.
Choć z drugiej strony, zakładając że nie nastąpiłby jakiś ogromny ból, taka wizja śmierci nie jest znowu taka straszna. Po prostu powolne tracenie sił, odpływanie jak przy zasypianiu.
Taa, pamiętam, że jak byłem mały to chciałem zjeść całą mandarynke na raz. Podczas połykania utkneła mi w przełyku tak, że oddychać nie mogłem. To była taka masa, ze nie szło jej wyksztusić ani w tę, ani w tę. Co gorsza łazienka była zamknięta od zewnątrz, więc pomocy nie było. Myślałem, że się udusze, ale raczej byłem w ciągłej panice i nie myślałem o niczym innym. Jednak jakoś udało mi się ją odksztusić.
Azzie -> mniej więcej w podobnym wieku, miałem przeprowadzany prosty zabieg usunięcia migdałków. Ogólnie pełna narkoza, fajnie się zasypiało itd. Podczas zabiegu jednak na chwilę odzyskałem świadomość - jak przez mgłę mocno przymkniętymi oczami widziałem lekarzy, którzy we mnie grzebią, po czym poczułem coś podobnego do tego opisanego przez Ciebie - coraz większy spokój, takie mocne odjechanie, aż cały obraz zlał mi się w ciemność pozostawiając jedynie mały otwór światła - stąd zapewne częste wspomnienie o tunelu ze światłem na końcu wśród osób, które przeżyły śmierć kliniczną.
Jako gówniarzowi nikt nie chciał mi uwierzyć w to co opisałem, więc też nikt się lekarzy o nic nie dopytywał. Siostra jednak parę razy przeżyła na stole operacyjnym śmierć kliniczną i każdą wspomina tak samo - niezależnie od sytuacji, krótki przebłysk świadomości i odpływanie tak jakby w tył, przez co tworzy się coś w rodzaju tunelu ze światłem na końcu. Dopiero jak ona opisała swoje doświadczenie, to moje słowa sprzed lat nabrały sensu :)
Boleć nie bolało. Teraz bym nie chciał umrzeć, ale w trudnym wieku dojrzewania w sumie miło wspominałem tamte chwile. To dopiero we łbie trzeba mieć nie pokolei co?
Lysack: Ja właśnie nie wiem czy to był ten efekt tunelu, czy efekt tego ze po prostu światło było nad wodą, a wokoło mnie robiło się coraz ciemniej z racji głębokości wody, ale też właśnie coś podobnego widziałem. Dalekie znikające światło... I ten spokój, do dziś go dokładnie pamiętam...
1/10
sranie w banie, zanim zaczniesz trolować zapytaj się/poczytaj co ludzie czują podczas topienia się. Jest ogromny ból w klatce piersiowej z racji wdzierania się do środka wody. Nie ma czegoś takiego, że pyk i nic nie czujesz. Organizm walczy do końca.
Powolne uspokajanie się obserwuje się u ludzi zaczadzonych oraz wraz z ubytkiem tlenu lub krwi
Sranie w banie, wiem jak bylo. Wiec mi nie wyjezdzaj z glupotami.
Może coś w tym jest. Miałem podobną sytuację w wieku 7 lat na jeziorze.. Jako szkrab uczyłem się pływać, chwila nieuwagi i zniknąłem z oczu rodzicom. Zabrakło mi sił, zacząłem iść na dno. Również poczułem duży spokój, jak to mówią przeleciało mi parę chwil z życia przed oczyma. Czas jakby się zatrzymał, czułem że zaraz ktoś mi pomoże. Na szczęście tata szybko zareagował, bo zaczynałem pomału odpływać (zaczynało mi brakować tlenu, byłem tak może z 30 sekund). Ciekawe przeżycie muszę przyznać. Jest to jedna z niewielu chwil jaką zapamiętałem z tego okresu swojego życia.
NewGravedigger-> Skoro nie musiano mu robić sztucznego oddychania, to znaczy że wcale nie umierał. Po prostu był w stanie poważnego zagrożenia życia i pewnie o to autorowi chodziło zakładając wątek.
Siostra jednak parę razy przeżyła na stole operacyjnym śmierć kliniczną i każdą wspomina tak samo
o_O Może nie powinienem o to pytać, ale jak to kilka razy?
Skoro nie musiano mu robić sztucznego oddychania, to znaczy że wcale nie umierał.
kiedy to jest po prostu niemożliwe. Nawet jeśli woda nie zdążyła mu się wedrzeć do dróg oddechowych, cżłowiek i tak odczuwa palący ból pod mostkiem. Z pewnością nie opada sobie na dno z głupim uśmiechem błogości na twarzy.
koniec jest blisko
Ja również wiem jak to jest.
tymczasowy -> z racji wypadku musiała przejść kilkadziesiąt operacji. Anestezjolog nie zawsze jest w stanie dokładnie wyliczyć dawkę narkozy, a zawsze lepiej dać trochę więcej i w razie czego reanimować pacjenta, niż pacjent miałby się wybudzić w trakcie operacji. Przynajmniej tak mi to tłumaczyła.
