Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 7 maja 2009, 10:59

autor: Daniel Kazek

Stalin vs. Martians - recenzja gry

Stalin vs. Martians to pozycja, której od samego początku towarzyszyła umyślna propaganda stereotypów i kiczu. Premierę gry mamy już za sobą. Lepiej, gdyby do niej nie doszło.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Stalin vs. Martians to tytuł chwytliwy, nie ma co do tego wątpliwości. Każdy, kto cokolwiek usłyszał o tej grze, z miejsca się nią zainteresował. Umieszczenie jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości w charakterze, jakby nie patrzeć, pozytywnej postaci robi swoje, ale przyznacie, że jest co najmniej dyskusyjne, szczególnie w odniesieniu do nas, Polaków.

Józef Stalin jako bohater narodowy, niezwyciężony mąż stanu i wzór cnót do naśladowania – tak, to musi budzić emocje, choć z drugiej strony niekoniecznie. Gdybyśmy mieli do czynienia z produktem poważnym, sprawa pewnie nabrałaby rozgłosu przynajmniej krajowego (vide kontrowersje przy Codename: Panzers – Faza Pierwsza), ale panowie autorzy zdecydowali się na podejście groteskowe. W efekcie Stalin vs. Martians to karykatura, parodia, w której Stalin zaprasza do tańca, tytułowi Marsjanie atakują Syberię, zamieniając ją w gluta, a Gorbaczow paraduje w stroju Conana Barbarzyńcy. Czy to tłumaczy pokazanie ludobójcy jako dobrego wujka? Dla jednych pewnie tak, dla innych niekoniecznie, ale na szczęście nie polityką się tu zajmujemy tylko grami.

Stalin we własnej osobie.

Formalnie stykamy się ze strategią czasu rzeczywistego. W stwierdzeniu tym jednak jest dużo przesady, gdyż tworowi aż trzech studiów deweloperskich bliżej do zwykłej zręcznościówki niż do produktu, który w zamierzeniu miałby sięgać po cokolwiek do naszych zwojów mózgowych. Tak zresztą miało być i nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie pewien smutny fakt. Twórcy tak bardzo zagalopowali się w upraszczaniu swojej gry, że trudno ją nawet określić tym słowem. To najprawdopodobniej jeden z najgorszych wytworów typu RTS, jakie widział świat.

Zacznijmy od tego, że Stalin vs. Martians powinno być śmieszne. Otóż, niestety nie jest, jak zresztą moje teksty, więc w sumie trafił swój na swego. Autorzy sugerują, że ich podejście do tematu ma ponoć wiele wspólnego z kultowym Monty Pythonem. Prawdę mówiąc, poza epizodycznym, gigantycznym Stalinem na polu bitwy tego rodzaju podobieństw nie zauważyłem. Jako gorący zwolennik twórczości Mela Brooksa i jemu podobnych, grając w grę, także przeżyłem spory zawód. Humor przypomina naciągane jak diabli niektóre polskie sitcomy, pełne aktorów robiących kretynów z siebie i przy okazji z widzów.

Jeśli nastawiliście się na montowanie marsjańskich baz, to srodze się zawiedziecie. Przede wszystkim gramy tylko Sowietami, a o zarządzaniu jakąkolwiek infrastrukturą w ogóle nie ma mowy. W zamian w każdej z dwunastu misji dostajemy oddział, którym musimy poradzić sobie na niewielkim polu bitwy. Na szczęście w trakcie walk z hordą ufoludków zawsze można wesprzeć się posiłkami, choć trzeba za nie uprzednio zapłacić.

