Recenzja gry Aliens: Colonial Marines - ten Obcy to wstyd i hańba - Strona 5
W kilka lat można stworzyć dzieło nietuzinkowe, jednak dla Aliens: Colonial Marines piekielnie długi okres produkcji okazał się niewystarczający. Gra zawodzi niemal na całej linii.
Grafika dla wielu z nas jest czynnikiem, który ma decydujące znaczenie w odbiorze gry. Produkt firmy Gearbox Software w tej kwestii nie tylko nie zachwyca, ale wręcz przeciwnie – odrzuca. Aliens: Colonial Marines wygląda jak strzelanina z poprzedniej epoki, zwłaszcza na konsolach Xbox 360 i PlayStation 3, gdzie tekstury wołają o pomstę do nieba, a żenujące wybuchy wywołują uśmiech politowania. Wersja PC jest odrobinę ładniejsza, ale tutaj również szału nie ma. Kiepskie modele, notoryczne przenikanie się obiektów i mimika twarzy budząca skojarzenia z tytułami wydawanymi dziesięć lat temu.
Multiplayer to jedyna opcja w Aliens: Colonial Marines, żeby poszaleć obcymi. Tytuł oferuje trzy rodzaje stworów (lurker, solider i spitter), które rozwijamy w identyczny sposób jak piechotę – najpierw zdobywamy doświadczenie, a po osiągnięciu kolejnego poziomu wydajemy otrzymany punkt na wzmocnienie wybranej klasy. Opanowanie ksenomorfów to jednak trudna sztuka. Trzeba poświęcić sporo czasu na naukę biegania po ścianach i sufitach, a gra niezbyt ułatwia ten proces. Kamera umieszczona w perspektywie trzeciej osoby sprawia, że bardzo łatwo stracić orientację, a płynne poruszanie się po placu boju utrudniają z kolei niefortunnie zaprojektowane lokacje – irytujące są zwłaszcza korytarze, gdzie pierwszy lepszy próg może nas skutecznie zatrzymać na ułamki sekund. Autorzy nie znaleźli też dobrego patentu na wykończenie krawędzi map – dotyczy to wszelkich obszarów pod gołym niebem. Jeśli koniec areny wyznaczają np. skrzynie, to nie da się na nie wspiąć za żadne skarby świata. W ferworze walki próba dostania się na taki obiekt kończy się zazwyczaj szybką śmiercią.
Trzeba też przyznać, że twórcy o wiele lepiej wykorzystali w multiplayerze żołnierzy, którzy w dwóch najciekawszych trybach (Survivor i Escape) mają do wykonania dodatkowe zadania. Ksenomorfy pełnią wyłącznie rolę łowców i niczego poza ściganiem ludzi się od nich nie oczekuje. Ogólnie rzecz biorąc, zmagania w sieci dostarczają emocji, choć należy pamiętać, że i mechanika, i oprawa wizualna nie zostały w cudowny sposób zmodyfikowane w stosunku do tego, co można zobaczyć w kampanii. Colonial Marines cechują więc te same grzechy zarówno w singlu, jak i w rozgrywce wieloosobowej.
To miało być wydarzenie
Wydawałoby się, że tej gry nie da się zepsuć. Uznana, przyciągająca niczym magnes marka, a w roli głównej jeden z najbardziej rozpoznawalnych potworów w historii kina, nie tylko sam w sobie straszny, ale też budzący należny mu respekt. Do tego solidne tło fabularne, wprost odwołujące się do najlepszej odsłony filmowej sagi i wreszcie błogosławieństwo wytwórni 20th Century Fox, pozwalające zaliczyć przedstawioną w Colonial Marines opowieść do kanonu. Jakby tego wszystkiego było mało, produkt firmuje swoją nazwą piekielnie doświadczone studio, które na pierwszoosobowych strzelaninach zjadło zęby. A jednak dało się! Mimo tak solidnego fundamentu Aliens: Colonial Marines okazuje się dziełkiem nijakim, z jedynym jaśniejszym punktem w postaci multiplayera. Biorąc pod uwagę rangę całego przedsięwzięcia, trudno podsumować całość inaczej niż słowem „rozczarowanie”.
Opowieść o kolonialnym korpusie kosmicznej piechoty powstawała długo, bo co najmniej od 2007 roku. W grze, która dziś trafia na półki sklepowe, tych kilku lat pracy w ogóle nie widać. Pierwsze artykuły poświęcone Aliens: Colonial Marines zapowiadały zupełnie inny tytuł, nie tylko ciekawszy koncepcyjnie, ale też – co tu dużo mówić – zdecydowanie atrakcyjniejszy wizualnie. Mam wrażenie, że zachęcony ogromnym sukcesem pierwszych Borderlandsów Randy Pitchford porzucił po drodze rodzącą się perełkę i do produkcji Obcego zatrudnił marnej jakości wyrobników. Lista płac zdaje się to potwierdzać. Wśród deweloperów znajdziemy studia Timegate, Demiurge i Nerve Software – jaki wkład miał w to Gearbox? Poza ogólnym nadzorem chyba niewielki. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet on nie powinien dopuścić do sprzedaży gry w takiej postaci. Dostaliśmy bowiem opowiastkę o potworach, która sama w sobie jest po prostu potworna.
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale Aliens vs Predator z 2010 roku dostarczyło mi o wiele więcej radości...
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl