autor: Przemysław Zamęcki
Red Dead Redemption: Undead Nightmare - recenzja gry
Zombie tu, zombie tam. Rockstar w Red Dead Redemption sięga po ograne patenty. Czy tym razem nie jest o jednego zombiaka za daleko?
Nie jestem zwolennikiem tzw. dodatków DLC, które moim zdaniem najczęściej są zwykłym wyciąganiem kasy. Uważam też, że ilość zombie w filmach, grach i ogólnie pojętej popkulturze już dawno przekroczyła masę krytyczną. Jak się nie wie, kogo obsadzić w roli chłopca do bicia, to wybór pada na sztywniaków. Słyszeliście kiedyś o organizacji broniącej praw nieumarłych? Nie? No, to można ich obśmiać, nie przejmując się ewentualnymi procesami.
To oczywiście ironia, niemniej, mając serdecznie dość wyłażących na mnie z ekranu zombie, po ostatnim dziele Rockstara nie spodziewałem się niczego specjalnego. I miałem rację, aczkolwiek pomiędzy typowymi DLC, a Undead Nightmare jest taka różnica jak pomiędzy stołem do ping ponga a Copacabaną. Dosłownie i w przenośni.
W dodatku, który uruchamiamy zupełnie niezależnie od podstawowej wersji Red Dead Redemption, ponownie wcielamy się w Johna Marstona, który wraz z synem, żoną i wujem pijakiem wiedzie spokojny żywot na farmie. Spokojny do czasu, kiedy pewnej nocy ów wuj wczepia się nieoczekiwanie zębami w szyje rodziny kowboja, zamieniając jej członków w zombie. Gracz wyrusza więc w świat, próbując dowiedzieć się, dlaczego umarli wstali z grobów i zamieniają większość populacji Dzikiego Zachodu w bezmyślne truchła.
Dla osób, które poprzednio zjeździły Stany i Meksyk wszerz i wzdłuż, mam pozornie złą wiadomość: trzeba będzie zrobić to raz jeszcze. Pozornie złą, bowiem lokacje, choć zasadniczo nie zmieniły swego wyglądu, to jednak dzięki zastosowaniu odpowiednich filtrów graficznych cechują się ponurą atmosferą. Dopiero kiedy pomożemy mieszkańcom miasteczek odeprzeć ataki zainfekowanych, zaczyna przyświecać słoneczko, a my zyskujemy dostęp do domku, w którym mamy szansę się przespać bez obawy zagryzienia, a dodatkowo znajdujemy tam skrzynie z zapasami amunicji (w rozszerzeniu sklepy są nieczynne) lub nową broń. Domek umożliwia też natychmiastowe przeniesienie się do innej wyzwolonej lokacji, co akurat znacząco skraca czas potrzebny na tradycyjne do niej dotarcie.
Muszę tu nadmienić, że dodatek oferuje także nowe stroje oraz wyzwania, z czego kilka jest co najmniej interesujących. W świecie gry pojawiły się na przykład mityczne bestie – cztery konie Jeźdźców Apokalipsy, z których każdy charakteryzuje się różnymi właściwościami.
Koń Wojny otoczony jest płomieniami, mogącymi podpalić zombie. Pozostałe mogą na przykład nie odczuwać zmęczenia podczas poganiania czy bólu podczas starć. Oczywiście nie brak również misji losowych, w rodzaju udzielenia komuś pomocy na trakcie czy odprowadzenia zbłąkanej duszyczki w bezpieczne miejsce.
Bardzo ważnym orężem staje się pochodnia, którą otrzymujemy tuż po rozpoczęciu zabawy. Pozwala ona walczyć wręcz, podpalając przeciwników, którzy jeszcze przez kilkanaście sekund ganiają za uciekającym bohaterem niczym żywe… hmm, nieżywe pochodnie.