Grabarzu -> różnie ludzie reagują. Często w sytuacji zagrożenia życia mózg wyłącza odczuwanie bólu. Widziałem jak gościa potrącił samochód - ten wstał i uciekł. Pobiegł normalnie, a na drugi dzień w gazecie przeczytałem, że miał obie nogi złamane w sumie w kilkunastu miejscach.
Łysack --> Również miałem operację w pełnej narkozie i spotkało mnie coś podobnego. Wszędzie ciemno, lekarze dookoła mnie, którzy coś mówią. Chwile potrwało, zacząłem odpływać do tyłu i się obudziłem.
Kolega rozwalił sobie nogę tak że zwisał kawał mięsa z uda a ze środka było widać kość. I lekko utykając doszedł do domu na czwarte piętro bez windy. Dopiero jak zdjął spodnie i zobaczył ranę to wpadł w panikę. Wcześniej prawie w ogóle bólu nie czuł. Jeszcze się z niego nabijaliśmy żeby nie udawał... :)
Więc być może podobna reakcja organizmu jest i w innych sytuacjach. Krztuszenie się wodą nie było przyjemne, ale żadnego rozsadzania klatki piersiowej nie czułem, zresztą to jakaś bzdura bo płuca są pozbawione unerwienia. Jestem nurkiem i jedną z przyczyn śmierci w tym sporcie jest wstrzymanie oddechu w czasie wynurzenia. Rozszerzające się powietrze rozsadza pęcherzyki płucne a jedynym efektem widocznym jest jak nurek pluje spieniona krwią. Zero bólu, a jest praktycznie trupem, jeśli natychmiast nie dostanie tlenu a helikopter nie dotrze w ciągu kilkudziesięciu minut.
Napisałem jak to pamiętam, jak nie wierzysz to nie mój problem. Facet jak mnie niósł na ramieniu to głowa zwisała mi do dołu, może wtedy woda wypłynęła. Na brzegu trochę kasłałem, ale nic co by mi szczególnie w pamięć zapadło.
Nagle ogarnął mnie spokój, taki naprawdę spokój jakiego nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem, zaczęło się coraz bardziej ściemniać aż pyk! zgasło światło.
Hah, to zupełnie jak mi na ostatnim sylwestrze. Poczułem, że żyję dopiero 3 dni później, gdy termometr wskazał ileś tam dziesiąt stopni gorączki
w podstawówce chciałem sobie spróbować marihuany, dostalem od dresów dopalacz. nigdy tego nie próbujcie. - zależy z czym ma się do czynienia. Ja niestety spróbowałem czegoś mocniejszego, oczywiście też do palenia i żałuje. Nie wiedziałem co się dzieje..
.. I o tym chciałbym napisać. Po szkole, dwa lata temu, kiedy weszło to badziewie kolega namówił mnie i innego kolegę na potocznie mówiąc bucha. Myślę sobie "a co mi tam po buchu, można spróbować".
Poszliśmy, zapaliliśmy. Przeszedłem kilka metrów na przejście dla pieszych. Kiedy nam się zapaliło zielone światło nie wiedzieć czemu wpadliśmy w taki atak śmiechu, że ludzie patrzeli się na nas jak na kretynów.
Dalej było tylko gorzej. Miałem taki helikopter w głowie, że wszystko kręciło mi się dookoła, jakbym wypił przynajmniej pół litra. Była barierka, przypadkowo uderzyłem w nią ręką.
Nie poczułem nic, a po wszystkim okazało się, że jest zwichnięta. Kolegi siostra pracowała w sklepie z butami, powiedział do mnie, że idzie po pieniądze do niej, bo dobry towar jest i trzeba kupić więcej (mowa o tym dopalaczu). Odpowiadam mu okej, idź. Ja poczekam.
Stoję, stoję. Nagle zacząłem się pocić, bać się, myśleć gdzie on się podział?! W pewnej chwili zrobiło mi się słabo, przewróciłem się na środku sklepu pełnym ludzi i straciłem przytomność. Nie pamiętam nic, ale czułem, że odjeżdżam. Po chwili kolega poklepał mnie po twarzy i mówi "Tomek, co Ci jest?! Ogarnij się, ludzie patrzą!"
Usiadłem, napiłem się wody, po jakimś czasie mi przeszło. Niby nic takiego, ale czułem, że byłem blisko końca.
Więcej tego badziewia nie brałem.
Kolega rozwalił sobie nogę tak że zwisał kawał mięsa z uda a ze środka było widać kość. I lekko utykając doszedł do domu na czwarte piętro bez windy. Dopiero jak zdjął spodnie i zobaczył ranę to wpadł w panikę. Wcześniej prawie w ogóle bólu nie czuł. Jeszcze się z niego nabijaliśmy żeby nie udawał... :)
to akurat normalne. ja też jak złamałem nogę (piszczel) to przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów do domu na niej (oczywiście kulejąc, ale przeszedłem :P). Tak samo z palcem, który został rozszarpany pod piłą. Na początku bólu nie było, mimo że paluch rozszarpany prawie do kości i ucięty cały paznokieć. Po prostu, zanim "ból dojdzie do układu nerwowego [do mózgu]" minie kilka dobrych minut. Dopiero po tym czasie boli jak cholera.
