Ja dzisiaj 15km.. W tej chwili ledwo co łażę, ale było warto :)
Całe Bieszczady. I też było warto.
Hmm ostatnio w zakopcu bylem, od domku do centrum mialem pare km , z 5 , pozniej busem i nad morskie okno, powrot ten sam, wiec z 30 bylo lekko :)
Jakieś 3metry. Czyli tyle ile mam z kompa do kibla.
Mało, w wolnym czasie potrafię zrobić ponad 30 km dzień po dniu, w ten sposób kiedyś od poniedziałku do piątku przeszło 150 km zrobiłem, ale fakt ćwiczę od ponad 17 lat więc nie odczuwam zmęczenia przy takich dystansach.
Codziennie 10 km. A najwięcej to pewnie ze 20-25.
A ja ostatnio zapuściłem wąsy i brzuch, żeby była dobra wczuta podczas wyjazdu do Zakopanego, ale na miejscu szybko stwierdziłem, że nigdy nie osiągnę takiego poziomu januszostwa, więc nic nie przeszedłem, wróciłem Fiatem 125p, lewym pasem, coby mi oscypek w bagażniku się nie wytrząchał.
spoiler start
Srsly, tyle jest pięknych miejsc w Polsce, jak trzeba mieć nasrane w głowie, żeby się pchać w Zakopane?
spoiler stop
Pół Wrocławia.. Ale na rękach
60 km ze statywem na plecach, co do którego miałem wrażenie, że pod koniec wyprawy w każdej chwili złamie mi kręgosłup (ciągle przechylał się w jedną stronę, a dziadostwo ważyło jednak sporo).
Teren był miejscami bagnisty i ostatnie 20 km pokonałem z przemoczonymi butami. Pod koniec miałem jedynie tyle siły, by zdjąć buty i zasnąłem z plecakiem, padłszy na gębę mniej więcej w okolicach potencjalnego umiejscowienia łóżka.
A dziennie robię tak z 5 km. W pracy zbyt dużo ruchu nie mam, więc zbojkotowałem wszystkie formy korzystania z komunikacji miejskiej i sprzedałem samochód.
20-25 km w górach.
15 km.
Z 15-20 km, z jedną 15 minutową przerwą. Teraz chodzę mniej, bo w sumie nie ma u mnie nawet jakiś super miejsc na tak długie spacery.
Nie oszukując byłoby jakieś 25-26km.
Szklarska Poręba -- Karpacz czerwonym szlakiem (grzbietem Karkonoszy) przez Szrenicę i wliczając Śnieżkę --- górskie 33 km
Chojnice -- Charzykowy -- j. Dybrzk --- 35km (z zawijasami)
Oba to marsze jednodniowe. Z plecakami, ale obciążenie jakieś małe, bo rzędu 10 kg. Akurat z tych jestem dumny. Jeszcze był jakiś dwudniowy marsz na PZHS '97 "Perkoz". Dwadzieścia kilka kilometrów na dwa dni, ale pełne wyposażenie dla drużyny na tydzień, więc z 25kg na plecach.
Za jednym razem to tak 12 km/h
Lecz swego czasu chodziłem 5 km/h dziennie z buta przez wiele lat.
W ciągu dnia około 30km. Na marginesie dodam, że jestem fanatycznym rowerzystą i dla mnie jeżdżenie po świecie na rowerze nie jest żadnym wybrykiem natury. Trasy z Berlina do Bochum, z Lille do Paryża, z Warszawy do Kowna czy z Krakowa do Zakopanego (zakopianką) to żadne awantury i wybryki małej myszki Fiki-Miki tylko "zwykła zwyczajność".
Nie, nie mieszkam pod Częstochową.
Tak się składa że od mojej miejscowości jest 10 km do najbliższego sanktuarium maryjnego, no i co roku 15 sierpnia wyrusza kordon ze 300 osób do tegoż właśnie miejsca kultu.
Z 20 lat temu praktycznie caly czas wolny poswiecalem na wypady w gory na piesze wycieczki, z grupa znajomych. Wsiadalo sie w pociag i jechalo czy to tylko na weekend, czy to na dwutygodniowy oboz wedrowny, niezaleznie od pory roku i pogody, niosac caly dobytek w plecaku na plecach, spiac codziennie w innym schronisku czy internacie, cokolwiek bylo dostepne:) Odleglosci bywaly rozne, zwykle tak planowalismy trase, by chodzic coraz wiecej z kazdym dniem, w miare nabierania formy - zwykle pod koniec takiego dwutygodniowego obozu odleglosci dzienne w graniczach 40-50 km (nie liczac przewyzszen, za ktore liczyly sie dodatkowe punkty do odznak:)) byly normalnoscia.
Pamietam jeden hardkorowy dzien, kiedy po wyruszeniu o 8 rano na trase doszlismy jakos po 8 wieczorem - po dobrych 50+ kilometrach - do wioski (miasteczka), gdzie mielismy zaklepany nocleg - niestety okazalo sie, ze na szczycie ostatniej gory grupa sie rozdzielila, i kiedy my wyladowalismy tam, gdzie mielismy sie znalezc, to polowa ludzi zeszla innym szlakiem, i znalazla sie na drugim koncu rozciagnietej wiochy, dobre 5 km dalej - a schronisko zamykali o 10, i musielismy sciagnac wszystkich na czas. Wiec z kumplem zrzucilismy plecaki, i pobieglismy te 5 km, po drodze jeszcze sobie rozmawiajac i zartujac, w ciezkich skorzanych traperach, bo wtedy to jeszcze nie bylo takich fancy butow trekkingowych, jak teraz sie nosi - ja chodzilem w wysokich skorzanych butach wojskowych, odziedziczonych po ojcu. No i pozniej musielismy jeszcze na czas wrocic na drugi koniec wiochy z reszta ludzi:)
Do teraz staram sie jakos trzymac w formie, dzisiaj np bylem pobiegac i zrobilem 13,5 km (wolnym tempem), ale w takiej formie jak wtedy to nigdy juz nie bylem i raczej nie bede...:)