Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Blacklight Retribution Recenzja gry

Recenzja gry 1 sierpnia 2012, 16:04

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Blacklight: Retribution. Płacić czy nie płacić, oto jest pytanie...

Dobra strzelanina powinna być ładna, szybka i w miarę możliwości darmowa. Wszystkie te warunki spełnia Blacklight: Retribution, dzieło amerykańskiego Zombie Studios.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • dobra i precyzyjna mechanika starć;
  • bardzo rozbudowany edytor ekwipunku;
  • udana optymalizacja i krótkie loadingi;
  • opcja niedokonywania płatności nie jest bez szans.
MINUSY:
  • bardzo droga zabawa dla osób nieposiadających wiele czasu, a lubiących czuć się pewnie na polu walki;
  • wszystko to gdzieś już było.

Model rozgrywki free-to-play staje się coraz powszechniejszy, co podyktowane jest sporym powodzeniem, jakim cieszą się wszelkiego rodzaju mikrotransakcje. Dzisiaj za parę dolarów nie tylko kupimy kosmetyczną zbroję dla konia, ale i wyekwipujemy wirtualnego żołnierza od stóp do głów, oddając mu przy okazji do dyspozycji armatę ułatwiającą fragowanie. Jedną z gier podążających tym tropem jest Blacklight: Retribution amerykańskiego Zombie Studios, które dwa lata temu postawiło na markę Blacklight, wydając średnio udane Tango Down. Autorzy już wtedy położyli nacisk na multiplayer, zwolennikom fabuły oferując jedynie tryb kooperacji. Nowa gra jest natomiast produktem przeznaczonym tylko i wyłącznie do zabawy wieloosobowej.

Od premiery pierwszoosobowej strzelaniny Blacklight: Retribution minęło już na tyle dużo czasu, że chyba można podjąć się w miarę obiektywnej oceny skończonego dzieła. Oczywiście autorzy wciąż je poprawiają, dorzucając nawet nowe tryby i mapy, niemniej jednak sam rdzeń rozgrywki i jej jakość podlegają, jeżeli w ogóle, co najwyżej niewielkim modyfikacjom.

Warto zacząć od tego, że w Retribution może zagrać każdy i to całkowicie za darmo. Wystarczy utworzyć konto i pobrać grę z serwera twórców lub zwyczajnie ze Steama. Cokolwiek by o tym systemie elektronicznej dystrybucji nie sądzić, to gdy trafiają na niego tego typu pozycje, raczej w większości są już odpowiednio dopracowane i cieszą się sporą popularnością. Nie inaczej jest i w tym przypadku.

Wizualnie i koncepcyjnie Blacklight: Retribution ma kojarzyć się jednoznacznie: cyberpunkowo. Ten swoisty klimat wielkiej metropolii rządzonej przez megakorporacje został znakomicie uchwycony przez autorów. Zakuci w pancerze wojownicy wykorzystujący w boju technologiczne gadżety walczą w utrzymanych w zimnej tonacji lokacjach industrialnych lub w dzielnicach jednoznacznie kojarzących się z filmami typu Blade Runner czy nawet grami w rodzaju Deus Ex bądź Syndicate. To dokładnie te same klimaty. W sumie na ten moment gotowych jest dziewięć map, na których można toczyć pojedynki w maksymalnie szesnaście osób w raczej tradycyjnych trybach: Deathmatch, Team Deathmatch, Capture the Flag, King of the Hill i Domination. Dodatkowym, który do gry trafił zaledwie nieco ponad miesiąc temu, jest Kill Confirmed. Polega on na przechwytywaniu tokenów pojawiających się w miejscach zabicia przeciwnika lub sojusznika, gdyż dopiero ich zebranie gwarantuje zaliczenie fraga. Zabierając token sojusznika, uniemożliwiamy jego przejęcie przez wroga. Co prawda tryb Kill Confirmed też nie jest autorskim pomysłem Zombie Studios, pojawiał się już bowiem w innych grach, ale wypada docenić starania twórców, którzy wciąż próbują urozmaicić nam zabawę.