^
|
|
podzielam, nigdy nie próbujcie dopalaczy. Również na partyjkę pokera chcieliśmy coś zapalić, jako że posypały nam się kontakty wybraliśmy się do popularnych tego czasu sklepu z dopalaczami. Najgorszy wieczór w moim życiu. Po którymś zaciągnięciu po prostu przestałem kontaktować, CZAS przestał odgrywać jakiekolwiek znaczenie. Dostałem drgawek i wymiotów. Jedyne co mogłem zrobić, to leżeć w pozycji embrionalnej z zamkniętymi oczami. I nawet wtedy miałem ogromne schizy. po otwarciu oczu - natychmiastowy helikopter. NIGDY WIĘCEJ.
Dopalacze zle i ble a ja mam odmienna strone historii. Kumpel palil zielsko przez okolo 10 lat raz przy filmie dostal od kolegi dopalacze. Rzygal , caly sie spocil potem przez 3 dni goraczka go meczyla itp do dzisiaj nie pali nawet czystej trawy ;
Przez głowę przeleciało mi parę myśli, np. że rodzice się wkurzą jak się dowiedzą że się utopiłem.
To mnie rozwaliło.
Nie, nigdy nie umarłem.
Miałem taki sen że odeszłem z tego świata w wypadku samochodowym a tak :) Moja reinkarnacja to 15letania dziewczyna i tak musiałęm znów przechodzić przez piekło zwaną szkołą :P ale plusem to że łatwiej było dorwać drugą połówkę.
Przed laty, na drugi dzień, po baletach z kumplami. Wyszło coś około... circa, ebaut litr na łeb + browary i z mln papierosów. Masakra.
Dla tych co to odzyskali na chwilę świadomość na stole operacyjnym polecam film Przebudzenie (2007) :)
Odnośnie pytania w wątku - nigdy nie miałam takiej sytuacji, ba tylko raz w życiu zdarzyło mi się zemdleć ;)
[24]
Jasne, że nie w warto próbować. Sensowne alternatywy dla trawki rząd zablokował, więc do Duposraczy dawali najgorsze możliwe gówna. Jedna z substancji w tych do palenia, była bodajże pochodną jakiegoś gazu bojowego.[czy czymś równie sympatycznym, nie pamiętam]
Nutka -> jeśli dobrze kojarzę, to narkoza działa dwufazowo. Jedna część odpowiedzialna jest za całkowite znieczulenie, a druga za utratę świadomości. Zdarza się, że ta druga część przestaje działać zbyt wcześnie. Jeszcze gdy ma to miejsce po operacji, to pół biedy. Gorzej jak odzyskujesz świadomość na stole - nic nie czujesz, ale słyszysz rozmowy lekarzy, a czasem też widzisz co z Tobą robią... to ciężkie przeżycie.
Lysack chyba coś ci się pomyliło
dostajesz dwa leki do znieczulenia ogólnego
1) usypiający (sedatywny)
2) zwiotczający (o tak drogi Pavulonie)
Błędem anestezjologa jest doprowadzenie do przebudzenia (lekkiego) pacjenta (gdzie słyszy "głosy" operatora) a nie może oddychać (działają leki zwiotczające, pacjent na respiratorze). Dostaje kolejną ilość leku usypiającego i dalej już nic nie pamięta.
Zresztą po dobrej premedykacji pacjenci mają niepamięć wsteczną i "głosy" lekarzy to dobre dla rozmów w toku a nie rzetelnego wątku.
probowalem przezyc za 200 zl miesiecznie, ale w pewnym momencie porzucilem ten pomysl, bo zdalem sobie sprawe, ze moge umrzec, bo nawet muchy jadly lepiej niz ja
LYSAK'D
steward -> nie wiem jak to wygląda od strony medycznej.
Jak już wspomniałem wyżej, siostra miała kilkadziesiąt operacji - każdorazowa narkoza na pewno jakoś pozytywnie na organizm nie wpływa, więc może dla takich pacjentów stosuje się nieco inne środki - może nie szprycuje się ich tak jak 'amatorów', żeby nie wykitowali na stole.
Kiedyś mi o tym opowiadała. Nie wiem na ile to możliwe, ale prawdopodobnie anestezjolog nie zauważył odzyskania świadomości - w końcu całe ciało zwiotczone i podpięte pod urządzenia podtrzymujące, więc nie wiem czy da radę jakoś to rozpoznać.
Kiedyś mając 41*C miałem wrażenie że będzie niedobrze.
A drugi raz mając stan przedzawałowy. Na szczęście już jest ok.
śmiesznie wyglądały setki bąbelków lecących do góry w kierunku światła.
To było polskie może, czy Karaiby? Bałtyk, gdy są fale, przez które idzie pohasać, jest tak brudny, że stóp nie widać stojąc w wodzie po kolana, a ty takie wizje opisujesz. Zdarzało mi się nurkować w naszym morzu i widoczność zawsze była zerowa.
tez sie kiedys topilem, ale jakby tak bardziej normalnie...
