autor: Krzysztof Gonciarz
Fable II - recenzja gry
Peter Molyneux zapomniał o prawdziwych graczach. Recenzja Fable 2.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Zawiodłem się. Lata oczekiwania na Fable 2 w końcu znalazły swój finał – w półmroku, na kanapie przed telewizorem miały rozegrać się losy kolejnej bitwy z cyklu „Peter Molyneux kontra reszta świata”. Początkowe podniecenie z godziny na godzinę ustępowało miejsca zdziwieniu, ostatecznie sięgając dna rozczarowania w momencie, kiedy jeszcze tego samego dnia oglądałem napisy końcowe. Tak, przeszedłem Fable 2 w jedno posiedzenie.
Pierwsze koty za płoty – już wiecie, że różowo nie będzie. Najnowsza gra Lionhead jest bardzo dopracowana w szczegółach, przepiękna, baśniowa i w ogóle rozkoszna, ale przy tym skierowana nie wiadomo do kogo. To zręcznościówka z elementami RPG o absurdalnie niskim poziomie trudności i z niemałą liczbą seksualnych podtekstów. Czyli ani dla hardcore’owców, ani dla dzieci. Na scenę prosimy casuali. I nie dajcie się zwieść gadaniu w stylu „jesteśmy dokładnie pomiędzy casualami a hardcore’owcami”, bo tutaj po prostu nie ma gry. Całość przechodzi się sama w ciągu kilku dni (załóżmy, że ja się jednak uparłem, żeby dokonać tego w jeden), a nasza rola w tym procesie jest czysto instrumentalna. Wciskamy sobie przyciski i – których byśmy nie wcisnęli – i tak przechodzimy dalej. Przeciwnicy padają jak muchy, zginąć się nie da, a wszystkie typy broni i umiejętności dziesiątkują wrogów z przytupem BFG.
Gra jest bardzo podobna do pierwszej części. Biorąc poprawkę na upływ czasu i rozwój technologiczny, nawet wizualnie jest to praktycznie to samo. I bardzo dobrze, bo większość zalet Fable 2 to właśnie elementy przeniesione z oryginału. Molyneux powiedział w wywiadzie na E3, że w poprzednich swoich grach dał się ponieść dopracowywaniu konkretnych elementów (ficzerów) i przez to zapominał o patrzeniu na całokształt. Ćmoje-boje, bo jego najnowsza gra to właśnie taki zestaw ciekawych atrakcji, pomiędzy które od niechcenia powrzucano jakąś rozgrywkę. Tu pies, tu żona, tu praca za barem, tu znowu kupowanie nieruchomości. Myślę, że reprezentuję zdecydowaną większość „prawdziwych” graczy, mówiąc, że wolimy epickie bitwy ze smokami i potężne artefakty od prowadzenia domu i spacerów z psem. Przynajmniej w grach, ma się rozumieć. A tutaj? Walk z bossami w zasadzie nie ma, 90% grających nie znajdzie żadnej legendarnej broni (bo i po co, zwykła wystarczy na każdego), a cały baśniowy *rozmach* zapodział się gdzieś między wierszami. Wisi nad nami widmo, widmo casuali. Jestem naprawdę za tym, żeby każda matka, żona i kochanka mogła przejść sobie Fable bez większego stresu, ale zaczynam mieć problem w momencie, kiedy sam nie mogę z tej gry wycisnąć więcej niż one. I tak wniosek jest jeden: jedynka była lepsza.