Pochwały należą się także za dobrze zaprojektowane mapy. Nie brakuje w nich wąskich przejść i otwartych aren. Niektóre lokacje są kilkupoziomowe, co dodatkowo zwiększa przyjemność z wykiwania przeciwnika taktycznym odwrotem, by po kilku sekundach wylądować mu gdzieś za plecami. O ile wcześniej nauczymy się na pamięć całej lokacji, bo całkiem sporo tu różnych zakamarków. Jednak kampowanie raczej nie ma sensu. Z jednego, acz niezwykle prostego powodu. Autorzy postanowili ułatwić życie oszustom wykorzystującym wall hacki i sami umieścili w grze możliwość precyzyjnego opanowania pola bitwy wraz z usytuowaniem na nim wszystkich postaci graczy. Odbywa się to dzięki gadżetowi o nazwie HRV, czyli specjalnemu wizjerowi wyświetlającemu położenie wrogich i sojuszniczych agentów oraz punktów strategicznych. Żeby jednak nie było zbyt łatwo, kilkusekundowa aktywacja HRV powoduje niemożność używania w tym samym czasie broni. Dzięki temu choć przez chwilę szybka rąbanka tonowana jest pewnymi elementami taktycznymi, urozmaicającymi zabawę. Podobnie ma się rzecz z hackowaniem terminali w celu ich przejęcia – hacker jest bezbronny w trakcie pracy i bez zgrania z teamem, przy pełnej obsadzie mapy, pozostaje tylko liczyć na łut szczęścia.

Podczas rozgrywki za zastrzelenie przeciwnika czy udział w asyście zdobywamy tzw. combat points. Służą one do kupowania w trakcie trwającego meczu dodatkowych przedmiotów w specjalnych punktach dostępowych. Możemy w ten sposób uzupełnić zdrowie (które do pewnego stopnia odnawia się też samo), amunicję, nabyć miotacz ognia, wyrzutnię rakiet Stinger czy nawet Hard Suit, który jest niczym innym jak potężnym pancerzem przypominającym małego mecha i uzbrojonym w solidne karabiny.

Hard Suit może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść używającej go drużyny. Jest bowiem mocarny i w bezmyślnej potyczce z prowadzącym go pilotem nie ma się żadnych szans. Zgrana ekipa, której członkowie starają się w miarę możliwości eskortować agenta w pancerzu, jest bardzo trudna do powstrzymania. Co nie znaczy, że Hard Suit nie ma wad. Przede wszystkim jest powolny i kiepsko manewruje się nim w wąskich korytarzach. Posiada też losowy słaby punkt, który można zobaczyć, używając HRV. W starciu z przeciwnikiem w pancerzu sprawdzają się też rakiety Stinger, a co bardziej odważni gracze mogą spróbować usmażyć pilota miotaczem ognia.

Jedną z najfajniejszych cech Blacklight: Retribution jest niezwykle rozbudowany panel zarządzania postacią i jej ekwipunkiem. Da się ingerować dosłownie we wszystko: od emblematu, przez elementy zbroi, na broni kończąc. W tym ostatnim przypadku także można wymienić wszystko – muszkę, optykę, lufę, kolbę, magazynek i jeszcze więcej. Oczywiście każda z części wpływa na osiągi broni, przy czym w wielu przypadkach jest to coś za coś. Wymiana na inny typ lufy może zwiększyć siłę przebicia pocisku, ale na przykład za cenę większego odrzutu. Wydaje się zatem, że kombinacji jest dość, by zapewnić długie godziny grania. To, co może zniechęcać, to konieczność spędzenia wielu godzin i awansowania na kolejne poziomy doświadczenia, by móc się jako tako dozbroić. Chyba że nie zamierzamy czekać i posłużymy się żywą gotówką.