Nurkowalem sobie obok jachtu, ot snurkowanie z maska i pletwami, gdzies na mazurskich jeziorach.
Oczywiscie sie zaplatalem w jakies gowno wodorostowe i zaczal sie problem. Nie bylem wtedy jeszcze ratownikiem ani nurkiem, wiec i doswiadczenie bylo nikle, choc w wodzie raczej nie panikowalem... Najpiew probowalem sie wyswobodzic, ale nic to nie dalo, noza nie mialem.
Czas mija, powietrze sie konczy a ja sie coraz bardziej rzucam.
Wiedzialem, ze nasz kapitan obserwuje nasze zabawy, wiec puszczam czesc powietrza, moze zauwazy...
Pewnie zauwazyl, ale pod woda czas plynie inaczej. Puszczam reszte, bo i tak sie juz nie nadaje i sie modle :)
Wtedy zaczyna sie toniecie, czas zwalnie a ja walcze z bolem pluc i takim pulsowaniem klatki. Dzis wiem co to jest, wtedy nie bardzo...W koncu zaciagam wode, od tego juz nie wiele pamietam, chyba nic nie widze - jest tylko bol.
No mialem kilka rzeczy polamanach w zyciu, wybicie barku, zebralo sie troche - ale wciagniecie wody to inna kategoria, uwierzcie. Nic nie widze i slysze, jest tylko bol - przynajmniej tak to pamietam.
Wyciagneli mnie pewnie w kilkanascie sekund, ale zdazylem zaciagnac... Dlugo mnie pompowali (tak mowili), ale tego nie pamietam, tylko bolalo. Nie wiem czy tracilem przytomnosc, chyba nie, bo podobno caly czas wierzgalem kaszlac jak mnie pompowali.
Zadnych scen przed oczami, zadnego uspokojenia, tylko bol. Nie polecam.
Sceny i mysli byly wczesniej, duzo i glupie - kiedy wypuscilem ostatnie powietrze do czasu zaciagniecia wody. Ale to jeszce panika, nie toniecie...
Mutant z Krainy OZ: Nurkujesz chyba pod koldra w lozku :) Jak mozna porownywac przejzystosc wody w ktorej stoisz po kolana z taka gdzie jest kilka metrow glebokosci :) Przeciez to oczywiste ze w plytkiej wodzie zarowno fala jak i Twoje stopy podnosza mul i piasek z dna. Jesli bys nurkowal inaczej niz zanurzajac twarz obok swoich stop, to bys wiedzial :) Na glebokiej wodzie przejrzystosc jest wieksza bo fala nie podnosi materialu z dna.
A co do tego bolu, to mysle ze to zalezy jeszcze od tego kto sie topi. Byc moze dzieciaki z zerowymi umiejetnosciami szybciej traca przytomnosc, jeszcze zanim fizycznie porzadnie zaciagna wode. Ja niezbyt walczylem, nawet chyba nie nabralem porzadnie powietrza jak ostatni raz sie wynurzylem, bo bylem juz tak zasapany "plynieciem". Tak jak pisalem, mnie nikt nie pompowal. Byc moze przytomnosc stracilem z samych nerwow i wysilku :)
Niestety dwa razy.
Raz mając około 5 lat byłem reanimowany i wieziony karetką na sygnale z powodu ostrego zapalenia płuc i krtani. Na szczęście tego nie pamiętam.
Drugi prawie równy rok temu. Zapalenie mięśnia sercowego i osierdzia. Rozwija się dosyć powoli. Najpierw myślałem, że coś mi utknęło w płucach i stąd trudności w oddychaniu. Dwa dni później obudzony w środku nocy już praktycznie mogłem pobierać tylko płytkie oddechy bo inaczej ukłucia bólu były zbyt silne. Doszedłem do kibla gdzie co chwile urywał mi się film. Narzeczona zadzwoniła po karetkę. Dalej to już kilka dni na intensywnej terapii, później na oddziale kardiologi. Dzisiaj sytuacja wygląda normalnie. Zaczynam powoli ćwiczyć.
Miałem 2 dziwne sytuacje w życiu. Raz zakrztusiłem się przy jedzeniu i dosłownie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Od tamtej pory nie jem niektórych potraw. Drugim razem jechałem ze znajomym autem i ścigaliśmy się z innymi znajomymi. Jechaliśmy po lewym pasie i nagle z naprzeciwka pojawił się samochód. Prędkość była duża i nie wiem jakim cudem nie doszło do kolizji. Ale miałem wtedy takie wrażenie, że czas maksymalnie zwolnił i przedstawiały mi się różne wydarzenia z życia. Naprawdę dziwne uczucie.
[40] - oczywiście, że można "odpłynąć" z braku tlenu nie krztusząc się ani nie wciągając wody do płuc. Później się po prostu nie budzisz jak zostaniesz pod wodą. Nie jest to tradycyjne mdlenie, bo najpierw tracisz przytomność zamiast walczyć z sobą i wziąć ten ostatni oddech pod wodą.
mhm, podczas nurkowania na bezdechu, ale nie topienia. Poza tym omdlenie to omdlenie, nawet człowiek nie czuje tego momentu.
