W ciągu ostatniego tygodnia zepsuł mi się stacjonarny komputer (padł nowiutki dysk), a jeden z moich laptopów zawirusował się jakimś gównem, które przyniosłem na pendrivie z uniwersyteckiej biblioteki. Mój drugi laptop, z którego teraz pisze, działa w sumie normalnie poza tym, że nie che się wyłączyc (wciskam shutdown i nic się nie dzieje), ani zahibernowac (gdy zamykam go to po prostu gaśnie ekran, a gdy otwieram to spowrotem się zapala, i tyle). W dodatku przestał działac menadżer zadań i wkurwia mnie to nieziemsko, bo nie moge wylaczyc tego ATI control panel, który zarezerwował mi skrót ctrl + c i sprawił, że nie mogę przez to postawic sami wiecie jakiego znaku. Szlag mnie trafia od tego wszystkiego. Nie wiem czy to mój pech, czy może zła karma... Szukałem rozwiazań, ale nic nie działa. Wszystkie rozwiązania problemu z niedziałającym menadżerem zadań zaczynają się od run>gpedit.msc, którego, uwaga, ja nie mam! I nic nie da się zrobic. Wyskakue mi okno, że podany proces, czy co tam, nie istnieje. Mam ochotę wyrzucic całe to żelastwo przez okno... Pomocy...