Pieniądze, jak łatwo się domyślić, zdobywamy, kładąc trupem kosmicznych najeźdźców. Zgromadzone fundusze da się ponadto spożytkować na różnego rodzaju akcje specjalne, przypominające protokoły z Red Alert 3. Może to być np. radziecki hymn narodowy, dzięki któremu nasi podopieczni zaczną zadawać więcej obrażeń, bardzo skuteczny nalot bombowy albo specjał o wdzięcznej nazwie KGB, powodujący dosłownie paraliżujący strach u wrogów. Padnięci przybysze z innej planety pozostawiają jednak też i inne bonusy. Oprócz pieniążków można natknąć się na dodatki podnoszące właściwości obronne, prędkość poruszania się czy też wpływające na zdrowie.

Skoro więc nie mogłem się pośmiać, to chciałem sobie pograć. W Stalin vs. Martians to jednak też niewykonalne, bo nawet jeśli powyższe informacje o regułach zabawy można by uznać za interesujące, to wszystko psuje zastosowana mechanika gry.

Tragedią jest przede wszystkim system zarządzania jednostkami. Pamiętając wczesne RTS-y, śmiem twierdzić, że nawet wówczas bywały produkcje, które oferowały znacznie lepszy poziom „posłuszeństwa” wojaków. W Stalin vs. Martians formowane oddziały uwielbiają rozjeżdżać się w sobie tylko znanym kierunku lub kwitują wydany rozkaz ruchu staniem w miejscu. Co się zresztą tyczy jednostek, to na przestrzeni całej gry operujemy praktycznie identycznymi siłami, składającymi się de facto tylko z piechoty i czołgów. Pojawiają się wprawdzie dwa pojazdy artyleryjskie, ale przynajmniej ja nie znalazłem dla nich większego zastosowania na tym (nie) śmiechu wartym teatrze działań.

Te różnokolorowe kropki to marsjańska pierwsza linia obrony.

Do poziomu sztucznej inteligencji naszych żołdaków zgodnie dostosowała się kolorowa armia marsjańska. Nic to, że kosmici wyglądają jak plastikowe zabawki czy obcy z Toy Story – twórcy ze Wschodu nie ukrywali źródła swej inspiracji. Ich wygląd naprawdę mi nie przeszkadza, ale za to ich zachowanie na polu bitwy jest obrazą dla terminu SI. Zielone kulki z trzema oczami, niebieskie słoniki bądź podskakujące muchomorki zawsze reagują tak samo – koczują na wzgórzach albo w okolicach źródeł mazi rodem z Marsa, grzecznie oczekując naszego przybycia. O pardon, czasem nawet zaatakowane stoją jak wryte.

Dobrze, głupotę można jeszcze przeżyć, w końcu nie takie rzeczy się widziało. Okazuje się jednak, że Stalin vs. Martians jest potwornie monotonną grą, a to przecież zdecydowanie wbrew jakimkolwiek oczekiwaniom. Bezustannie działamy według utartego schematu. Bardzo szybko można odkryć, że jedynym sensownym argumentem w walce z ruchliwymi i drobnymi Marsjanami są gąsienice naszych czołgów. Wjeżdżamy więc we wroga, zbierając bonusy, które po pewnym czasie znikają, a chciwość wymaga dalszego parcia naprzód, napędzając tym samym machinę wojenną. Ile tu zostaje np. dla radzieckiej piechoty? Bardzo mało, tym bardziej, że jej siła przebicia jest niewielka, a większych przeciwników z dystansu skutecznie neutralizują niezawodne tanki.

Misje zazwyczaj polegają na wyeliminowaniu marsjańskiej infekcji, zaatakowaniu bądź utrzymaniu pozycji, ewentualnie wyzwoleniu wioski lub miasta (jaka to różnica, nie wiem). Cele do zrealizowania są w miarę różnorodne, bo są też akcje przeciwko mniejszym lub większym bossom, tyle tylko, że niemal przez cały czas przychodzi nam działać w identycznym środowisku. Jeśli zobaczysz, Drogi Graczu pierwszy scenariusz, to tak, jakbyś zobaczył czwarty, szósty i dziewiąty. Dopiero pod koniec gry zmienia się krajobraz, niemniej, mając perspektywę jedynie dwóch widoków, trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy ze wschodu nie popisali się zbytnią kreatywnością.