Naprawdę trzeba przeżyć topienie, żeby wiedzieć o czym się mówi. Organizm reaguje wręcz panicznie, bezsensowne wymachy kończynami i końcowo pobranie wody do płuc.
Mysle ze w moim przypadku omdlenie bylo spowodowane wysilkiem i stresem. Przeciez jakbym mial sily sie utrzymac na powierzchni to bym sie nie zanurzyl. Moje umiejetnosci plywackie pozwalaly mi wtedy na przeplyniecie moze z 5 metrow ale tak sie meczylem ze musialem sie zatrzymywac a wtedy nie bylo gdzie sie zatrzymac :) teraz mnie to troche smieszy bo przed kursem na nurkowanie pocwiczylem plywanie i przeplywalem 1 km bez zatrzymywania sie, ale wtedy tak wlasnie bylo. Nie potrafilem wtedy prawidlowo oddychac w czasie plywania.
Wiec omdlenie moglem miec z powodu nadmiernego wysilku i braku tlenu jeszcze na powierzchni, bo pamietam ze stracilem przytomnosc sekundy po tym jak ostatni raz zszedlem pod wode. Dobrze jednak wiedziec ze topienie sie nie jest takie przyjemne jak mi sie do tej pory wydawalo :)
W koncu zaciagam wode, od tego juz nie wiele pamietam, chyba nic nie widze - jest tylko bol.
No mialem kilka rzeczy polamanach w zyciu, wybicie barku, zebralo sie troche - ale wciagniecie wody to inna kategoria, uwierzcie.
Ciekawe skąd wziął się mit, że utonięcie to najmniej bolesna śmierć... Pewnie wymyślili go Ci, co nigdy nie tonęli.
Ja myślę, że jednak Ci co utonęli. To ma większy sens.
Skoro skakałeś przez fale to znaczy, że może było wzburzone, doszedłeś 30-40 metrów od brzegu, na płyciznę, gdzie fale wzbijało podniesione dno, przy brzegu morze również zabierało materiał z dna i plaży, ale oczywiście pomiędzy tymi dwoma strefami falogennymi woda była krystalicznie czysta, wszakże Bałtyk jest znany w świecie ze swojej przejrzystości.
Lepsze prowokacje ci się zdarzały Azzie.
Nikt nie mowil o krystalicznie czystej wodzie, widocznosc metr czy dwa to nie jest zerowa widocznosc ani krystalicznie czysta woda. Jak nie chcecie wierzyc to nikt nie karze, ale sie bzdurnie nie czepiajcie.
[1] Gdzieś już widziałem tą scenę... Aaa tak już wiem! Czy przypadkiem po wyłowieniu nie powiedziałeś "i made a promise mr. Frodo. A promise. Don't you leave him Samwise Gamgee. And I don't mean to. I don't mean to."
edit. Zapomniałem wkleić link http://www.youtube.com/watch?v=Z7Kg_CTJP6w
Swego czasu chorowałem na zapalenie jądra to ból był momentami tak silny że pragnąłem umrzeć. Pierwsze dwa tygodnie spędziłem w domu. Urolog przepisał mi antybiotyk i po obejrzeniu usg uspokoił, gdyż obawiał się że to mógł być skręt jądra, a wtedy konieczna byłaby operacja. Więc leżałem w domu, brałem antybiotyk i jakieś środki przeciwbólowe, ale ból ciągle narastał. Pewnej nocy był tak silny że wręcz doczołgałem się do pokoju rodziców i poprosiłem żeby zawieźli mnie do szpitala na jakiś zastrzyk przeciwbólowy. Nigdy nie lubiłem zastrzyków, ale wtedy marzyłem tylko o tym by przestało mnie boleć jądro. Zastrzyki pomagały, ale nie do końca, więc jakieś tam pulsowanie jeszcze pozostawało, ale przynajmniej mogłem się zdrzemnąć parę godzin. I tak to wyglądało przez kilkanaście kolejnych nocy. Ból doskwierał mi na tyle, że praktycznie każdej nocy musiałem odwiedzić szpital. Po dwóch tygodniach gdy nie było widać poprawy znów udałem się do urologa. Gdy wciskałem na siebie dżinsy miałem wrażenie że mam piłeczkę tenisową w majtkach. Gdy urolog zobaczył jądro wręcz się przeraził. Od razu podjął decyzję o umieszczeniu mnie w szpitalu. Okazało się że antybiotyk w tabletkach był za słaby. Natychmiastowo podłączono mnie pod kroplówkę i nie wiem czy to tę miękkie szpitalne łóżka, czy płyn tak szybko zadziałał, ale jądro od razu przestało mnie boleć. Znaczy nie bolało gdy leżałem, ale to i tak był wielki sukces. Taka wyprawa do toalety była wielkim wyzwaniem, a żeby wykrztusić z siebie jeszcze parę kropelek :). Pomimo że ból mi już tak bardzo nie doskwierał to wyniki usg nie wykazywały większej poprawy. Po tygodniu urolog podjął decyzję o przeprowadzeniu zabiegu, gdyż chciał sprawdzić czy w moim jądrze nie ma żadnych ropnych narośli czy czegoś takiego. Gdy mi o tym opowiadał przeraziłem się. Tego samego dnia miałem jeszcze jedno usg. Po badaniu do mojej sali wpadła jakaś babka. Kazała mi podpisać dokumenty i miałem wyrazić w nich zgodę na przeprowadzenie zabiegu oraz na udzielenie znieczulenia. Pytam się. A jak będzie wyglądać znieczulenie? Dostanie pan zastrzyk w kręgosłup. O cholera! Powiedziałem. A co do zabiegu na czym on będzie polegać? Proszę się nie przejmować, to tylko odcięcie kawałka skóry. Aha, czyli to nic poważnego? A, przepraszam pana, to nie ta karta. Zabieg będzie polegał na otworzeniu moszny i wycięciu z jądra ropnych narośli oraz spuszczeniu zbędnych płynów. To już poważniejsza sprawa. Wtedy przeżyłem szok. Starałem się tego nie okazywać, ale przez noc oczekiwałem jakby na egzekucję. Byłem wyciszony i nie mogłem zasnąć. Gdy nadszedł ranek, do pokoju wparował urolog z moimi wynikami usg i oznajmił że jest poprawa i zabieg nie będzie konieczny. Bardzo się wtedy ucieszyłem i zdałem sobie sprawę jak wielkie miałem szczęście. Później wszystko miało się już ku poprawie. Kolejne wyniki były coraz lepsze. Chodzenie przestawało sprawiać problemy, aż w końcu pewnego dnia mogłem opuścić szpital. Gdy zostałem do niego przewieziony była jeszcze zima. Gdy go opuszczałem zaczęła ustępować miejsca wiośnie. Temperatura wynosiła okolo 20 stopni i delikatne promienie słońca oświetlały mą twarz. To był chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu. Gdy czułem się już na tyle dobrze że mogłem się udać do szkoły to nikt mnie nie poznał. Schudłem chyba z dziesięć kilo i moja twarz bardzo się zmieniła. Ból także odcisnął na niej swoje piętno. Po trzech latach, bo tyle już minęło od tamtego wydarzenia może nie udało mi się do końca zapomnieć, ale na pewno wrócić do normalności. Gdy jednak pojawia się możliwość powspominania tamtego bolesnego doświadczenia wolę wspominać pyszną grecką sałatkę ze szpitalnej stołówki, oraz miłe pielęgniarki, nie twierdzę że wszystkie, bo kilka nieuprzejmych się trafiło, ale były także wyjątki :).
[51]
Kolega rozwalił sobie nogę tak że zwisał kawał mięsa z uda a ze środka było widać kość. I lekko utykając doszedł do domu na czwarte piętro bez windy.
Taak, krew lała mu się strumieniami a on myślał że to tylko zadraśnięcie i poszedł sobie spacerkiem do domu..
hahaha RaZoR_247 o tym samym pomyślałem.
[23]
,,Po prostu, zanim "ból dojdzie do układu nerwowego [do mózgu]" minie kilka dobrych minut. Dopiero po tym czasie boli jak cholera."
Większej głupoty nie słyszałem.
,,Organizm" że tak powiem sam blokuje informacje o bólu. b
No chyba że to ironia. Ale trudno ironię wyczytać w internecie ;).
,,Po prostu, zanim "ból dojdzie do układu nerwowego [do mózgu]" minie kilka dobrych minut. Dopiero po tym czasie boli jak cholera."
Co to za pierdoły?! Kopnij bosą nogą w drzwi i sprawdź czy dopiero po tych kilki dobrych minutach Cię zaboli.
Lubie placki ale takie młode nie takie stare zgniłe :P
Szok działa w taki sposób, ze nie dociera do Ciebie co sie tak naprawdę dzieje. Może ci rękę urwać, a Ty będziesz myślał, że to powierzchowne skaleczenie ..
Znajomy strażak opowiadał jak gościowi w samochodzie nogi ucięło - kiedy przyjechali na miejsce wypadku siedział we wraku i palił spokojnie papierosa. I nie nie pamiętam czy to przeżył czy nie.
Uczyłem brata pływać w jeziorze. Złapał się za moje barki i machał nogami a ja chodziłem po dnie. Za daleko poszedłem i straciłem grunt pod nogami. Oboje wpadliśmy w panikę. Brat naciskał mnie na barki co by być na powierzchni a ja chciałem się wynurzyć co by go inaczej złapać ale jak na 7 latka miał masę siły, pewnie przez panikę. Myślałem, że to koniec ale pływająca obok kobitka podpłynęła i zdjęła go z moich pleców. Uff:)
Innym razem zadławiłem się kluskiem śląskim. Ani wypluć ani połknąć. Masakra, myślałem, że się uduszę. Na szczęście babcia mnie usłyszała, dała mi wody i wykrztusiłem kluchę.
