Assassin's Creed: Brotherhood - recenzja gry
W przypadku pecetowej edycji Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Miałem zacząć od: „No, wreszcie!”, ale zdałem sobie sprawę, że to przecież żadna nowość – w końcu nie zdarzyło się jeszcze, żeby pecetowa edycja gry Assassin’s Creed ukazała się w tym samym czasie co wersje konsolowe. W przypadku Brotherhooda Ubisoftowi udało się dochować tradycji – tym razem czas obsuwy wyniósł dokładnie cztery miesiące i jeden dzień. Czy warto było tyle czekać na kolejną odsłonę przygód Ezia? Cóż za głupie pytanie. Oczywiście, że tak!
Zacznijmy od kwestii technicznych. Wielu z Was zapewne ucieszy wiadomość, że pecetowy Brotherhood nie potrzebuje do działania stałego połączenia z siecią. Z sobie tylko znanych powodów wydawca zrezygnował wreszcie z kontrowersyjnego zabezpieczenia i zamiast niego zastosował powszechną dziś aktywację przez Internet – jednorazową oczywiście. Po odpaleniu gry uruchamia się aplikacja, pozwalająca zalogować się na serwerach Ubisoftu, ale można ją zupełnie zignorować, bo trzecie Assassin’s Creed bez problemu działa w trybie offline. Co ciekawe, produkt w ogóle nie wymaga obecności oryginalnej płyty w napędzie – znów ukłon w stronę posiadaczy blaszaków.
Oczywiście tryb offline oferuje jedynie część funkcji, jakie przygotowali twórcy programu. Brak aktywnego połączenia z kontem Ubisoftu nie pozwala odpalić dostępnych w standardzie dodatków DLC, blokuje dostęp do usługi Uplay, uniemożliwia powiązanie zmagań jednoosobowych z grą Projekt Dziedzictwo na Facebooku, wyłącza opcję komunikacji ze znajomymi i całkowicie dezaktywuje rywalizację w sieci, która jest bez wątpienia największym novum w całej serii. Na dobrą sprawę ludziom odciętym od Internetu pozostaje więc sam singiel, i to w tej najbardziej podstawowej formie, bo bez rozszerzenia oferującego jedną zapomnianą sekwencję.
A propos rozszerzeń. Koncern Ubisoft tradycyjnie wynagrodził graczom blisko półroczne opóźnienie edycji dedykowanej pecetom i dołożył do niej wszystkie wydane dotąd dodatki, za wyjątkiem tego ekskluzywnego dla PlayStation 3. To miły gest, zwłaszcza, że uaktualnienia Animus Project Update znacznie uatrakcyjniają niezbyt rozbudowany w podstawce tryb multiplayer, a Zaginięcie Leonarda dorzuca do kampanii osiem długich misji. Cieszy również, że wszystko to zostało udostępnione za darmo. Co prawda za usprawnienia rozgrywki wieloosobowej konsolowcy płacić nie musieli, ale za ostatnie DLC już tak i to niemało, bo aż 10 dolarów.
Ogólna jakość konwersji jest niemal bez zarzutu. Nie dość, że Brotherhood odpala się w kilka sekund, to na dodatek działa wyśmienicie nawet na moim kilkuletnim złomie i to w maksymalnych detalach. Jedyne, co mi się nie podoba, to brak wsparcia dla monitorów obsługujących proporcje 4:3. Prawdą jest, że panoramiczne ekrany sukcesywnie wypierają te tradycyjne, ale posiadaczy tych drugich nadal jest całkiem sporo. Czy zlikwidowanie uciążliwych czarnych pasów, które zmniejszają pole widzenia, to naprawdę tak duży problem?
Doczepić nie mogę się za to do sterowania. W tej kwestii autorzy nie pokpili sprawy i dopracowali kontrolę nad naszym podopiecznym, dzięki czemu zestaw mysz + klawiatura sprawdza się podczas zabawy równie dobrze co pad. Jest to o tyle istotne, że każde kolejne Assassin’s Creed zwiększa repertuar ruchów głównego bohatera – bądźcie zatem pewni, że zarówno podczas wykonywania wygibasów godnych Księcia Persji, jak i w trakcie walki z wieloma przeciwnikami naraz nie połamiecie palców. W temacie sterowania zaszła jeszcze jedna zmiana, drobna, ale za to użyteczna. Zamiast niewiele mówiących ikon w prawym, górnym rogu ekranu, pojawiły się wreszcie symbole klawiszy.