autor: Maciej Makuła
Dragon Age: Początek - DLC, edytor i społeczność - Strona 2
Jeszcze przed premierą najnowszej gry fabularnej firmy BioWare postanowiliśmy przedstawić Wam, jak będzie wyglądać m.in. sprawa dodatków do tej produkcji. W tym celu odwiedziliśmy deweloperów w ich kanadyjskiej siedzibie.
Przeczytaj recenzję Dragon Age: Początek - recenzja gry
Dlaczego nam to robicie?
Jak więc widzicie, dostajemy całkiem niezły kawałek kodu – co nie zmienia faktu, że takie zagranie nadal śmierdzi skokiem na kasę i wzbudza sporo kontrowersji wśród graczy. Mózgi stojące za tym posunięciem przygotowały jednak jego uzasadnienie. Przede wszystkim – pierwotnie dodatek miał pojawić się jakieś pół roku po premierze gry i jakiś czas przed poprzednią datą ukazania się Dragon Age – ruszyły nad nimi prace.
Zły los spłatał jednak figla twórcom DLC i sprawił, że premiera gry została przesunięta, a tym samym sytuacja zrobiła się głupia. Na domiar złego podstawowa zawartość Dragon Age została „zaklepana” i o dołączeniu nowej nie mogło być już mowy. Stworzyło to więc filozoficzny niemalże problem – wydać DLC wraz z grą, czy z powodu jej opóźnienia opóźnić i DLC? Ostateczną decyzję znacie. Na osłodę opowiedziano nam jednak o możliwościach edytora.
Dziwaczne oblicza zła
Pecetowi gracze dostaną bowiem narzędzie, właściwie będące tym samym, z którego korzystali twórcy Dragon Age (wycięto tylko kod odpowiedzialny za jego implementację w wewnętrznej sieci firmy). Edytor ten daje olbrzymie możliwości, pozwala na tworzenie filmików na silniku gry, podkładaniu doń głosów itd., itp. – i sami autorzy przyznają, że odliczają czas do momentu ukazania się na rynku swoistego remake’u Baldur’s Gate.
Modyfikacje mają być oczywiście dostępne za darmo – co od razu wywołało moje pytanie: „A co, jeśli użytkownicy utworzą w nim darmowe wersje DLC?”. Otóż – nic. Nadrzędnym celem zespołu BioWare jest wspieranie społeczności graczy, np. cieszy ich niezmiernie fakt, że Neverwinter Nights dzięki środowisku modderów – nadal ma się całkiem nieźle i na co najmniej to samo liczą w przypadku Dragon Age.
Nie boją się też rywalizacji ze strony twórców darmowych dodatków – dla nich będzie to tylko dodatkowa motywacja, by stworzyć coś, za co gracze będą chcieli zapłacić. W przypadku opisanych powyżej dodatków jest to np. zatrudnienie aktorów dubbingujących postacie z podstawowej wersji gry (dodatek został już przetłumaczony także na język polski). No i kolejnym plusem zaistniałej sytuacji jest stworzenie przez BioWare środowiska do rekrutacji nowych pracowników. To w końcu nie nowość, że twórcy modów często dostają pracę w firmach zajmujących się grami. Jeśli więc myślicie o pracy nad, powiedzmy, trzecią częścią Baldur’s Gate – cóż, będziecie mieli okazję pokazać, co potraficie. A to będzie znaczyło więcej niż wpis w CV.
Rzeczą, którą BioWare sobie chwali, jest też strona poświęcona społeczności BioWare Social Network. W jakimś stopniu już działa, więc możecie sprawdzić ją sami (np. klikając tutaj). Pomijając walory informacyjne dotyczące nowych dodatków, patchów itd., jak to ujęli jej twórcy – ma być takim Facebookiem, gdzie zobaczyć będzie można, np. jak nam idzie, jak stoimy z osiągnięciami czy co piszemy na blogu.
Skuteczna obrona
Cóż – nie kryję, że w moich oczach dżentelmeni z BioWare bardzo rzeczowo wybronili się z zaistniałej sytuacji. Na pewno nie odcinają się od społeczności, a powodów dla wydawania kolejnych DLC należy doszukiwać się na rynku konsol, które do modów dostępu nie mają. Chociaż i tutaj nie została jeszcze postawiona kropka na i, ponieważ autorzy szukają innej drogi. Na razie widać dwie – krótszą, którą jest wydawanie przez nich najlepszych modów i dłuższą – gdzie udaje im się przekonać operatorów obu systemów (Microsoft i Sony) do dopuszczenia modyfikacji do użytku.
Tak więc, jeśli baliście się, że polityka firmy zmieni się na bardziej krwiopijczą – możecie odetchnąć z ulgą. Wszystko bowiem wskazuje na to, że środowisko zajmujące się dodatkami kwitnąć będzie tak samo, jak w przypadku poprzednich dzieł BioWare.
Maciej „Von Zay” Makuła