Gry F2P przeważnie są tak skonstruowane, że w przypadku posiadania większych ambicji i wkręcenia się w dany tytuł, gdy mamy niewiele czasu, wydajemy na zabawę mnóstwo pieniędzy. Retribution nie jest wyjątkiem. Między innymi za udział w meczach i obecność w czołowej „trójce” otrzymujemy punkty GP. Niezbyt wiele, więc ich gromadzenie odbywa się w pocie czoła, chyba że naprawdę jest się dobrym wymiataczem. Co i tak oznacza, że na dojście do wysokiego poziomu doświadczenia i możliwość odblokowania lepszych pukawek trzeba poświęcić kilkadziesiąt godzin. Poszczególne części da się co prawda wypożyczać za niewielką liczbę GP na jeden dzień, ale już wykupienie czegokolwiek na cały tydzień kosztuje całkiem sporo. Najdroższe jest permanentne wykupienie elementów ekwipunku i można na to pracować całymi godzinami albo otworzyć portfel i sypnąć autorom kasą. Za pieniądze nabywamy punkty ZEN, za które jesteśmy w stanie pozyskać na stałe każdą pierdółkę w grze. Standardowo nie da się zaopatrzyć w sprzęt przeznaczony dla agentów na wyższym poziomie doświadczenia. Jednak ZEN znoszą tę barierę i dzięki nim już na dzień dobry wyekwipujemy postać w najlepszą broń i zbroję. To jednak bardzo drogie przedsięwzięcie, bo ceny nie należą do najniższych, zatem wydanie 15$ na jedną pukawkę jest w tej sytuacji kwestią zdrowego rozsądku.

Tu objawia się odwieczny konflikt mikropłatności i gra z modelu F2P szybko przechodzi na model P2W – albo grasz długo i wygrywasz (play2win), albo płacisz i wygrywasz (pay2win). Nie podejmę się w tym przypadku jednoznacznej oceny tego, czy warto wysupłać banknoty, czy może lepiej przerzucić się na hodowlę pieczarek. Podkreślę jednak, że osoby o wysokim „skillu”, a nieinwestujące w grę prawdziwych pieniędzy wcale nie są na straconej pozycji.

Pora odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto poświęcić Retribution trochę czasu. Tak i jeszcze raz tak, jednak pod warunkiem, że jesteśmy fanami sieciowych strzelanin, nie damy się ponieść emocjom i potraktujemy grę jak rozrywkę, a nie rywalizację na śmierć i życie. Mechanika walki jest tu znakomita, sterując postacią, ma się wrażenie doskonałej nad nią kontroli. Bez problemu daje się wyczuć różnicę w działaniu broni, czasem także nawet po drobnej modyfikacji. Gra hula na silniku Unreal Engine 3, jest dobrze zoptymalizowana i korzysta z DirectX 11. Wygląda ładnie, choć industrialny styl i sterylność niektórych lokacji sprawiają, że nie bardzo jest na czym zawiesić oko. Pomimo dziewięciu mapek – jak na mój gust za mało w nich zróżnicowania wizualnego. Ja nie należę do hardkorowych fanów strzelanin, więc mimo bogatego arsenału i wielu opcji modyfikacji po kilku godzinach zwyczajnie się nudziłem. Retribution nie było w stanie mnie wciągnąć, bo nie oferuje niczego, czego nie znalazłem wcześniej już gdzieś indziej. I to za relatywnie mniejsze pieniądze.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Blacklight: Retribution. Płacić czy nie płacić, oto jest pytanie...
Recenzja gry Blacklight: Retribution. Płacić czy nie płacić, oto jest pytanie...

Recenzja gry

Dobra strzelanina powinna być ładna, szybka i w miarę możliwości darmowa. Wszystkie te warunki spełnia Blacklight: Retribution, dzieło amerykańskiego Zombie Studios.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.