Ostatni przypadek miałem w zeszłym roku. W pracy nagle zaczęło mi się robić słabo, mroczki przed oczami i serce zaczęło bić jak szalone. Totalna panika, ludzie dookoła, kierowniczka zdzwoni po pogotowie, inni do mnie coś mówią a ja myślę, że zaraz stracę przytomność i to będzie koniec. Jeszcze nie teraz, co z moją mala rodzinką, nie chce jeszcze umierać, to mi tylko śmigało po głowie. Wpadł sanitariusz i zaczął mnie uspokajać, zmierzył puls i jak się okazało serce biło mi 180 razy na min. Zabrali mnie do szpitala i potem już luz. Miałem jeszcze kilka akcji ale małych. Wciąż jednak nie wiedzą czy mam techykardię czy może nerwicę. Tak jak wtedy się jeszcze nigdy nie bałem, wiec nie wierzę tym co mówią, że nie boją się śmierci.
Nie chciało mi się.
mariaczi to jeszcze nic... Ja miałem częstoskurcz napadowy nadkomorowy w październiku. W szkole pobiegałem chwilę jak zawsze, żadnego zmęczenia nie czułem... Siadamy na ławce, czekamy na drugi mecz. Koledzy tak patrzą na mnie, pytam o co chodzi? Mówią zobacz na koszulkę... Serce skakało mi jak szalone nie wiedziałem co się dzieje, czułem się normalnie, a tu serce tak szybko uderza, że aż na koszulce to znać. Chłopaki mówią nauczycielowi, "koledze szybko strasznie serce bije", a ona "a to odpocznij przez jeden mecz, później wejdziesz". No to czekam, czekam nie przechodzi, mówię jeszcze raz, to kazała iść do pielęgniarki... Ale już kompletnie nie miałem na to sił, osłabłem dosłownie. Jakoś wczołgałem się po schodach, jestem u pielęgniarki. Mówię jej o wszystkim ona taki szok. Mierzy mi ciśnienie. Coś strasznie długo mierzy zepsuł się chyba... W końcu zmierzyło ~120/80/... 180! Ja w takim szoku co to jest. Wzywamy pogotowie. Jedziemy do szpitala. W drodze w karetce panowie jeszcze raz sprawdzają tętno. Nie da rady w ogóle zmierzyć. No to panowie przyklejają sprzęt od EKG. Mierzy to to i mierzy no i też ujnia. Dopiero po 4-6 minutach zmierzyło i było to 250 uderzeń na minutę... A ja normalnie siedzę nic mi nie jest, a tu takie cuś... W szpitalu pytam lekarza - "a co jeśli jeszcze dłużej tak będzie to serce biło?" - na co lekarz odpowiedział" - "to twoje serduszko długo nie wytrzyma". Załamałem się po tym, myślałem nawet nie wiem o czym. Ustąpiło po próbie Valsalvy. Całość trwało ok. 3h... W karetce przy tym "EKG" zakres taki ogólny tętna wynosił od 190 do 310.
Teraz praktycznie zero wysiłku. Co jakiś czas na wizyty u kardiologa i leki... Pamiętam słowa pana ratownika - serce tak Ci szybko biło jakbyś 2 km przebiegł sprintem. I wszyscy potem na oddziale w szpitalu wołali na mnie sercowy chłopak... :c
Ja też się topiłem ale to nie przez nie umiejętność pływania coś po prostu zatrzymało moje wszystkie kończy i nie mogłem się ruszyć po jakiś 5-6 sekundach dostałem czucia i wypłynąłem na powierzchnią chociaż mogłem się utopić dość ciekawe uczucia spadania sobie pod wodę ale nie próbujcie tego.Przed tym "topieniem" skoczyłem na placka raczej to jest przyczyną
250 uderzeń na minutę
Przy 180 myślałem, że umieram a co dopiero 250. Miejmy nadzieje, że się już to nie powtórzy. Przy tak szybkim biciu serca szybko wpada się w panikę a to jeszcze pogarsza sprawę. Niestety nie idzie się opanować.
mariaczi też bym chciał, aby to się nie powtórzyło, chociaż po słowach mojego lekarza, to dobrze sobie nie wróże... "To się ma prawo powtarzać i nie należy wtedy panikować. Nie ma, że raz się zdarzyło i już nigdy więcej się nie stanie.". Przy takich wypadkach mam powtarzać próbę Valsalvy, prowokować wymioty i coś jeszcze czego nie pamiętam... :D Jeśli to wszystko nie poskutkuje, to jedziemy na wycieczkę karetką do szpitala i będą mnie faszerować lekami. :D
dVk jak już pisałem u mnie wciąż nie stwierdzili co mi dolega. Czasem wciąż czuje się dziwnie. Mam też lęk związany z tym, że silny atak wciąż może nastąpić więc już małe dolegliwości które, zaczynają częstoskurcz a które zaraz przechodzą wprawiają mnie w panikę. Male "ataki" jeszcze mogę jakoś opanować ale dużego już nie wiec tez nie znam dnia ani godziny:)
U mnie też tego nie wiadomo. :) Przyszło bez niczego... Teraz mam po całym incydencie niestety przyzwyczajenie. Dosłownie co chwile kładę rękę ma klatce piersiowej i sprawdzam jak serce bije. U mnie również ta panika się utrzymuję, że np. po przebiegnięciu będzie to samo.
