autor: Krzysztof Gonciarz
Mirror's Edge - recenzja gry
Dużo złego i dużo dobrego można napisać o Mirror’s Edge. Gra wymaga cierpliwości i wyrozumiałości, a jej główną zaletą pozostaje to, o czym i tak wiedzieliśmy już na samym początku: odmienność.
Doczekaliśmy się – największa niewiadoma tego roku ostatecznie trafia do sklepów. Mirror’s Edge nie zawodzi na polu eksperymentalnej rozgrywki i świeżego podejścia do perspektywy pierwszej osoby. Jest to jednak gra dla wybrańców: koneserów gameplay’a, którzy będą w stanie przymknąć oko na brak rozmachu i konsekwencji w zrywaniu ze sztampą. Przy bliższym przyjrzeniu się temu tytułowi, okazuje się bowiem, że przygody seksownej Faith są czymś ździebko innym, niż to sobie wyobrażaliśmy.
Jaki to ekstrawagancki pomysł stoi za szumem wokół Mirror’s Edge? Oczywiście: parkour w trybie FPP. Ta szalenie modna ostatnio dyscyplina sportu jest w świecie gry jedyną nadzieją na zachowanie wolności słowa i szansą podjęcia walki z reżimem. Mamy oto wielkie miasto opanowane przez pewne korporacje – niekoniecznie „potężne i złe”, ale po prostu ograniczające swobodę życia swoich obywateli. Podczas gdy większość ludzi pokornie godzi się na taki stan rzeczy, znajdują się i buntownicy. Wśród nich są Biegacze – ludzie wykorzystujący swoje niemal nadludzkie umiejętności akrobatyczne do przekazywania tajnych informacji jedyną droga, której totalitaryzm nie dopadł: z ręki do ręki.
Główna bohaterka jest właśnie Biegaczką. Przedstawiona w grze historia nie przybliża szczególnie jej postaci, narracja jest raczej oszczędna i pozbawiona pokazywania emocjonalnych więzi. Zamiast tego postawiono na immersję: przez cały czas obserwujemy akcję oczami bohaterki, nawet w trakcie przerywników. Dopiero tuż przed zobaczeniem napisów końcowych widzimy trójwymiarową Faith w pełnej krasie – przez całą grę musimy zadowalać się oglądaniem jej w kreskówkowych filmikach wprowadzających w klimat kolejnych poziomów. Trochę szkoda, bo postać to i sympatyczna, i atrakcyjna wizualnie.
Tryb fabularny składa się z 9 etapów, prologu oraz tutoriala. Całość sprawia wrażenie raczej pojedynczego odcinka serialu aniżeli całego sezonu. Generalnie możemy być pewni, że na jednej części się nie skończy – ale nie to jest najważniejsze. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie ogólny tor rozgrywki, rozmijający się znacznie z wyobrażeniami, które rozbudziły zwiastuny i prezentacje. Przede wszystkim: swoboda, a raczej jej brak. Zapomnijcie o poczuciu otwartości świata, wolnym doborze dróg przejścia poziomów itp. Czasami stajemy przed dramatycznym dylematem w stylu „wspiąć się po ścianie czy odbić od skrzynki?”, ale wszystko i tak toczy się po nitce do kłębka w ściśle wyreżyserowany sposób. Świat jest przy tym w stu procentach nieinteraktywny. Nie możemy niczego podnieść, przesunąć, zniszczyć. Jesteśmy tylko biernymi obserwatorami, uparcie skaczącymi po ścianach.