autor: Maciej Makuła
Halo 3: ODST - recenzja gry
Jeśli nie lubicie serii Halo z przyczyn ideologicznych, to właśnie z myślą o walce o Wasze serca i portfele przygotowana została najnowsza jej odsłona. Halo 3: ODST to bowiem pierwsze Halo bez Master Chiefa.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Halo 3: ODST to typowy przypadek syndromu „Bonda bez Bonda”. Seria kojarzy się bowiem większości z rycerskim superbohaterem Master Chiefem na białym rumaku, który to dzielnie wojuje z wrażymi kosmitami na prastarych, olbrzymich stacjach kosmicznych – tytułowych Halo. No i właśnie tych dwóch kluczowych elementów tenże, noszący podtytuł ODST, odcinek jest pozbawiony. Dobrze to dla gracza czy źle (i dla jakiego gracza) – odpowiedź znajdziecie w poniższym tekście.
Na markę trzeba sobie zapracować – i ta faza Halo nie ominęła, nikt bowiem nie pokochał Master Chiefa za samo bycie herosem ubranym w zieloną, dającą mu nadludzkie moce zbroję. Halo dało się jednak lubić za sprawą przemyślanych i połączonych ze sobą różnych składowych rozgrywki.
O zielonym słów kilka
Pierwsza jej część wrzucała nas na pokład skazanego na zagładę statku kosmicznego Pillar of Autumn. Skazanego na zagładę, bowiem, odwracając uwagę wroga od Ziemi, wykonał on skok w nieznane i w konsekwencji musiał samotnie stawić czoła przeważającym siłom obcych. Miał być kamikadze – jednak trafił w pobliże starożytnego, olbrzymiego, pierścieniowatego, sztucznego świata – Halo. A kosmici bardzo go pożądali.
Ziemianie, niczym ten pies ogrodnika, postanowili jak najbardziej dogryźć obcym – przez cały czas gry rozbijaliśmy się po tajemniczym obiekcie, powoli poznając jego przeznaczenie oraz zażarcie męcząc przeciwników. Gra w niespotykany wówczas sposób łączyła wiele odmiennych typów rozgrywki – bazowo była FPS-em, jednak płynnie przechodziła w szalone rajdy futurystycznymi jeepami, czołgami czy przeróżnymi pojazdami obcych. Doświadczaliśmy tego w ciele Master Chiefa – najlepszego żołnierza, jakiego nosiła Ziemia i kilka innych ciał niebieskich (mnie też te dyrdymały o superbohaterach drażnią, wierzcie).
Wspominam o tym, ponieważ Halo: 3 ODST jest właśnie takim „Halo w pigułce”. A właściwie w sześciu pigułkach – bo na grę składa się sześć historii różnych komandosów z jednostki ODST – Orbital Drop Shock Troopers. Ich znakiem rozpoznawczym jest sposób, w jaki przybywają na miejsce akcji, a następuje to poprzez zrzut prosto z orbity w specjalnej kapsule (niczym marines w Quake II). Wcielając się w każdego z nich, poznamy ich losy, przedstawiające odrębny aspekt rozgrywki Halo (tu rajd jeepem, tu przebijanie się przez pomieszczenia). Co oznacza ni mniej, ni więcej, że w ODST nie pogramy Master Chiefem. Hurra (albo i nie)!