Przeciez 180 to dosc standardowe tetno przy uprawianiu sportu. Przykladowo wg jednego z wzorow na maksymalne bezpieczne tetno podczas biegania
HRmax = (220 - wiek)
czyli 180 byloby maksymalnym tetnem dla czterdziestolatka, nie wspominajac o dwudziestolatku, czy nastolatku. Kiedy jeszcze uzywalem pulsometru, to calkiem czesto zdarzalo mi sie biegac z tetnem w okolicach 180, a mam blizej juz 40tki niz 30tki (i nadal tak jest, ale juz nie nosze maszynki, tylko oceniam 'na czuja').
Oczywiscie 250 to zdecydowanie za duzo dla kazdego:)
wysiak no sorry, ale jak to utrzymuje się przez 3-4h, oddechu złapać nie można i boli cała klatka piersiowa to, to chyba takie standardowe nie jest prawda? Poza tym ten wysiłek był prawie zerowy.
Dochodziło i do ~300 ^^
1 post ostro zalatuje prowokacją, poprzednicy już napisali dlaczego, sam kiedyś może nie tyle się topiłem co byłem blisko tego stanu, byłem młody i zalazłem zdecydowanie za daleko niż powinienem (nie umiałem pływać), skończyło się to tym że się zanurzyłem i w żaden sposób nie mogłem wynurzyć, nałykałem się trochę wody, ale nie sądze żeby poszła w płuca bo na całe szczeście dosyć szybko udało mi się wydostać (na szczęście taplałem się w strone brzegu a nie głąb zalewu), jakoś powątpiewam w to aby to co napisał autor tego wątku było prawdą.
A jeśli chodzi o sam temat wątku to raczej takiej sytuacji nie miałem, kilka razy za gówniarza zdarzyły się sytuacje naprawdę bliskie śmierci (wyjechanie rowerem z krzaków prosto na zakręt i pędzący samochód, geniusz) ale "umieranie" jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło.
Kolega rozwalił sobie nogę tak że zwisał kawał mięsa z uda a ze środka było widać kość. I lekko utykając doszedł do domu na czwarte piętro bez windy.
Także nie chce mi się w to wierzyć, ale abstrachując od tego, miałem kiedyś na koloniach sytuację że połamałem rękę, ok pierwsze co się robi w takich sytuacjach to idzie do pielęgniarki, a ta stwierdziła że to nie jest złamanie tylko obicie i posmarowało mnie maścią, no po prostu świetnie, miało to miejsce gdzieś o 10, a dopiero gdzieś 19-20 coś z tym zrobili widząc że trzymam się cały czas za rękę i mam niespecjalnie dobry z tego powodu humor, tak więc musiałem przetrwać prawie pół dnia z połamaną ręką bez żadnego opatrunku praktycznie bez niczego, żałuje że mam takich łagodnych rodziców bo to babsko powinno mieć sprawę w sądzie skoro nazywa się pielęgniarką a nie umie rozpoznać złamania, dopiero w szpitalu to stwierdzili i dostałem gips, po połowie dnia.
ja nigdy nie miałem takich przygód ale mojej kumpeli raz petarda dosyć duża wybuchła w ręce. Pomyślałem że jej nic nie jest bo wybuchła śmiechem. Musiała być w szoku skoro nie czuła że straciła dwa palce.
dVk --> Przeciez chyba wyrazilem sie wyraznie o czym i do kogo pisze - 250 utrzymujace sie przez dlugi czas to zdecydowanie za duzo, natomiast 180 zmierzone przez chwile u mariacziego to generalnie nic, tyle to ma kazdy biegacz maratonow przez 2.5 godziny, i w tym czasie spokojnie biegnie, a nie umiera.
wysiak<- niby to w miarę normalne podczas biegu ale jak nagle podczas siedzenia serce zaczyna tak walić to już normalne nie jest. Nieraz pewnie miałem tak podczas biegania jednak tak źle jak wtedy nigdy się nie czułem. Do tego dochodzą mroczki, nogi jak z waty, trzęsawka, uczucie omdlenia. Masakra.
Kiedyś wypiłem na raz litr Tigera i to nie był dobry pomysł. Po ok. 10 min. poczułem, że serce zaczyna bić mi bardzo szybko i nieregularnie. Do tego dostałem jakichś drgawek i zacząłem czuć się bardzo źle. Do tego stopnia, że myślałem czy czasem nie zejdę od tego. Ten stan utrzymywał się jakieś pół godziny a potem mi przeszło.
Od tamtej pory jestem bardzo ostrożny z różnymi "redbulami". To nie mleko, że można wypić litr i się dobrze czujesz.
wysiak wiem, dopiero później po Twoim edit. ogarnąłem. Wybacz.
Nie, nie miałem takich sytuacji, pare razy wpadł mi landrynek do gardła, ale odkrztusiłem i po problemie.