autor: Marcin Łukański
Army of Two: The 40th Day - recenzja gry
Pierwsza część Army of Two dawała frajdę głównie podczas kooperacji z drugim graczem. Sequel pozwala dobrze bawić się również w pojedynkę, gdy za towarzysza broni mamy sztuczną inteligencję.
Jest ich dwóch. Znani są z ciętego języka. Mają śmieszne maski oraz cały arsenał niebezpiecznych zabawek. Army of Two powraca. I to w całkiem niezłym stylu.
Nie ma co ukrywać, że pierwsza część przygód Salema i Riosa nie została przyjęta zbyt ciepło. Na szczęście producent wyciągnął odpowiednie wnioski i przygotował grę o wiele bardziej dopracowaną, znacznie efektowniejszą i – co najważniejsze – sprawiającą frajdę nie tylko w trybie współpracy. W stosunku do pierwszej części misje są o wiele ciekawsze, system współpracy bardziej urozmaicony, a sztuczna inteligencja wirtualnego kompana ulepszona.
W Army of Two: The 40th Day główni bohaterowie mają nie lada problem. Lądują bowiem w samym centrum rozpadającego się Szanghaju. Prosta i dobrze płatna misja, na którą zostali wysłani, przeradza się w prawdziwe piekło. Ktoś zorganizował masowy atak na miasto i doprowadził do sytuacji rodem z filmu 2012. Wysadzane budynki rozpadają się, lecące z nieba rakiety niszczą wieżowce, spadają samoloty, na ulicach wybuchają pożary i wszędzie panuje totalny chaos. W epicentrum tego ognistego kotła znajduje się dwóch dzielnych najemników, a cel ich prostej misji zostaje zmieniony. Muszą odkryć, kto stoi za niemal całkowitym zniszczeniem Szanghaju.
W tym właśnie miejscu do akcji wkracza gracz (tudzież dwóch graczy). Wcielając się w jednego z najemników, musimy przebrnąć przez siedem rozdziałów i doprowadzić do unicestwienia przyjemniaczka stojącego za sabotażem całego miasta. Owe siedem rozdziałów jest po brzegi wypełnione efektowną akcją. Każda z misji to prawdziwy pokaz fajerwerków, który jest świetnie przemyślany i w ogóle się nie nudzi. To kwintesencja dynamicznej akcji, niepozwalającej nawet na krótką chwilę wytchnienia. Salem i Rios co rusz pakują się w coraz większe kłopoty, a walące się (dosłownie) naokoło nich miasto potęguję dynamikę zabawy. Producentowi udało się pokazać zagładę Szanghaju w sposób niezwykle przyciągający uwagę.
Niestety poszczególne rozdziały są dość krótkie i aby ukończyć grę, wystarczy około pięciu godzin. Co prawda jest to czas spędzony w nieustannym napięciu, jednak na końcu zabawy pozostaje dość silne uczucie niedosytu. Dodatkowo wszystkie misje są bardzo liniowe i cały czas jesteśmy prowadzeni za rączkę jedyną słuszną drogą. Nie sposób się zgubić, bo do miejsc, do których nie powinniśmy wejść, po prostu nie możemy się dostać.
Podstawowy system rozgrywki nie uległ rewolucyjnym zmianom. Pojawia się jednak kilka ciekawych innowacji, które powodują, że gra momentami przyjemnie zaskakuje i nie jest monotonna. Podobnie jak w pierwszej części cały czas (z drobnymi wyjątkami wynikającymi z konstrukcji fabuły) podróżujemy razem z naszym kompanem. Tak samo jak poprzednio znajdziemy tutaj system aggro, który również nie uległ zmianom. Znajdziemy też znajome sceny, w których Rios i Salem stoją plecami do siebie i ostrzeliwują się naokoło. I to właściwie tyle podobieństw.