W kwestii grafiki i co za tym idzie spraw technicznych mam zresztą dużo więcej zastrzeżeń. Produkt napędza silnik zastosowany w Blitzkrieg 2, ale najwidoczniej programiści za bardzo nie umieli sobie z nim poradzić. Gra wygląda po prostu brzydko, a jakby tego było mało, charakteryzuje się katastrofalną wręcz optymalizacją. Na porządku dziennym są bowiem sytuacje, kiedy program zaczyna solidnie klatkować i to nawet pomimo działania na konfiguracji sprzętowej znacznie przewyższającej oficjalne wymagania.

Co więcej, nie ma tu kompletnie żadnych opcji konfiguracyjnych, Stalin vs. Martians obsługuje tylko rozdzielczość 1024x768, a przestawienie w opcjach zakładki „czy lubisz koty” na „nie”, nie daje niestety żadnych efektów. Braki te ponoć ma naprawić zaanonsowany już przez jednego z producentów patch, który przy okazji być może naprawi też błąd znikającego kursora po animacjach i okazjonalne crashe. Życzę tego wszystkim potencjalnym użytkownikom gry.

Oj, chyba popsułem grę.

Ścieżka dźwiękowa zastosowana w programie to totalny miks gatunkowy. Jest popowe plumkanie, coś dla elektroników, a do tego rock i metal. Nie są to dzieła wybitne, ale sądzę, że jeśli stanie się cud i komuś gra się spodoba, skomponowane utwory należycie spełnią swoją rolę, wpływając na ogólną atmosferę. Szkoda tylko, że odzywki kontrolowanych żołnierzy czy ginących Marsjan tak szybko zaczynają nużyć swoją powtarzalnością, gdyż z początku sprawiają naprawdę przyzwoite wrażenie.

Podsumowując, Stalin vs. Martians jest nic nie wartym gniotem, za który żąda się, w chwili kiedy piszę te słowa, około 15 euro. Tytuł ten nie miał moralnego prawa zadebiutować na rynku, a już na pewno nie w formie komercyjnej. Oczekiwana chyba przez wszystkich prostota i lekkość podania utarczki Stalina z Marsjanami nie może być zasłoną dymną dla zwykłej amatorszczyzny. Historia naszej branży pełna jest przykładów, że drobnym nakładem można stworzyć coś naprawdę dobrego, nawet jeśli w założeniach ma być to tak zwariowane jak pomysł walki komunistycznego reżimu z przybyszami z kosmosu.

Tymczasem gra nie jest ani śmieszna, ani nie da się w nią normalnie zagrać. Jak długo jeszcze będzie trwała tolerancja graczy dla niszowych, bezwartościowych produkcji? Standardy obniżane są z każdym rokiem i Stalin vs. Martians jest tego najlepszym przykładem. Omijać szerokim łukiem.

Daniel „Thorwalian” Kazek

PLUSY:

  1. najmniejszym złem jest tu oprawa dźwiękowa.

MINUSY:

  1. prymitywny humor trzeba jeszcze umieć podać;
  2. ohydna i jednostajna grafika;
  3. toporny interfejs;
  4. SI przeciwników;
  5. wysokie wymagania sprzętowe;
  6. bugi, deficyt ustawień;
  7. dużo, dużo więcej...
Stalin vs. Martians - recenzja gry
Stalin vs. Martians - recenzja gry

Recenzja gry

Stalin vs. Martians to pozycja, której od samego początku towarzyszyła umyślna propaganda stereotypów i kiczu. Premierę gry mamy już za sobą. Lepiej, gdyby do niej nie doszło.

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Nic dziwnego, że to najbardziej wyczekiwana gra na Steamie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Nic dziwnego, że to najbardziej wyczekiwana gra na Steamie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.